Gabinet grozy III. Oglądamy HORRORY z okazji HALLOWEEN
Z historii kina, w szczególności kina grozy, wiemy, że trzecia część raczej nigdy nie jest lepsza od pierwowzoru, ale nie zrażając się tym, robimy kolejny sequel naszej akcji (linki do poprzednich odsłon – część I; część II). Z okazji Święta Duchów, które jest zwieńczeniem tego paździerzowego miesiąca, zapraszamy do zapoznania się z naszymi propozycjami na nocny seans. Niektórzy dostali już solidną porcję wrażeń podczas SPLAT!FILM FEST, ale prawdziwi maniacy horrorów jeszcze nie skończyli krwawej uczty.
Mariusz Czernic
Duch Sierra de Cobre (1964), reż. Joseph Stefano
Myślałam, że strach jest lepszy niż śmierć, ale jest tylko wolniejszy.
Joseph Stefano w dużej mierze przyczynił się do sukcesu największego hitu kasowego w karierze Alfreda Hitchcocka – adaptacji powieści Roberta Blocha Psychoza (1960). Z materiału literackiego, który był wątpliwej jakości, udało się stworzyć dzieło wybitne, wyprzedzające swój czas. Jednak ogromne uznanie, jakim cieszył się przez lata Hitchcock, sprawiło, że pracę piszących dla niego scenarzystów często umniejszano. Dlatego Joseph Stefano nie zdobył pozycji, na jaką być może zasługiwał. Ceniona była szczególnie jego praca dla telewizji – był producentem i współautorem pierwszego sezonu antologii science fiction The Outer Limits (1963–64). Różnice zdań z szefami stacji ABC zadecydowały o jego przejściu do CBS, gdzie zamierzał stworzyć serial grozy The Haunted. Niestety nie miał szczęścia – projekt zakończył swój żywot po jednym odcinku pt. The Ghost of Sierra de Cobre. Odcinek oceniany jako przerażający miał duże szanse stać się pilotem arcyciekawego serialu – o niepowodzeniu projektu przesądziło odejście Jamesa T. Aubreya z funkcji prezesa CBS.
Producentem, pomysłodawcą i głównym scenarzystą The Haunted miał być Joseph Stefano, a pilota miał reżyserować Robert Stevens (główny reżyser antologii Alfred Hitchcock przedstawia, 1955–62). Z powodu jego choroby obowiązki reżysera przejął Stefano – gdy już był pewien, że z tego nie powstanie serial, dokręcił dodatkowy materiał do 53-minutowego odcinka, tworząc 80-minutowy film telewizyjny. I to dzieło jest doskonałym dowodem na to, że scenarzysta Psychozy zasługiwał na więcej niż tylko trwanie w cieniu Hitchcocka. Głównym bohaterem filmu Duch Sierra de Cobre jest Nelson Orion (Martin Landau), architekt z zawodu, który podczas renowacji starych domów widział i słyszał rzeczy, jakich nauka nie potrafi wyjaśnić. Dlatego zajął się badaniem zjawisk paranormalnych i w tym celu spotkał się z Vivią Mandore (Diane Baker). Problem dotyczy jej bogatego męża, niewidomego od urodzenia Henry’ego, który jest nawiedzany – jak sądzi – przez ducha niedawno zmarłej matki. Okazuje się, że matka obawiała się pogrzebania żywcem i w swojej komorze grobowej zamontowała linię telefoniczną prowadzącą do mieszkania syna. Tymczasem kluczem do rozwiązania mrocznej zagadki jest znajdujący się w posiadłości architekta obraz przedstawiający nawiedzoną placówkę misyjną w Meksyku, Sierra de Cobre.
Mimo iż Hitchcock nie nakręcił filmu o zjawiskach paranormalnych, trudno uniknąć porównań do jego twórczości. Przecież już w sekwencji inicjującej pojawia się Dame Judith Anderson, która sprawia wrażenie, jakby powtarzała rolę pani Danvers z Hitchcockowskiej adaptacji Rebeki (1940) Daphne du Maurier. Ale pod względem fabularnym i technicznym film Josepha Stefano to dzieło kreatywne, niejednoznaczne, czerpiące z klasycznej literatury grozy (np. z Przedwczesnego pogrzebu Edgara Allana Poego), indiańskich obyczajów (motyw z psychodelikiem zwanym ayahuasca), współczesnych hitów telewizyjnych (tj. Strefa mroku, 1959–64) i rzecz jasna z kinowych ghost stories (ze względu na nadmorski klimat najbliższy wydaje się The Uninvited z 1944). Oprawa wizualna jest dziełem Conrada L. Halla i Williama A. Frakera, którzy wkrótce dołączą do grona najlepszych w branży. Ale już tutaj widać mistrzostwo w komponowaniu nastrojowych, niepokojących ujęć. Wspaniała jest scena nawiedzenia Diane Baker w komorze grobowej – niesamowity chłód bije wtedy z ekranu, jakby faktycznie coś niematerialnego wtargnęło do rzeczywistości. Zwraca uwagę także niezwykłe cięcie montażowe zmieniające czarną fiolkę w czarną postać u podnóża klifu. Trudno też zapomnieć o pomysłowych efektach wizualnych Franka Van der Veera, poczynając od czołówki, w której miasto zostaje zalane morską falą, a kończąc na ożywieniu tytułowego widma.
