Filmy SCIENCE FICTION, które najszybciej WYCOFANO z kin
W tym zestawieniu gatunek fantastyki naukowej potraktowałem nieco szerzej. Gdybym jednak mógł, zacząłbym od Horyzontu Kevina Costnera, ale aż tak gatunku science fiction nie jestem w stanie nagiąć. Pozostało mi wykorzystanie ciekawszych przypadków ze świata SF, które jest od zawsze otwarte na horror i typowe fantasy, a czasem się w nich wręcz gubi. W tych rozlicznych twarzach fantastyki dostrzec można tylko zalety dla tego przebogatego świata fantazji, który niekiedy znajduje potwierdzenie w nauce, a w końcu przestaje być SF, tylko staje się np. zwykłym kinem przygodowym lub akcji. Jak się przekonacie na poniższych przykładach, to, że jakieś produkcje były wycofywane z kin, wcale nie oznaczało, że są złe. W wielu przypadkach owszem, lecz nie we wszystkich. Gustem publiczności nie zawsze powinno się mierzyć artyzm filmu.
„Mechaniczna pomarańcza”, 1971, reż. Stanley Kubrick
Jedyna w swoim rodzaju sytuacja z filmem, który został wycofany z kin. Mechaniczna pomarańcza Stanleya Kubricka oparta na powieści Anthony’ego Burgessa jest wciąż aktualną satyrą social fiction na temat naszego społeczeństwa. Niestety z biegiem czasu staje się coraz bardziej aktualna, ale wtedy, w latach 70. widzowie mogli jeszcze nie być gotowi na taką wizję. Zarzucano więc filmowi i Kubrickowi, co go bardzo raniło psychicznie, że Mechaniczna pomarańcza inspirowała akty przemocy w realnym świecie. Dlatego zapewne wydarzyła się ta sytuacja, że oficjalnie na żądanie Kubricka film został wycofany z brytyjskich kin. Tak naprawdę jednak nie wiemy, ile odbyło się nielegalnych pokazów, nie tylko w UK, ale i na całym świecie, gdzie film był wycofany z kin w wielu innych państwach, a zakazy te zniesiono dopiero po śmierci reżysera.
„Madame Web”, 2024, reż. S.J. Clarkson
Świeża sprawa, więc emocje widzów wciąż w tym temacie są gorące. Spektakularnego wysypu memów jednak nie było, co oznacza tylko, że Madame Web nawet do tego się nie nadaje, bo występujące w niej postaci są aż tak nijakie. Tak więc mniej więcej po miesiącu film był już dostępny w wersji cyfrowej, co oznacza porzucenie nadziei, że w kinach mu się powiedzie, a jednocześnie desperacką próbę uratowania chociaż części budżetu. Sugerowano nawet, że owa porażka jest spowodowana opiniami w Internecie, pisanymi przez ludzi, którzy produkcji nigdy nie obejrzeli. Nawet jeśli tak było, po seansie Madame Web wszyscy, którzy nie poszli na nią do kina, powinni się cieszyć z oszczędzonych pieniędzy. Posunięcie z tak szybkim wprowadzeniem tytułu do streamingu miało jednak sens, bo np. w USA Madame Web przez kilka dni było na 1. miejscu najpopularniejszych filmów Netflixa. Ciekawe więc, jak streaming ogólnie pomoże filmowi nadrobić te wydane 80 milionów dolarów budżetu.
„Kaczor Howard”, 1986, reż. Willard Huyck
O wybitnie przegiętej scenie z udziałem kaczorka i Beverly miałem okazję już pisać. Howard powinien zostać w latach 80. i 90. na etapie wyłącznie rysunków. Może dzisiaj ktoś mógłby podjąć się tego projektu, ale nie wtedy. Wyszedł z tego jeden z najbardziej obciachowych filmów lat 80. Sytuacja z kinową porażką produkcji jest na to dowodem. Howard w został idiotycznie przeprojektowany tak, aby był jakimś familijnym zwierzątkiem z zapędami rozbuchanego seksualnie nastolatka. Totalny niewypał, a 3 Złote Maliny coś chyba znaczą… Film wszedł do ponad 1500 kin, ale już po czterech tygodniach 80% z nich przestało go wyświetlać. Średni czas życia tytułu na wielkim ekranie wynosił więc niecałe 3 tygodnie.
„Pluto Nash”, 2002, reż. Ron Underwood
Pogodne, ciekawe, familijne kino science fiction nakręcone za 100 milionów dolarów, czyli pokaźną kwotę. Zarobiło niestety 7. Jest to więc jedna z największych porażek finansowych w historii kina. Finanse to jednak nie wszystko. Pluto Nash jest z pewnością lepszy montażowo i po prostu śmieszniejszy niż wątpliwej jakości odgrzewany kotlet w postaci Gliniarza z Beverly Hills: Axel F. Do porażki Pluto Nasha wydatnie przyczynił się brak powodzenia w kinach. Otwarcie zaplanowano na bogato, bo 2000 kin to pokaźna liczba. Niestety film po mniej więcej 3 tygodniach został z nich usunięty. Być może komedia science fiction z udziałem Eddiego Murphy’ego była niezgodna z utartym wizerunkiem aktora, do którego widzowie i krytycy aż za bardzo przywykli.
