Kryzys egzystencjalny to taki moment w życiu człowieka, kiedy zaczyna on kwestionować sens wszystkiego, w tym wartości czy cele. Wskazuje się, że objawy tego wewnętrznego lęku zbliżone są do depresji, która bardzo często mu towarzyszy. To w głównej mierze kłopoty ze snem, kontaktami interpersonalnymi, brak motywacji, ciągle towarzyszące uczucie niepokoju czy niezadowolenie z podejmowanych wyborów.
Bardzo często zdarza się, że po wyjściu z kina widzowie zaczynają zastanawiać się nad sensem swojego życia. Niektóre produkcje okazują się tak sugestywne dzięki obrazowi, dźwiękowi i opowiadanej historii, że całkowicie przenikają umysł odbiorcy, zmieniając jego postrzeganie świata.
W niniejszym zestawieniu postanowiłam skupić się na filmach, po których seansie bez wątpienia możemy „nabawić się” kryzysu egzystencjalnego.
Film z Keanu Reevesem to nie tylko popis kunsztu reżyserskiego, ale również mroczna opowieść, po której wiele osób zaczęło kwestionować naturę naszej rzeczywistości. Co jest prawdziwe, a co najważniejsze? Jak określimy, co jest prawdą, a co fałszem? Najważniejsze przesłanie pozostaje jednak niezmienne. By wyzwolić się spod jakiejkolwiek kontroli, konieczne jest otwarcie umysłu. W dzisiejszym świecie, gdzie nasze życie wydaje się wyłącznie kopią kopii kopii, tego typu podejście dalej wygląda na niezwykle pretensjonalne, a jednocześnie nowatorskie.
Oczywiście na mojej liście nie mogło zabraknąć tej pozycji. Wielu mogłoby pomyśleć, że za tą produkcją nie kryje się nic poza dość prostą historią o obsesji. Ale dorzućmy do tego motyw odczłowieczenia, konsumpcjonizm i jego negatywne skutki, problemy z tożsamością oraz piękno zaklęte w latającej siatce z plastiku, a otrzymamy film, który nawet hardcorowych kinomanów przyprawi o natychmiastowy kryzys egzystencjalny.
Pamiętam, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Podziemny krąg na kasecie VHS i od razu zakochałam się. To przede wszystkim mroczne spojrzenie na świat, w którym jednostka doświadcza porażki w obliczu wartości oraz systemu, który przyszło jej podtrzymywać. Co prawda jest to dość gniewne spojrzenie, ale jakże prawdziwe. Zawsze w tym filmie fascynowało mnie podejście do doświadczania prawdziwych emocji w sztucznym świecie, gdzie autentyczny jest wyłącznie ból, którego metaforycznie oraz fizycznie doświadczamy.
Nie wiem, ile razy płakałam, oglądając Zakochanego bez pamięci. To jest tak piękny film, że nie mam pytań. W tym przypadku należy jednak skupić się na koncepcji pamięci, a dokładnie wymazywania wspomnień. Bohaterowie rozczarowani swoim związkiem i samym rozstaniem postanawiają się pozbyć siebie nawzajem ze swoich umysłów. Decyzja dość ryzykowna czy genialna, jeżeli spojrzymy na naszą codzienność? Czy to nie cierpienie, doświadczenia i konkretne wydarzenia tworzą nas samych? Czy to nie dzięki nim jesteśmy, kim jesteśmy? A może pozbycie się jakichkolwiek przykrych wspomnień na temat danej osoby sprawiłoby, że nasze życie byłoby dużo łatwiejsze?