search
REKLAMA
Artykuł

DEKALOG KINA BIBLIJNEGO. Różne oblicza opowieści wszech czasów

Jakub Piwoński

17 kwietnia 2017

REKLAMA

. Barabasz (1961) reż. Richard Fleischer

barabbas4g

poster

Próba dopowiedzenia losów Barabasza, biblijnego przestępcy, który był sądzony wraz z „żydowskim królem”. Jak wiadomo, wolą ludu to Jezus został skazany na śmierć. Film opowiada o tym, co działo się z Barabaszem po darowaniu mu życia i o zainteresowaniu, jakie zaczyna przejawiać w stosunku do osoby, która została ukrzyżowana zamiast niego.

Barabasz jest kolejnym po Ben Hurze filmem, którego podstawa fabularna powstała w oparciu tylko o poszczególne wątki Pisma Świętego. Ale myślę, że i tym razem nie popełnię nadużycia umieszczając go w zestawieniu filmów biblijnych. A wszystko przez nader interesujący pomysł wyjściowy, czyli wykorzystania postaci Biblii budzącej negatywne konotacje do tego, by skonfrontować jej los z losem Syna Bożego. Mimo iż przebieg historii słynnego przestępcy ukazany jest w sposób dość banalny, wzbogacony o efektowne elementy starożytnej przygody (walki gladiatorów), to jednak jej clou – metamorfoza głównego bohatera – ukazane jest wiarygodnie. Pomaga w tym wyborna gra Anthony’ego Quinna, wcielającego się w tytułowego bohatera.

Los Barabasza przybliża także inne istotne przesłanie – uniknięcie zasłużonej śmierci, zamiast wyzwoleniem, może okazać się złym fatum, które skrupulatnie niszczyć będzie odzyskany żywot. To śmierć zatem, w pewnych przypadkach, może być dla nas najlepszym wyzwoleniem. Zawsze chciałem, by idąc tym samym tropem, filmowi twórcy zrealizowali kiedyś historię Judasza – innej negatywnej postaci Ewangelii – bazując np. na apokryfach jego autorstwa. Byłoby co najmniej ciekawie. A dla tych, którym podobają się fabuły pośrednio zbudowane na Biblii, w których Jezus Chrystus przemyka gdzieś w tle, ale i tak odgrywa najważniejszą rolę w dramacie, polecam także film Tunika z 1953 roku. Film, który swym konceptem fabularnym trochę przypomina Barabasza, ponieważ opowiada historię Rzymianina, który dowodził grupą odpowiedzialną za ukrzyżowanie Nazarejczyka. W bardzo podobny sposób następuje w głównym bohaterze przemiana, niosąc tym samym analogiczne przesłania, co film Fleishera.

Ewangelia wg św. Mateusza (1964) reż. Pier Paolo Pasolini

 Pizzadigitale-Il-Vangelo-secondo-Matteo-2

El-evangelio-seg+¦n-San-Mateo

Jak sam tytuł wskazuje, jest to ekranizacja jednej z czterech ewangelii, wchodzących w skład Nowego Testamentu. Opowiada o losach Jezusa z Nazaretu od jego narodzenia do śmierci i zmartwychwstania.

Podchodząc do Ewangelii… należy wziąć pod uwagę jeden bardzo istotny kontekst. Jest nim osoba reżysera. Mogłoby się wydawać, że dobry film religijny może zostać nakręcony jedynie przez artystę o adekwatnym zapleczu ideologicznym, dzięki czemu ryzyko wypaczenia historii spada do minimum. Nic bardziej mylnego. Tak się składa, iż reżyser Pier Paolo Pasolini, prócz posiadania bogatego zaplecza artystycznego, był także zadeklarowanym ateistą, gejem i komunistycznym działaczem (do kompletu brakowało chyba jeszcze tego, by był Żydem). I wbrew temu, jaki komunikat płynie z jego przekonań, w filmie o Jezusie udało mu się zachować całkowitą bezstronność – co wielu, w tym i ja, uznaje za podstawowy atut filmu. Realizacja tego obrazu wzbudziła zatem wiele kontrowersji, ale Pasolini wyszedł z tego pojedynku obronną ręką. Najlepszym dowodem na to niech pozostanie fakt, iż Ewangelia… została doceniona także przez Watykan, który umieścił ją na swojej liście 45 filmów fabularnych odznaczających się wyjątkowymi walorami religijnymi (co ciekawe, z filmów z mojego zestawienia, wraz z Ewangelią… na liście watykańskiej znalazł się tylko Ben Hur). Bo Pasolini stworzył dzieło unikatowe, wolne od patosu, kiczu, sztucznej powagi. Podkreślają to surowe, czarno-białe zdjęcia oraz intrygująca linia melodyczna, przypominająca muzykę folkową. Wszystkie wydarzenia ukazane są beznamiętnie – i co najważniejsze – wiernie względem Ewangelii. Ciekawy jest także obraz Chrystusa. Raz, że został on wyraźnie odmłodzony, dwa, częściej niż inni odtwórcy tej roli przejawia symptomy człowieczeństwa (świetna scena wybuchu złości na żydowskim targowisku) – i wbrew pozorom nie wynika to tylko z pomysłu twórcy, a właśnie z wiernego trzymania się ewangelicznej podstawy. A ponadto Enrique Irazogui wcielający się w Jezusa (notabene kolejny działacz komunistyczny) w swej grze odznacza się na niezwykle przenikliwym i srogim spojrzeniem, co tylko podkreśla wrażenie charyzmy i dominacji, przejawianej względem apostołów. Sposób, z jakim postać ta przyciąga naszą uwagę, jest na tyle szczery i naturalny, że z miejsca potrafię uwierzyć w wyjątkowość pełnionej roli.

