Czy warto drugi raz ukraść Księżyc? POLSKIE FILMY, KTÓRE ZASŁUGUJĄ NA REMAKE
Nazbyt często (jak dla mnie) zdarzają się w polskim kinie sytuacje, gdy rewelacyjna historia zostaje skopana przez kulejącą realizację. Składa się na to wiele przyczyn. Niekiedy winne są czasy wraz z oferowanymi przez nie możliwościami technicznymi, które nie nadążają za pędzącą sprintem wyobraźnią człowieka. Zdarza się też, że po prostu nie było wystarczającej ilości pieniędzy, żeby coś lepiej pokazać. Winne są też geopolityczne warunki – kino w Polsce rozwijało się w pewnym specyficznym kierunku, w reakcji na ustrój państwa oraz w osobliwej relacji z nim. Może dlatego np. kino science fiction, fantastyka, tematy katastroficzne, przygodowe i surrealistyczne mają u nas tak znikomą liczbę kinematograficznych przedstawicieli. Kiedy więc patrzy się z perspektywy mijających lat na wiele niedoinwestowanych dzieł filmowych, ma się ochotę zrobić je od nowa, uwzględniając zmieniającą się percepcję współczesnego widza, a także współczesne możliwości techniczne. Wiem, że to ryzykowne, bo gdyby tak Patryk Vega zabrał się za remake Zapomnianej melodii, mogłaby wyjść z tego pornokonserwatywna rock opera. Zawsze jednak można pomarzyć, a przynajmniej wybrać kilka przykładów polskich filmowych dzieł, których nie oszczędził ukierunkowany na tworzenie wirtualnych światów umysł człowieka z XXI wieku.
1. O dwóch takich, co ukradli księżyc (1962), Jan Batory
Kornel Makuszyński miał naprawdę fantastyczny pomysł na książkę. Obiektywnie też trzeba przyznać, że role braci Kaczyńskich należą do udanych. Bardzo często jednak krytykuje się je z powodu dzisiejszych politycznych dokonań PIS-u i Prezesa. Krytycy niefortunnie w dzieciach widzą parę spragnionych władzy, już dorosłych, bliźniaków. Robi się z tego zwykła pyskówka, a sam film niestety traci. W dzisiejszej sytuacji politycznej wydaje się niemożliwe, by było inaczej. Warto zatem opowiedzieć historię pióra Makuszyńskiego jeszcze raz, żeby uwolnić ten film od ideologicznej otoczki oraz od Kaczyńskich. Nieważne, czy są źli, czy dobrzy – u Makuszyńskiego na początku to małe diabły bez krzty wyższych uczuć, ale później się „nawracają”. Ich dzisiejsza obecność psuje jednak moje wspomnienia z dzieciństwa, a film Jana Batorego staje się powodem do rzucania mięsem w tych, którzy na to nie zasługiwali wtedy bądź nie zasługują na pamięć o nich teraz.
Tak przedstawiony argument za remakiem produkcji jest nie tylko ideologiczny, ale i pragmatyczny. Dla spragnionych bardziej technicznych motywów takie oczywiście również się znajdą. Jednym z nich jest czas, który upłynął od pojawienia się filmu, a co się z tym łączy – jakość jego produkcji. Niech emblematycznym przykładem koszmarnych efektów specjalnych będzie lalka pelikana, na której Jacek i Placek podróżują. Zapada w pamięć szczególnie moment lądowania. Nie dość, że kamera jest niemiłosiernie statyczna, to jeszcze zaraz po zniknięciu ptaków pojawia się koza w plenerze o zupełnie innej perspektywie, nie mówiąc już o bardzo widocznym momencie cięcia między klatką jeszcze bez zwierzęcia a tą, na którym już ono jest. I tak można by wymieniać poszczególne technikalia – styropianowe albo tekturowe skały, sztuczne niebo, oszczędne dekoracje udające monumentalne budowle, mało sugestywną oprawę muzyczną. Historia zaś znacznie przewyższa swoją treścią wiele współczesnych bajek z tzw. morałem. Czy więc nasze dzieci muszą być skazane na tak ułomną formę wizualnej prezentacji prozy Makuszyńskiego, skoro nawykły już do przepakowanych CGI Avengersów?
Może np. Mariusz Palej (Za niebieskimi drzwiami) skusiłby się na remake?