Festyn krwi i kości bez żadnej głębi, który nie jest nikomu potrzebny – po seansie byłem bliski takiego stwierdzenia. Chyba znakomita większość widzów tak uważa, ponieważ brutalność produkcji faktycznie przesłania jej filozoficzny przekaz. Wątpię, czy do filmu wrócę z własnej woli, jednak zachęcam do tego wszystkich, którzy chcą dowiedzieć się czegoś więcej o człowieku. Ruggero Deodato wziął sobie za punkt reżyserskiego honoru obalenie mitu panującego w zachodnim stylu myślenia, zgodnie z którym skłonność do wyrządzania krzywdy innym zależy od poziomu kultury, ogólnego ucywilizowania technicznego i zdolności wieloaspektowego myślenia. Reżyser twierdzi: to, że ktoś umie pisać i czytać, zdobył dyplom z genetyki, nauczył się chodzić na co dzień w oddychających majtkach, oficjalnie ma tylko jedną kochankę i własnoręcznie nie podrzyna gardeł świniom w rzeźni, nie ma wpływu na wynikającą z jego natury skłonność do mordowania gatunkowych pobratymców. Zacznie to robić, kiedy stworzy się ku temu odpowiednie warunki. Na co dzień zapominamy, że egzystujemy w świecie nie mniej zmitologizowanym niż ten, w którym funkcjonowali starożytni Rzymianie czy Grecy. Nasze mity jednak nie opierają się na politeistycznie skonstruowanej rzeczywistości, a są zaprogramowaną kulturowo wizją tego, jaki powinien być współczesny człowiek. Jeden Bóg, jedna żona, a pod dywanem stos ciał ofiar, którym przecież własnoręcznie nikt nie odebrał życia. Zabrał je system, złe jedzenie, korporacyjny stres, kłamstwo, Bóg i inne mydlące oczy przyczyny. Językiem Freuda można by powiedzieć – uwierzyliśmy w, a następnie uzależniliśmy się od poczucia, że kulturowo narzucone superego stanowi istotę tego, kim jesteśmy. Dziki nie jest ten, który zabija, ale ten, kto nie umie zrozumieć, że robi to dla zabawy i bez biologicznego uzasadnienia.
Tyle złego usłyszałem o tym filmie, zanim go jeszcze zobaczyłem. Kiedy już to nastąpiło, z tego, co pamiętam, pierwsze spotkanie z Sucker Punch nie rokowało zbyt dobrze na przyszłość. Po części nawet zgodziłem się z krytykami. Nie jednak, żebym od razu uznał produkcję za głupią. Wydawała się mi raczej męcząca pod względem formalnym. Zbyt przypominała stylistyką 300. Kolejny seans jednak okazał się zupełnie inny. Wystarczyło przebić się przez Snyderowski formalizm i dotrzeć do niesamowicie inteligentnie zaprojektowanego manifestu. Sucker Punch jest neopunkową wizją feministycznej anarchii, która jedynie udaje obraz o bandzie płytkich dziewczynek z karabinami w ręku. Film rozgrywa się na przynajmniej trzech płaszczyznach. Hiperrealistycznej i jednocześnie udającej racjonalną rzeczywistości szpitala dla obłąkanych, brutalnym środowisku burdelowego klubu oraz tej zupełnie abstrakcyjnej, kiedy Babydoll (Emily Browning) tańczy. Bardzo trudno te rzeczywistości złączyć i wyłowić z nich jakiś ogólny sens. Najlepiej jednak posłużyć się metaforami – erotyczne ruchy są bronią głównej postaci. Walczy ona o wolność jako kobieta, a alegoriami przekazuje widzowi, jak ciężko to kobiece wyzwolenie osiągnąć. Smoki i rycerze to konwenanse, steampunkowi naziści reprezentują władzę, a roboty stoją na drodze, żeby sprawdzić, ile da się poświęcić dla wolności. Czy ten kod Snydera nie jest mądrzejszy, niż się wydaje zajadłym krytykom, którzy przyrównują Sucker Punch do płytkiego jak kałuża thrillera fantasy?
Zastanawiam się, czy gdybyśmy dowiedzieli się więcej na temat kosmitów, którzy porwali Travisa Waltona, film generalnie byłby bardziej znaną i poważaną historią science fiction. Zapewne tak, tyle że wśród fanów czysto fikcyjnych opowieści science fiction. Ten ogromny niedosyt musimy więc jakoś przełknąć i uświadomić sobie, że główny bohater po prostu nie zapamiętał więcej ze swojego kosmicznego porwania. Mądrość Uprowadzenia polega na oszczędności. Kto wie, czy gdyby szczegółów pojawiło się więcej, film Liebermana nie straciłby dokumentalnego zacięcia, mimo że jest fabułą. Wartość Uprowadzenia wyraża się również w namówieniu nas, widzów, do głębszego zapoznania się z tym, co się stało w Apache-Sitgreaves National Forest w 1975 roku, kiedy to w tajemniczych okolicznościach zaginął pracownik leśny Travis Walton. Po odnalezieniu relacjonował wiele różnych faktów, jednak zapewne trudno było z nich złożyć spójny obraz kosmicznej historii, zwłaszcza dla efektownego obrazu filmowego. Po seansie jednak zainteresowanie zostaje, więc może część widzów faktycznie zdecyduje się sięgnąć po książkę The Walton Experience napisaną przez Travisa Waltona.