Opowieść wszech czasów (1965) reż. Jean Negulesco, David Lean, George Stevens

 vMbv0k09P6X70wx1J3k7POF2sqw

gset

Losy Jezusa z Nazaretu tym razem przedstawione są w sposób odpowiednio wzniosły. Ten styl był typowy i powielany przy okazji niemal każdej produkcji opowiadającej o Jezusie (wyjątek stanowi przywołany film Pasoliniego). Wiązało się to także z operowaniem odpowiednią dozą kiczu i uproszczeń, estetycznym wyidealizowaniem  oraz umieszczeniem historii w bardzo sztywnych ramach. Akcja filmu płynie wyjątkowo powoli, rozciąga się do niebotycznych rozmiarów (film trwa niemalże cztery godziny), skrupulatnie i z malarskim pietyzmem przedstawiając poszczególne aspekty życia Jezusa, wybrane z Ewangelii.

Wyraźnie nakreślony został także kontrast między Jezusem a resztą osób dramatu, co ma podkreślać wyjątkowy – bo boski – charakter tej postaci. Co ważne, jak to przy okazji wielkich produkcji bywa, do filmu zaprzęgnięto imponującą obsadę: świetny Max von Sydow w roli głównej, Charlton Heston w roli Jana Chrzciciela (to jego trzecia istotna rola w widowisku biblijnym), Telly Savalas jako Poncjusz Piłat czy w końcu Martin Landau w roli Kajfasza. Uważni dostrzegą w filmie także gościnne występy Johna Wayne’a i Sidneya Poitier. Innymi słowy, w Opowieści wszech czasów wszystkie aspekty poprowadzone zostały niemalże „po bożemu”, w bezpiecznej i czytelnej formie. Ale muszę się wam przyznać, że do mnie tak nakreślona wizja losów Chrystusa trafia najlepiej. Raz, że jest wówczas bardziej uniwersalna, dwa, wydaje się być wówczas po prostu bardziej stosowna, gdyż nadmierne uczłowieczenie postaci ikonicznej, w swej religii uznanej za współistotną samemu Bogu, może nie być najlepszą drogą do jej prezentacji (tu warto wspomnieć o Ostatnim kuszeniu Chrystusa Scorsese, który to film co prawda bardzo lubię i cenię, ale traktuję go raczej jako ciekawostkę, oryginalne podejście do tematu, aniżeli pełnowartościową, biblijną opowieść o Mesjaszu). Z drugiej jednak strony, nie jestem także stuprocentowym orędownikiem tej podniosłej konwencji, gdyż wiem, iż bardzo łatwo popaść w niej w tani sentymentalizm, co widoczne jest w znamienitej większości tego typu produkcji, szczególnie tych telewizyjnych. Innym kinowym filmem nakręconym w podobnym stylu jest Król Królów z 1961 roku, który już nie przypadł mi do gustu tak bardzo. Zadecydowały niuanse: aktor obsadzony w głównej roli jest odpychający (parcie na ukazanie Jezusa jako przystojniaka mi nie odpowiada), a obrany kontekst, czyli opowiadanie historii również z perspektywy władców – Heroda i Piłata – jest moim zdaniem chybiony, ponieważ wprowadza konflikt z podłożem biblijnym, na którym film bazuje. Oczywiście można to uznać za twórczy zamysł, ale akurat w tym wypadku nie musiał mi on odpowiadać.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA