Drugoplanowy dzięcioł. 5 najlepszych ról WIESŁAWA GOŁASA
Niesamowicie dowcipna osobowość, kabareciarz, aktor teatralny, mimo wszystko w filmie polskim nie zdołał się przebić na pierwszy plan w takiej mierze jak np. Janusz Gajos, Wojciech Pokora, Krzysztof Kowalewski czy chociażby Stanisław Tym. Wiesław Gołas pozostał jednak ogromnym wsparciem komediowym dla aktorów z mozołem budujących legendę polskiego filmu satyrycznego w PRL. Poniżej te z jego ról, które powinno znać również i młode pokolenie, ledwo kojarzące legendarnego Misia.
Kazik Malinowski, Brunet wieczorową porą (1976), reż. Stanisław Bareja
Kazikowi od samego początku bardzo zależało, żeby Michał Roman (Krzysztof Kowalewski) został sam i zrobił zaległą korektę. Czy to oznaczało, że brał udział w spisku? Z pewnością jego zamiary nie były czyste, może nawet bardziej niż sąsiada Kowalskiego (Wojciech Pokora). Chociaż z drugiej strony pewnie znajdzie się wielu, którzy uznają, że film Barei jest skonstruowany na zasadzie zestawiania ze sobą postaci, które wszystkie są w jakimś sensie podejrzane. Im bardziej rozwija się historia, tym jest skuteczniej zagmatwana, a szarą eminencją w niej jest Wiesław Gołas w roli Kazika. Wydaje się przyjacielem głównego bohatera, doradza mu, kryje go, a może skrycie rozgrywa własną grę, w której bynajmniej nie chodzi tylko o pieniądze. Zwraca się na niego uwagę, ale do końca nie wie się dlaczego. Ot, cały kunszt drugoplanowej kreacji Kazika.
Stefan Waldek, Dzięcioł (1970), reż. Jerzy Gruza
Czołówka z napisami zawsze mnie intrygowała. Niesłychane pomieszanie gatunków muzycznych, a w tle szamoczące się gołębie w wannie, na meblach – nieprzyjemne to robi wrażenie, wręcz zapowiada film z elementami horroru, a nie komedię. Dzięcioł jest w pewnym sensie filmem grozy – opowiada o szamotaniu się i lękach głównego bohatera, którego obce kobiety onieśmielają, kuszą, podniecają, przyciągają, a jednocześnie są przerażające jak narkotyk, którego nie da się przestać brać. W roli zagubionego w żeńskim świecie Stefana Wiesław Gołas sprawdził się znakomicie – powierzchowność starego kawalera, skrytego romantyka, zasłuchanego w głosy ptaków sprawiła, że widz uwierzył, że jest prawdziwym życiowym fajtłapą, który nie potrafi nawet znaleźć sobie kochanki. Silna charakterologicznie, dominująca żona (Alina Janowska) dosłownie go wykastrowała, pozostawiając wydmuszkę mężczyzny oraz puste, nieokiełznane pragnienie zdrady, powodujące niedający żyć lęk. Psychiatra miałby tu wiele do roboty. Szacunek dla Gołasa za aktorską lekkość oraz dla Jerzego Gruzy za inteligentnie poprowadzenie narracji nawiązującej do wielu gatunków wypowiedzi filmowej.
Kapitan Sowa, Kapitan Sowa na tropie (1965), reż. Stanisław Bareja
Bardzo grzeczny to serial, niezobowiązująco i wręcz szarmancko opowiadający o różnych sprawach kryminalnych w PRL. Tak, w PRL też były sprawy kryminalne. Czasem odnoszę wrażenie, że kiedy się współcześnie mówi o milicji, ma się na myśli jedynie jej aparatczykowskie działania wespół z partią. Może za 50 lat tak się będzie myśleć o dzisiejszej policji, jednak w obydwu przypadkach są to niesprawiedliwe generalizacje. Milicja wraz z serialowym kapitanem Sową tak samo ścigała przestępców kryminalnych. Serial Stanisława Barei powinno się więc oglądać bez negatywnego nastawienia. Wtedy paradoksalnie może łatwiej będzie zauważyć pewne koniecznie narzucone przez ówczesną cenzurę tezy. Wiesław Gołas na tamtym etapie kariery miał szansę na oderwanie się od komedii na rzecz filmu obyczajowo-sensacyjnego. Jako kapitan Sowa jest jednym z najbardziej klasowych detektywów w historii kina – grzeczny, a zarazem skuteczny, pozornie naiwny, lecz nieprzeciętnie inteligentny – jak nie dzisiejszy policjant. Może w ówczesnej wizji milicji było inaczej?