GDY AKTOR SZALEJE. Najbardziej PRZESZARŻOWANE kreacje aktorskie

Faye Dunaway jako Joan Crawford – Najdroższa mamusia (reż. F. Perry, 1981)
Po obejrzeniu tej mocno swobodnej interpretacji życia hollywoodzkiej gwiazdy każdy zapamięta, że Joan Crawford najbardziej na świecie przerażały druciane wieszaki do ubrań. Dunaway, w białej maseczce upodabniającej ją do gejszy, cały czas gra na najwyższym możliwym poziomie emocjalnego stężenia. Biopic, jakiego nie życzy się najgorszemu wrogowi: źle nakręcony i wyciągający na wierzch wszystkie brudy.
Tim Curry jako doktor Frank N. Furter – Rocky Horror Picture Show (reż. J. Sharman, 1975)
Podobne wpisy
Cała obsada tego campowego arcydzieła gra na 200% – od naiwnej i egzaltowanej Susan Sarandon po sensualną i demoniczną Patricię Quinn. To Tim Curry jest jednak pierwszoplanową divą i primabaleriną tego musicalu. Każda scena z udziałem Franka N. Furtera jest porywająca, każda jego piosenka to złoto. Uwodzi nas, śpiewając o sobie, że jest tylko słodkim transwestytą, przeraża, bezwzględnie zabijając młotkiem swoich wrogów, rozczula, kiedy w obliczu śmierci łka jak dziecko, a jego makijaż się rozmazuje. Jego postać zawiera w sobie każdą możliwą emocję i stan: miłość i samotność, rozpacz i ekstazę, znudzenie i okrucieństwo. Ten narcystyczny transwestyta, kosmita i kanibal w jednym na zawsze pozostanie dla mnie jedną z najwspanialszych aktorskich kreacji, jakie widziałam na ekranie. Wypadałoby zapytać: co się stało z talentem Tima? Prócz roli Pennywise’a w pierwszym To próżno szukać w jego dorobku dużych i ważnych ról w uznanych filmach. Curry z niejasnych przyczyn zmarnował swój ogromny potencjał na tanie, telewizyjne produkcje oraz kino klasy B i niżej. Jednym z takich występów był ten w The Worst Witch z 1986 r. Piosenkę Tima z tej młodzieżowej produkcji zamieszczam poniżej jako bonusowy przykład cudownie kiczowatego „over the top”. Sami posłuchajcie:
Nicolas Cage jako szeryf Edward Malus – Kult (reż. N. LaBute, 2006)
W przypadku aktora, który został memem, naprawdę trudno było wytypować ledwie jedną przegiętą rolę. Legendarna jest przecież scena z abecadłem z Pocałunku z wampirem – z tego filmu pochodzi też rozpoznawalne dla każdego internauty zbliżenie na twarz Cage’a z wybałuszonymi gałami. Wybór padł ostatecznie na remake, który nigdy nie powinien był się wydarzyć, czyli Kult. Scena z pszczołami jest tak doskonała, że nie wymaga żadnego komentarza, a Cage jako szeryf badający tajemnice zamkniętej społeczności jest uroczo i nieporadnie, bo niezamierzenie śmieszny. To najgorsza rzecz, jaka może spotkać horror; jednak w przypadku produkcji tak niestrasznej i nieudanej, jak nowy Kult, cringe, jakiego z naddatkiem dostarcza aktor, staje się wybawieniem od śmierci w męczarniach – nie ze strony sekty rzecz jasna, a ze znudzenia.
