Filmy, które NIE MAJĄ za grosz SENSU
Wizyta
Dla wielu był to powrót Shyamalana do dawnej formy. Skromna, kilkuosobowa, niemalże niezależna produkcja okazała się solidnym straszakiem z niezłymi rolami dziecięcymi i tradycyjnie opartym o wielki twist finałem, który tym razem wcale nie tak łatwo przewidzieć. Potrafi on zaskoczyć być może dlatego, że… nie ma zbyt wiele sensu. W końcu cała historia osadza się na tym, że samotna matka wysyła dwójkę swoich dzieciaków na ferie u dziadków, podczas gdy sama jedzie balować w tropiki. Maluchy bezpiecznie docierają na miejsce, gdzie z czasem obserwują coraz dziwniejsze zachowania staruszków. Ci ostatecznie okazują się być nie tymi osobami, co trzeba. I teraz niech mi ktoś powie, jaka matka zgodziłaby się na podobną wyprawę własnych pociech przez pół Stanów, bez uprzedniego pokazania im (albo przynajmniej dokładnego opisania) dziadków – zwłaszcza w momencie, gdy sama od lat nie utrzymuje z nimi kontaktu? A może chodzi o to, że takie są właśnie skutki 500+?
Wodny świat
Podobne wpisy
Był już Mad Max, więc nie mogło zabraknąć także jego morskiego odpowiednika. Zwłaszcza że ekologia jest teraz priorytetem, a blockbuster Kevina Costnera na ten problem zwracał uwagę już dwie dekady temu. Gorzej, że robił to trochę naiwnie. Po stopnieniu obu biegunów cały świat zostaje zalany wodą. Cały? Nie, jest jedno jedyne miejsce, które wciąż stawia opór falom i uprzykrza życie… cóż, nikomu, bo przez wiele lat od katastrofy praktycznie nikt na nie wpadł na ten kawałek skały, choć po całym tym ziemskim oceanie bezustannie pływają różnorakie atole oraz łodzie. Jakby tego było mało, wszystkich ich terroryzuje banda niejakich Palaczy, którzy – jak sama nazwa wskazuje – bezustannie palą fajki. Kopcą też swoimi maszynami, które napędza benzyna, a ich główną bazą jest cudem ocalały tankowiec, jeszcze większym cudem nadal w połowie pełny. No więc ganiają się tak w kółko za jakąś małą dziewczynką z wytatuowaną na plecach mapą, która przez okres dorastania powinna się wszak nieco zniekształcić. No cóż, dobrze, że chociaż mamy super widoczki, znakomite sekwencje akcji i świetną ścieżkę dźwiękową. Choć i one nie pomogły filmowi, który finansowo zwyczajnie… zatonął. Przypadek?
Wojna światów
Zaczęliśmy od kina SF, to i na kinie SF kończymy. Adaptacji powieści H.G. Wellsa było co prawda kilka, ale to wersja Spielberga najbardziej razi swoją ostateczną realizacją. Mroczna, ponura i konsekwentnie ukazująca podbój oraz kolonizację Ziemi przez obcą i bardziej zaawansowaną cywilizację, stanowi ogółem dobre kino. Jednak grzebie je już sam prolog, w którym głos Morgana Freemana ze stoickim spokojem wyjaśnia nam, że „ONI obserwowali nas i dokładnie badali od WIELU LAT, skrupulatnie snując przeciw nam swoje złowrogie plany”. Po czym przybyli, podbili i zostali wykończeni przez… mikroorganizmy pokroju pantofelka. Naprawdę mamy uwierzyć w to, że przez cały ten okres analizowania danych bijący nas na głowę technologią kosmici nigdy nie natknęli się na długaśne kolejki w NFZ, systematycznie rozkładające społeczeństwo epidemie albo chociaż na reklamę syropu na kaszel? Bez jaj.