Alicja Szalska-Radomska
Wywiad z wampirem (1994), reż. Neil Jordan
Ja trwam… noc po nocy. Karmię się tymi, których spotykam na drodze.
Kiedy mam wybrać film na noc z horrorem, to prawie zawsze wskażę coś o krwiopijcach. Zbliża się polska premiera serialu AMC o wampirach, więc dziś chciałabym wam polecić seans Wywiadu z wampirem Neila Jordana. Jest to adaptacja książki Anne Rice pod tym samym tytułem. Opowiada tragiczne losy Louisa de Pointe du Laca (Brad Pitt), który na swej drodze spotkał wampira Lestata (Tom Cruise). Ten obiecał mu, że zamieni jego cierpienie we wspaniałe, nieśmiertelne życie, pełne zabawy i miłości. Jak możemy się domyślić, nic nie było takie różowe. Życie wampira to przecież wieczne pragnienie krwi i zabijanie w celu jej zdobycia.
Opis brzmi nieco jak połączenie horroru z melodramatem i faktycznie trochę tak jest. Jordan stworzył obraz balansujący na granicy horroru, fantazji i dramatu. Film ma sporo jump scearów i trochę rozczłonkowywania, a postać Lestata powracającego z martwych wygląda strasznie, jednak są w nim również sceny skupiające się na cierpieniu i miłości. Dzieło to, mimo że jest pełen dzikości i przemocy, zachowuje łagodny i subtelny nastrój. Całość okraszona została wspaniałą muzyką, która przez cały czas wzbudza w nas pewien niepokój. Utwór Libera me do dziś sprawia, że mam ciarki na plecach.
Muszę również pochwalić kreacje aktorskie (wszystkie bez wyjątku!) oraz fantastyczne zdjęcia Philippe’a Rousselota. Cały film rozgrywa się w nocy, a sztuczne oświetlenie sprawia, że jest on mroczny i nabiera kształtu sennego koszmaru. Co więcej, trupioblade twarze, które odbijają się na ciemnych tłach pomieszczeń, nasuwają skojarzenie z barokowymi obrazami. Film ten zdobył cały worek nominacji oraz sporo nagród, w tym dla Najlepszego Filmu od Międzynarodowej Gildii Horroru.
Można się kłócić o to, czy filmy o cierpiących wampirach to horrory, bo zapewne nie wszystkie z nich pasują do tej kategorii, jednak będę się upierać przy tym, że seans kina wampirycznego pasuje idealnie na Halloweenowy wieczór. W końcu w każdej grupie przebierańców znajduje się choć jeden krwiopijca. Więc jeśli zamiast krwawej masakry lub nocy pełnej duchów macie ochotę jedynie na lekki flirt ze śmiercią, Wywiad z wampirem Neila Jordana będzie dla was idealnym wyborem.
Filip Pęziński
The Quarry (2022), reż. Will Byles
Pieprz się! Załatwiłam cię, sukinsynu!
Czy wiecie, że w tym roku premierę miał doskonały slasher survivalowy, w którym idealnie wybrzmiewają wszystkie elementy gatunku, a główną obsadę (m.in. Justin Smith i Brenda Song) wspierają takie legendy kina grozy, jak Grace Zabriskie, Lance Henriksen, David Arquette czy Ted Raimi?
Nie kojarzycie takiego tytułu? Może być ku temu powód. Skoro to trzeci Gabinet Grozy, to – nawiązując do wykładu Randy’ego z Krzyku 3 – czas na zmianę zasad gry. Tym samym pozwoliłem sobie zaprezentować nie film, ale właśnie produkcję interaktywną, jaką jest tegoroczne The Quarry.
Deweloper Supermassive Games nie pierwszy raz zaprasza nas do gry w formule horroru. Tym razem w scenerii ostatniego dnia obozu letniego i z młodymi opiekunami, którzy pozbawieni swoich podopiecznych postanawiają zorganizować imprezę pożegnalną. Sprawy szybko przybierają jednak zły obrót, a las, w którym przebywają, okazuje się pełen mrocznych tajemnic…
Rozgrywka w The Quarry tworzy iluzję bardziej interaktywnego filmu, aniżeli klasycznej gry. Do gracza należy nie tylko poruszanie się po sceneriach, ale też podejmowanie decyzji za swoich bohaterów, wybieranie ścieżek, którymi będą zmierzać, a nawet słów, które wypowiedzą. Wszystko to przynosi realne konwencje, a od naszych wyborów zależeć będzie, kto przeżyje noc w upiornym lesie (w skrajnych przypadkach: nikt lub wszyscy).