„Lekarstwo na życie”, 2016, reż. Gore Verbinski
Gore Verbinski jest reżyserem ciągle na tzw. dorobku. Kręci ciekawe kino, ale czasem zbyt przeformalizowane, czasem niedopracowane, żeby wreszcie wybił się na tę niepodległość, która uczyni z niego gwiazdę wśród reżyserów. Lekarstwo na życie jest przykładem właśnie takiego dwuznacznego jakościowo filmu. Z jednej strony to ciekawy scenariusz, estetyka oraz styl narracji, a z drugiej w sumie nic nowego w gatunku, nawet jeśli będzie się traktować tytuł jako mariaż horroru z science fiction. Krytycy mieli na temat produkcji mieszane odczucia, widzowie jeszcze gorzej ją ocenili. Nie pomogła nawet rozbudowana kampania promocyjna. Kina zaczęły wycofywać go już po dwóch tygodniach, a film wyświetliło tylko 88 z 2000 kin. Ostatecznie tytuł zniknął z wielkich ekranów po 5 tygodniach.
„Chłopaki z kubła na śmieci”, 1987, reż. Rod Amateau
Zdarzyło mi się już o tym filmie pisać. Miałem też wątpliwą przyjemność go oglądać. Widzowie również podnieśli larum, zwłaszcza rodzice. Krytycy nie zostawili na tym półprodukcie filmowym suchej nitki, celnie zresztą, bo film bezlitośnie eksploatuje dziecięcych widzów. Mylnie zakłada się, że został wycofany z kin przez te wszystkie głosy krytyki. Chodziło tylko o niski zarobek na poziomie 600 000 dolarów. Firma Atlantic Releasing skasowała produkcję już po pierwszym tygodniu wyświetlania. Z 374 kin film zniknął z 281. Kolejny tydzień był jeszcze gorszy. Liczba kin spadła do 48. A potem to już kompletne zero, więc wszystko odbyło się właściwie, to znaczy zgodnie z wartością „śmieciowych chłopaków” z kosmosu.
„Morbius”, 2022, reż. Daniel Espinosa
Naiwnie sądziłem, że skoro scenariusz zawiódł, a tak się nieraz zdarza w kinie superbohaterskim, to przynajmniej warstwa wizualna będzie olśniewająca. Niestety i pod tym względem Morbius odstaje od współczesnej mu estetyki np. Marvela. Jego historia kinowa również jest tragiczna, ale i osobliwa, bo rzadko się zdarza, że podejmuje się dwie próby wprowadzenia tytułu do kin. Sony Pictures zaczęło ambitnie, bo od 4268 kin. Po ośmiu tygodniach od premiery film był wyświetlany jedynie na 83 ekranach i w tym czasie naprawdę mało zarobił. Mimo rozlicznych memów w sieci wyśmiewających produkcję Sony zdecydowało, że jednak reklama działa, chociaż jest negatywna. Zatem 10 tygodni po kompletnej porażce debiutu w kinach zdecydowano się wrzucić produkcję do 1000 kin. Nic nowego się jednak nie wydarzyło. Morbius tym razem poniósł tak sromotną porażkę, że Sony wycofało go już po tygodniu.
„Alone in the Dark”, 2005, reż. Uwe Boll
Dla mnie zawsze będzie to ciekawe kino, osadzone w gatunku horroru, ale wykorzystujące wiele elementów kina SF oraz Nowej Przygody. Wciąga jak gra komputerowa. Ma w sobie elektryzującą tajemnicę i powodujący ciarki suspens. Skąd więc to niezadowolenie widzów i krytyków? Fakty są takie, że negatywna recepcja produkcji spowodowała jej zniknięcie z kin w ciągu zaledwie trzech tygodni od premiery. Film zarobił zaledwie 10,5 miliona dolarów przy budżecie rzędu 20, ale to i tak nieźle na tle innych, równie niedocenionych produkcji Uwe Bolla.
„Jem i Hologramy”, 2015, reż. Jon M. Chu
Co mogło pójść nie tak? Zapewne teen science fiction oraz wprowadzone do niego elementy filmu muzycznego. Takie połączenie raczej się nie sprawdzało w historii gatunku. Mało tego. Twórcy filmu chcieli odwołać się do popularnego w latach 80. musicalu Jem, tyle że to była animacja skierowana do młodszych widzów. Odniosła wśród nich zresztą sukces, bo 2,5 miliona widzów w 1987 roku to wysoko zawieszona poprzeczka. Nic więc dziwnego, że pojawiły się zakusy ze strony Hasbro i Blumhouse, żeby wykorzystać tamtą legendę i zachęcić kolejne pokolenia widzów do uniwersum. Problem w tym, że zdecydowano się na wersję aktorską, w której już znacznie mniej da się ukryć, a młodsi widzowie nie przepadają za tak abstrakcyjnymi tematami odgrywanymi przez prawdziwych aktorów. Zabrakło bajkowości, która była siłą serialu w latach 80. Tak więc film zaliczył klapę w ogólnie liczonym box offisie, ale i zupełną porażkę w kinach już na samym początku. Produkcja trafiła do ponad 2400 kin, ale po dwóch tygodniach grana była już tylko w około 50.
„Gwiezdna paczka”, 1986, reż. Alan Johnson
Przyjemne kino przygodowe, ale raczej nie kręcone z nastawieniem na blockbusterowy zysk. Podobno duży wpływ na powodzenie filmu miały tytuł (Solarbabies), niejasna przynależność gatunkowa oraz dziecięcy aktorzy. Ta familijna formuła nie trafiła do fanów SF, którzy mniej więcej w tym czasie mieli już na ekranach kin Star Treka IV oraz dwa tygodnie później Złote dziecko. Gwiezdna paczka trafiła tylko do około 750 kin, żeby po 2 tygodniach zniknąć z wielkoekranowego rynku. Widzowie nie dostrzegli wartości w połączeniu kina postapo z elementami science fiction w wersji przygodowej dla młodszych widzów. Produkcja nie zyskała również przez te lata miana kultowej, ale wciąż dobrze się ją ogląda ze względu na z pietyzmem wykreowany świat oraz charakterystyczne postaci. Brak niestety jakiejś obsadowej perełki, no może prócz Richarda Jordana.