GDY AKTOR SZALEJE. Najbardziej PRZESZARŻOWANE kreacje aktorskie

Ian McDiarmid jako Senator Palpatine – Gwiezdne wojny: Część III – Zemsta Sithów (reż. G. Lucas, 2005)
W kategorii „najbardziej przeszarżowany antagonista” Khan, o którym pisałam kilka(naście) przykładów temu, mógłby przegrać tylko z jedną postacią z uniwersum największej konkurencji Star Treka. Senator Palpatine, przyszły Imperator, jest tak ostentacyjnie villainowaty, że nie potrzebuje nawet konfrontacji z Mace Windu i przyspieszonej transformacji w demoniczną wersję Benedykta XVI, by widz załapał, że oto poznajemy wielkiego złego całej serii. Tylko jak to się stało, że w senacie nikt po tych pokrętnych uśmieszkach, złowieszczych szeptach i fałszu wypisanym na chytrej gębie nie zorientował się, że ten Palpatine to taki trochę, cóż, niedobry facet? Pozostaje to dla mnie nierozwiązywalną zagadką. Być może wywodzący się z różnych ras i pochodzący z odległych miejsc galaktyki senatorzy przysnęli nieco na przyspieszonym kursie rozumienia ludzkiej mimiki i niewerbalnych komunikatów? Nadekspresyjny Palpatine tworzy wyjątkowo interesujący duet ze śniętym i cierpiącym Anakinem. Wisienką na torcie jest jakże emocjonalny dubbing Ryszarda Nawrockiego – polska wersja językowa zwiększa osobliwą przyjemność, jakiej w pokrętny sposób dostarczają prequele.
Michael Sheen jako Aro z klanu Volturi – Zmierzch: Przed świtem – część 2 (reż. B. Condon, 2012)
Michael Sheen ma mój dozgonny szacunek za dwie rzeczy: za rolę we Frost/Nixon oraz za trolling sagi Zmierzch, jakiego dopuścił się na planie ostatniej części przygód Belli i Edwarda. Aktor wcielił się w Aro, przywódcę starożytnego, wampirzego klanu Volturi i już sama jego charakteryzacja tworzy z jego postaci chodzącą autoparodię. Kulminacją jego dziwaczności jest podlinkowana scena, w której Aro poznaje Bellę, Edwarda oraz ich latorośl. Wszystko jest tu doskonałe – jego niesławny i kuriozalny chichot, długie momenty nic niewnoszących przestojów, WTF wypisane na twarzach pozostałych aktorów, Robert Pattinson wyraźnie powstrzymujący się od śmiechu, muzyka usiłująca zbudować nastrój dramatyzmu. Szarżujący Sheen ma pełne pole do popisu na tle milczącej, grającej na odlew reszty obsady, ze zmęczoną Kirsten Stewart na czele. Aktor oficjalnie twierdzi, że jego występ był na serio – tak miałby ponoć zachowywać się kilkusetletni, zblazowany i zdziwaczały wampir. Ja tam mu nie wierzę. Sheen zapewne zorientował się, w jakiej imbie uczestniczy i postanowił zakpić sobie z całej ekipy.
Kenneth Branagh jako Doktor Arliss Loveless – Bardzo dziki Zachód (B. Sonnenfeld, 1999)
Podobne wpisy
Przedobrzanie materiału to bardzo powszechne zjawisko u aktorów wywodzących się z teatru, którzy próbują swoich sił w popularnych, mainstreamowych produkcjach. Po prostu kamera preferuje oszczędniejszą grę niż scena teatralna, na której trzeba występować bardziej spektakularnie, by zostać zauważonym nawet z dalszych rzędów. Raz wyuczonych nawyków trudno jest się pozbyć, czego doskonałym przykładem jest nie kto inny, jak sir Kenneth Branagh, słynny odtwórca wielkich szekspirowskich ról. Jego przegięty występ w Bardzo dzikim Zachodzie to chyba jedyny powód, dla którego warto po latach odświeżyć sobie ten film. Sparaliżowany, złowieszczy doktor Arliss Loveless to groteskowa kukła, topornie rozpisana przez scenarzystów, co zostawiło Branghowi spore pole do aktorskich szarży – pole, które Anglik jakże chętnie zagospodarował. Nie ma tu ani jednego momentu pozbawionego emfazy. Każde uniesienie brwi zamienia się w osobną historię, a wypowiadane kwestie są tak modulowane, że brzmią jak śpiew. Branagh wdzięczy się i popisuje jak pierwszoroczny student szkoły aktorskiej przed łazienkowym lustrem, ale w tym szaleństwie jest metoda. Inny przeholowany występ tego aktora? Niezapomniany Gilderoy Lockhart, czarodziej – celebryta o jakże imponującym uśmiechu z filmu Harry Potter i Komnata Tajemnic.