Gra, jak wspomniałem już w pierwszym akapicie, korzysta ze wszystkich motywów charakteryzujących gatunek. Mamy tu zatem archetypowych bohaterów (np. wyzwolona dziewczyna czy zamknięty w sobie kujon), typowe elementy budowania napięcia (np. jump scare’y) i nadprzyrodzone elementy zaczerpnięte z wielowiekowych wierzeń.
Całość jest dynamiczna, umiejętnie buduje napięcie, oferuje naprawdę świetne zdjęcia i mocną ścieżkę dźwiękową. Cieszy też galerią uznanych aktorów, których możemy podziwiać na ekranie w cyfrowych inkarnacjach.
Proponuję The Quarry jako alternatywę do filmowych seansów halloweenowych (przejście gry zajmuje około 7 godzin) i tym czytelnikom, którzy chcieliby stać się częścią slasherowej przygody.
Dodatkowo, jeśli ktoś nie czuje się urodzonym graczem, deweloperzy zaproponowali tzw. tryb filmowy, w którym oglądać możemy wydarzenia bez używania pada czy klawiatury, a jedynie decydując się na jeden z trzech scenariuszy przebiegu wydarzeń (w tym spersonalizowany).
Gra dostępna jest na PC, PS4, Xbox One, PS5 i Xbox Series X.
Tomasz Raczkowski
Widzę, widzę (2014), reż. Severin Fiala, Veronika Franz
Ostatnio na Amazon Prime wylądował amerykański remake, tym lepsza okazja, by powrócić do (prawdopodobnie zdecydowanie lepszego) austriackiego oryginału. Widzę, widzę to opowieść zbudowana z klasycznych kawałków kina grozy, skomponowanych w zaskakująco świeże danie. W położonym na odludziu domu wakacje spędzają dziewięcioletni bliźniacy wraz z matką, która właśnie wróciła do domu po operacji plastycznej twarzy. Rodzicielka o zabandażowanej szczelnie głowie budzi nieufność chłopców, którzy zaczynają podejrzewać, że kobieta, która wróciła do domu, nie jest ich matką. Film płynnie łączy konwencje home invasion, psychologicznego thrillera i krwawego slashera, oferując gęsty klimat niepokoju i kilka zręcznie przeprowadzonych przewrotek fabularnych. Widzę, widzę to też film, który manipuluje widzami na poziomie utożsamienia z postaciami i ulokowania sympatii, niepostrzeżenie wciągając w okrutną rozgrywkę, której stawki są niejednoznaczne, a granica między stronami płynna. Fiala i Franz tworzą tu coś, co ma w sobie zarówno rasową horrorową tożsamość, jak i moralnie ambiwalentny klimat filmów Michaela Hanekego (można zresztą doszukiwać się analogii do słynnych Funny Games). Jeśli na Halloween szukacie czegoś mniej oczywistego, kina grozy, które zabierze w nieoczywistą podróż i zagra na podskórnych strachach codzienności, to Widzę, widzę jest idealną propozycją.
Jan Brzozowski
Curve, reż. Tim Egan (2016)
Dziewczyna odzyskuje przytomność i odkrywa, że znajduje się w niepokojącej, industrialnej scenerii. Jej lewa noga jest złamana, z palcami u rąk jest niewiele lepiej. Dookoła pustka – tylko zakrzywione, betonowe płyty. Na dole – absolutna ciemność, z której dochodzą nieludzkie, mrożące krew w żyłach ryki. Na Curve Tima Egana trafiłem przez przypadek, przeglądając internet w poszukiwaniu filmów krótkometrażowych. Dziewięciominutowy horror zdobył mnie właściwie już samym pomysłem – jednocześnie prostym i tajemniczym, banalnym i intrygującym. Jakby żywcem wyciągniętym ze snu, którego żaden człowiek nie chciałby doświadczyć. Egan wrzuca nas w sam środek akcji, niczego nie tłumacząc, nie wyjaśniając praw, jakimi rządzi się stworzony przez niego świat. Poznajemy je wraz z bohaterką – skazaną na pewną śmierć, a mimo wszystko walczącą o przetrwanie aż do końca; inteligentną, maksymalnie wykorzystującą beznadziejną sytuację, w jakiej się znalazła. Curve zostało ponoć napisane w niecałe osiem godzin – jego obejrzenie zajmie wam natomiast lekko ponad 9 minut. Warto znaleźć chwilę, choćby w Halloween. Film jest dostępny za darmo w serwisie YouTube.