FILMY, które NIE MAJĄ WAD
Pulp Fiction
Wiele mówi się dziś o geniuszu Quentina Tarantino. Szczególnie teraz, w momencie nerwowego wyczekiwania jego kolejnego filmu. Jeśli miałbym jednak wytypować jedno arcydzieło w jego dorobku, nie miałbym żadnych wątpliwości, że powinien to być Pulp Fiction. Ten iście postmodernistyczny twór, który wypracowując nową jakość, czerpie z jakości innych, jest filmem gruntownie przemyślanym – w każdej scenie i każdym słowie wypowiadanym przez aktorów. Czuć to od pierwszej do ostatniej minuty. Wszystko układa się tutaj jak w najbardziej pieczołowicie rozplanowanej układance, a efekt zaburzenia chronologii sprawia, że każdy z epizodów nabiera ponadto własnego charakteru. Dodajmy do tego niezwykle wyraziste postacie i pamiętne momenty z ich udziałem, by stwierdzić, że Tarantino po gruntownym przestudiowaniu dorobku kinematografii sam dołożył do annałów coś, co jeszcze długo będzie wywierało wpływ na kolejne pokolenia twórców.
Dwunastu gniewnych ludzi
Nie wiem, czy istnieje drugi tak fascynujący i angażujący film, którego akcja rozgrywa się w jednym pomieszczeniu. Sidney Lumet udowodnił, że jeśli chce się robić wielkie kino, nie trzeba do tego wielkich inscenizacji, wielkich pieniędzy czy też wielkiej historii. Czasem wystarczy umieścić w pokoju dwunastu kompletnie obcych sobie ludzi i kazać im ze sobą rozmawiać. Kluczowe jest w tym wypadku wyznaczenie im wspólnego celu. Rozstrzyganie przez ławników o losie młodzieńca, który ponoć zabił swego ojca, nie jest zadaniem łatwym, ale za to szalenie odpowiedzialnym. W tym tyglu emocji i sprzecznych punktów widzenia można odnaleźć jednak wiele prawd o człowieku i moralności. Zaryzykuję stwierdzenie, że tak jak 12 gniewnych ludzi jest arcydziełem, tak jest też jednym z najważniejszych filmów w historii kina, z którym każdy z nas powinien się zapoznać. I spojrzeć na niego nie tylko z perspektywy widza, ale także – a może przede wszystkim – człowieka.
Prosta historia
Czasami zdarza się, że danemu reżyserowi najlepiej wychodzi ten film, który w tematyce najmniej przypomina resztę pozycji z jego twórczości. Ku zaskoczeniu widowni – i pewnie także samego twórcy. Może David Lynch to faktycznie osobliwa psychodelia, balansowanie na granicy jawy i snu oraz podskórna groza. Ale paradoksalnie jego najlepszy film, będący przy tym dość jednoznacznym, trudnym do podważenia arcydziełem, skąpany został w zgoła innym stylu i innej problematyce. Prosta historia, jak sam tytuł wskazuje, to triumf prostoty, zarówno fabularnej, jak i formalnej. Historia starca, który wyrusza w podróż na małym traktorze w celu pojednania się ze schorowanym bratem, jest w stanie urzec i poruszyć każdego. To emocje, do których niepotrzebna jest instrukcja obsługi. To banał, który tworzy dla widza bezpieczną, ciepłą przestrzeń. Feel good movie w najlepszym wydaniu.
Grawitacja
Podobne wpisy
Pamiętam, że swego czasu filmowi Alfonso Cuaróna bardzo łatwo przyczepiano łatkę wydmuszki. Bo niby forma przykryła ubogość treści. To nieprawda. Wypada oceniać Grawitację z perspektywy tego, czym jest, a nie tego, czym mogłaby być. Cuarón chciał stworzyć przejmujący dramat kobiety przebywającej w przestrzeni kosmicznej i w tej kategorii film z 2013 roku sprawdza się niemalże idealnie. Wirtuozeria techniczna jest w tym filmie jedyna w swoim rodzaju i osiąga najwyższy z możliwych pułapów. Fabularna prostota, prowadząca widza po nitce do kłębka, była – jak mniemam – zamierzona, ponieważ nie rozprasza uwagi podczas raczenia się tym wizualnym spektaklem. Co jednak najważniejsze, zawiera ona w sobie niegłupie, ważne przesłania, wymownie podkreślające siłę kobiecości. Tak byłem, jak i dalej jestem pod silnym wpływem Grawitacji – filmu niezwykle świeżego, odkrywczego, szukającego nowych rozwiązań w opowiadaniu uniwersalnej historii.
Psychoza
O tym, że Alfred Hitchcock jest jednym z najważniejszych reżyserów w historii kina, a może nawet najważniejszym, wie każdy, kto zapoznał się z jego twórczością dokładniej. Porównując bowiem to, co było przed nim, do tego, co jest po nim, widać gołym okiem, jak wielkiej rewolucji dokonał oraz jak wielki wpływ owa rewolucja wywarła na kolejne pokolenia twórców. Hitchcock ma w swoim dorobku kilka arcydzieł, w których próżno szukać wad, ale to chyba Psychozę najłatwiej jest uznać za mistrzostwo każdego centymetra taśmy filmowej. Mistrzostwo, które zainspirowało pokolenia twórców zainteresowanych wiarygodnym oddaniem szaleństwa oraz wywołaniem w widzu dreszczy. Hitchcock rozwija historię powoli, usypiając niejednokrotnie naszą czujność po to, by po chwili niespodziewanie zatrząść solidnie jej posadami. Tak jest chociażby ze słynną sceną prysznicową, po której koszulka lidera tej opowieści zupełnie niespodziewanie przechodzi na inną postać. Ale podczas seansu Psychozy ręce jeszcze nie raz będą składać się do oklasków.
Nie zapomnijcie uzupełnić tej listy swoimi przykładami filmowych ideałów.