Drugie Dno #27: Ja, człowiek podejrzany o paranoje
Pewne myśli przychodzą i odchodzą. Są też takie, które zostają, jakby chciały powiedzieć coś więcej. Miewaliście kiedyś paranoje? To uczucie, gdy wszystko wokół was wydawało się elementem precyzyjnie utkanego planu, mającego na celu oszukanie was, zatajenie prawdy? Jak bardzo przekonani wówczas byliście do swoich sądów? A jak wielkie było zdziwienie, gdy wszystko okazało się nieprawdą? Im większe, tym dalej wam do bohatera filmowego.
Czasem, gdy myślę, że już mnie nic nie zaskoczy w kinie, ni stąd, ni zowąd przychodzi ten moment. Moment nagłego oświecenia. Przy okazji spontanicznej powtórki filmu Ja, Robot niespodziewanie dostrzegłem pewną powszechną, narracyjną właściwość, która, gdyby się jej lepiej przyjrzeć, zawiera w sobie dość szkodliwy wydźwięk. Oczywiście szkodliwy dla określonej grupy osób. Chodzi mi o udowadnianie widowni, że bohater tkwiący w obsesji, widzący rzeczy, których albo nie ma, albo jest nikła szansa na ich istnienie, w rezultacie może mieć rację. Filmy te w pośredni sposób faworyzują urojenia. I tym samym spędzają sen z powiek wszystkim psychoterapeutom.
Znamy tego bohatera bardzo dobrze. Widzi i czuje więcej od całej reszty. Wynika jakaś sprawa, zamordowano ważną osobistość, a całe bliskie bohaterowi otoczenie nie widzi w tym nic podejrzanego. Ot, jest to dla nich zwykłe samobójstwo, gdyż okoliczności mówią same za siebie. Można więc temat odfajkować, wsunąć pod dywan, nie widząc potrzeby strzępienia sobie języka i nerwów na bardziej dociekliwą praktykę. No bo niby dlaczego robot potrafiłby zabijać? Dlaczego w ogóle brać go pod uwagę jako podejrzanego? – pomyśleli pewnie współpracownicy Willa Smitha. Z jakiegoś powodu (zazwyczaj na skutek osobistych przejść) protagonista myśli jednak zawsze inaczej. Według niego ta sprawa ma drugie dno. I jak się ostatecznie okazuje, ma – o zgrozo – rację.
Takich filmów, stawiających bohatera samego przeciw wszystkim, jest oczywiście bez liku.
I rzecz jasna, sytuacji nie zarezerwowano tylko dla środowiska stróżów prawa. Występujące w trakcie zagrożenia manie prześladowcze i obłędy dotykają przecież wielokrotnie nas, prostych ludzi. Te najczęstsze nie mają rozbuchanych rozmiarów, potrafimy je odpowiednio ukryć, przejść nad nimi do porządku dziennego. Ale są też myśli dla naszego umysłu o wiele groźniejsze. Z nimi jest trudniej. Bo im większe są demony, w które wierzymy, tym większy horror możemy sobie zgotować. Jest to materiał wręcz wyborny na scenariusz – ku uciesze widowni śledzącej poczynania osaczonej bohaterki w filmie grozy. Pomiędzy tym co na ekranie, a tym co w naszym sercu, można znaleźć wówczas wiele analogii. W jednej chwili zdajemy sobie sprawę, co najbardziej przerażało nas w takim Dziecku Rosemary. Bynajmniej nie perspektywa poznania oblicza samego diabła wywoływała największy strach, a raczej świadomość, że główna bohaterka miała w swych chorych podejrzeniach rację.
A teraz wyobraźmy sobie na chwilę, że jesteśmy pacjentami szpitala psychiatrycznego. Trafiamy tam z uwagi na pogłębiające się stany paranoidalne, uniemożliwiające nam prawidłowe funkcjonowanie w społeczeństwie. Żona już dawno nas zostawiła, to troska rodziców sprawiła, że znaleźliśmy się w tym miejscu. Naszym zadaniem, wespół z lekarzami, jest zrozumienie przyczyn ogarniającej nas obsesji oraz określenie stopnia jej zaawansowania. Podjęte zostają środki zaradcze: przede wszystkim wnikliwa rozmowa (w grupie i indywidualna), być może jakaś kojąca lektura tudzież praca twórcza. Nic tak nie łagodzi obyczajów jak sztuka, powiadają. Ale jedno medium z pewnością nie będzie wykorzystywane do terapii tak, jak w normalnym życiu wykorzystywane jest do rozrywki. I niczym w 12 małpach, zamiast dobrego dreszczowca o pani śledzonej przez tajemniczego mężczyznę, na co dzień w TV oglądać będziemy tylko reklamy.
Bohater filmowy ze swym oglądem to inna od życia bajka. Bez względu na irracjonalność podejrzeń, jakie stopniowo sprowadzają go w manowce, zawsze lub przeważnie wychodzi w końcu na swoje. Choć kierują nim w pełni pozytywne pobudki, ich wydźwięk w codziennej nauce kierowanej do nas już taki pozytywny nie jest. Bo gdyby brać to wszystko na poważnie, wówczas należałoby raz jeszcze rozejrzeć się wokół siebie i przemyśleć, czy aby faktycznie nic nam w interpretacji rzeczywistości nie umknęło, czy dokuczliwe iluzje nie mają przypadkiem swego uzasadnienia. I tak też nie wiem, czy z takimi postaciami łatwiej jest nam się identyfikować. Nie wiem, czy lepiej trzyma się za nie kciuki. Wiem jednak, że gdyby nie było podejrzeń, de facto nie byłoby fabuł. Akcja stanęłaby w miejscu. A my… bylibyśmy zdrowsi.
korekta: Kornelia Farynowska