Linus Roache jako Jeremiah Sand – Mandy (reż. P. Cosmatos, 2018)
Skoro już jesteśmy przy filmach z Nicolasem Cage’em, to warto wspomnieć o moim – jak na razie – ulubionym filmie roku 2018, czyli Mandy, dziele reżysera o wdzięcznym nazwisku Panos Cosmatos (syn George’a). Nie tylko Cage tworzy tutaj wyrazistą postać. W pamięci zostają przede wszystkim antagoniści, z przywódcą sekty oszołomów na czele. Nawiedzony Jeremiah to histeryczna, żałosna, budząca jedynie odrazę kreatura – a mimo tego nie sposób oderwać od niego wzroku: tak zajmujące są jego degeneracja i spaczenie. Nie zawsze trzeba krzyczeć – czasem, by uzyskać efekt przejaskrawienia i przerysowania wystarczą egzaltacja, przejęcie, kuriozalne uduchowienie. Sługusy Jeremiah to równie imponująca galeria popaprańców: Richard Brake, Clément Baronnet i Olwen Fouéré swoimi brawurowymi występami zagęszczają drugi plan. To antagoniści w starym, dobrym, popkulturowym stylu, przejaskrawieni i odpychający. Nie da się zapomnieć również o potworach z lasu, w których najbardziej przerażające jest to, że po bliższym poznaniu okazują się nie potworami, ale ludźmi.
Juliette Lewis jako Mallory Knox i Woody Harrelson jako Mickey Knox – Urodzeni mordercy (reż. O. Stone, 1994)
Parę kochanków łączy miłość i śmierć, a gra portretujących ją aktorów jest równie krańcowa, ostateczna i rozpaczliwa jak te uczucia. Lewis i Harrelson nie zostawiają miejsca na oddech w tej czarnej i krwawej love story. Atmosfera jest duszna, akcja gna na złamanie karku, a nasi protagoniści-antagoniści są żywiołowi, nerwowi, gwałtowni, zachłanni i głodni intensywnych wrażeń. Mallory śpiewająca „I was born bad” w więziennej celi, otwierająca sekwencja w barze, oświadczyny przypieczętowane krwią, zabicie rodziców dziewczyny wystylizowane na sitcom, przeplatające się sceny namiętności i kłótni, hektolitry krwi i nieumiarkowane dawkowanie przemocy – te wszystkie składowe części filmu nie zagrałyby równie dobrze, gdyby nie deliryczni, komiksowo przerysowani bohaterowie. Coś z Mickeya Knoxa zostało w Woodym Harrelsonie, kiedy dwa lata później wcielił się w swoją życiową rolę – rzutkiego i hedonistycznego skandalistę Larry’ego Flinta.
Joe Pesci jako Tommy DeVito i Nicky Santoro – Chłopcy z ferajny (reż. M. Scorsese, 1990) i Kasyno (reż. M. Scorsese, 1995)
Tommy i Nicky to w zasadzie jedna i ta sama postać; nie ma sensu ich rozdzielać. Podobnie aż żal rozdzielać Pesciego i Scorsese – to u tego reżysera aktor zaliczył swoje najlepsze występy (co być może na stare lata powtórzy w Irlandczyku). Niski, ruchliwy facecik, funny guy, good fella, dusza towarzystwa, a wyprowadzony z równowagi potrafi zadźgać długopisem przypadkowego gościa albo zakopać go na śmierć. Klnący i rzucający się nerwus o sadystycznych skłonnościach, reagujący skrajnie, przesadnie i nieadekwatnie, wiercący się na siedzeniu i wymachujący łapami, jakby spalany jakimś wewnętrznym ogniem – gdyby Tommy’ego i Nicky’ego zagrał ktoś inny, nie dostalibyśmy tak pełnego pasji, zaangażowania i rozemocjonowanego występu. Najstraszniejsze jest to, że chociaż widzowi może wydawać się, że Pesci jest przesadzonym, wyolbrzymionym portretem oprycha, to tak naprawdę ten chory zwyrodnialec jest bliższy prawdzie o gangsterach niż elegancki De Niro czy honorowy Don Vito. Demitologizacja organizacji przestępczych nigdy nie dokonała się równie spektakularnie, jak za sprawą nerwowych i zdegenerowanych bohaterów Pesciego.