search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

CZY ROK 1999 ISTNIAŁ NAPRAWDĘ? Matrix, VR i kryzys tożsamości w kinie końca wieku

Szymon Skowroński

24 marca 2019

REKLAMA

Kto chciałby być jak John Malkovich

Oprócz Matrixa, w tymże 1999 do kin weszło jeszcze kilka innych filmów, które dokładają swoich kilka zdań do opisu gatunku ludzkiego stojącego na krawędzi, targanego kryzysami tożsamości, paranoicznym strachem przed nieznanym. Okazuje się, że wielu twórców podświadomie wyczuwało nadchodzące zmiany. Eskapistyczne fantazje o byciu kimś innym stanowią podstawę zwariowanej historii z Być jak John Malkovich; bohater tego filmu znalazł w budynku pewnej firmy tajemniczy tunel, który okazał się drogą do świadomości tytułowego aktora. Wchodząc do tunelu, można było na kilka chwil znaleźć się w głowie Malkovicha, widzieć świat jego oczami, czuć wszystko jego zmysłami. Sytuacja komplikowała się z chwili na chwilę, bo do umysłu słynnego, bogatego, odnoszącego sukcesy człowieka chciało wchodzić coraz więcej osób. W pewnym momencie doszło do dziwacznego zauroczenia – jedna z bohaterek pragnęła innej kobiety i kochała ją tylko wtedy, kiedy tamta była w Malkovichu. Czy nie jest to delikatna aluzja do tematu transpłciowości i osób zamkniętych w ciele należącym do innej płci? Film kończy się narodzinami dziecka poczętego przez rodziców, którzy w momencie kopulacji „nie byli sobą”. Co ciekawe, scenarzysta Charlie Kaufman trzy lata później napisał inny scenariusz, do filmu Adaptacja. Metafizyczna opowieść dotyczyła mężczyzny, scenarzysty – alter ego Kaufmana, który pracował nad tytułową adaptacją powieści do scenariusza. Bohater filmu ma brata bliźniaka, a sama Adaptacja (ta prawdziwa, tzn. ten film z 2002 roku) podpisana jest nazwiskiem Charliego Kaufmana i Donalda Kaufmana. Donald nie istnieje w prawdziwym świecie. Ale czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Donald jest fikcyjnym bratem bliźniakiem Charliego, którego ten wymyślił na potrzeby pisanego przez siebie scenariusza. Donald dostał nominację do Oscara w kategorii „najlepszy scenariusz adaptowany”. Donald będzie istniał w napisach początkowych filmu tak długo, jak długo istnieć będzie kino i ludzie będą oglądać Adaptację.

Fikcyjne alter ego bohatera to także główny wątek groteskowego komediodramatu Podziemny krąg Davida Finchera. Bezimienny narrator, skromny, cichy, zamknięty w sobie, cierpiący na bezsenność pracownik korporacji ubezpieczeniowej poznaje atrakcyjnego, charyzmatycznego, niemal szalonego Tylera. Organizuje z nim kilka nielegalnych klubów walk na pięści, a potem kilka zamachów terrorystycznych, które mają na celu obalenie panującego na świecie porządku. W finale bohater zdaje sobie sprawę, że Tylerem jest on sam. Druga, nieuświadomiona natura człowieka, pragnienie zmiany, pragnienie bycia kimś innym, pragnienie zrobienie czegoś zupełnie sprzecznego z samym sobą osiągnęły tutaj punkt kulminacyjny w postaci „stworzenia” całej ludzkiej jednostki, istniejącej tylko dlatego, że istnieje umysł, od którego się wzięła. Kiedy bohater uświadamia sobie, że jego antagonista jest nim samym, w symbolicznym akcie autodestrukcji niszczy nie siebie, ale swoje drugie ja, pozwalając istnieć tylko jednemu.

Jednoosobowy klub wzajemnej adoracji

Nieco już mniej oczywiste mogą być dwa kolejne przykłady. Szósty zmysł i American Beauty – komercyjne i artystyczne sukcesy – również zawierają w sobie dużą dozę krytyki i niewiary w społeczne i fizyczne konstrukty otaczające ich bohaterów. W horrorze M. Nighta Shyamalana bohater pozostaje nieświadomy tego, że nie żyje i że jest duchem, zdolnym do kontaktu jedynie z osobami określanymi jako „medium”. W jego przypadku jedyny łącznik z rzeczywistym światem to młody chłopiec, który w dramatycznym zwrocie akcji wyznaje bohaterowi – psychologowi – że widzi zmarłych ludzi. Specjalista próbuje pomóc dziecku uporać się z traumami, by w finale samemu rozpoznać swoją traumę. Nieżycie jest w Szóstym zmyśle stanem podobnym do życia, a zmarły ma wrażenie, że wszystko jest w normie. Podobnie jak bohater Matrixa, doznaje w pewnym momencie przebudzenia i oświecenia. Musi zaakceptować nowy stan rzeczy. Jeśli więc świat może być symulacją, a ludzie – tylko fragmentami kodu, eksperymentem jakiejś wyższej inteligencji, to równie dobrze możemy w ogóle nie żyć, a wszystko, co znamy, może być tylko snem wariata, śnionym nieprzytomnie. Nieżyjący bohater, pewny tego, że żyje, nie różni się zbytnio od tego żyjącego, podłączonego do okablowania i komputerowego oprogramowania, które zastępuje mu prawdę. Z kolei bohater obsypanego nagrodami i wciąż oddziałującego na widzów American Beauty jest przykładem realistycznego portretu kryzysu tożsamości, tutaj przybierającego formę doskonale znanego kryzysu wieku średniego u mężczyzny. Odrzuca on wszystkie wartości: dom, rodzinę, pracę, prawo, przepisy i zasady, by stworzyć siebie na nowo – szczęśliwszego, pełniejszego i… prawdziwszego? Świat filmu Sama Mendesa nie ulega dekonstrukcji, tak jak to miało miejsce w Martiksie, Szóstym zmyśle czy Podziemnym kręgu. Jedyne, co się zmienia, to sposób myślenia samego bohatera. Koniec pewnej epoki był idealnym momentem na tego typu refleksję. Wszystko, co miało nadejść, miało być nowe i inne. W takim otoczeniu jedynie odnalezienie i zachowanie własnego „ja” mogło być gwarantem bezpieczeństwa.

Wreszcie jest też Trzynaste piętro, film poruszający temat wirtualnej rzeczywistości w podobnym tonie co Matrix. Co ciekawe, podstawą scenariusza była powieść Daniela F. Galouye’a Simulacron-3 – ta sama, na której kanwie powstał wspomniany wcześniej Świat na kablu Fassbindera. Trzynaste piętro w znacznej mierze opiera się także na fizycznych eksperymentach i teoriach kwantowych, które nie wykluczają symulacyjnej natury świata. W pewnym momencie bohater filmu dociera dosłownie na „koniec świata” – za nim widać tylko symboliczną zieloną kratkę, niezagospodarowaną przestrzeń, do której nikt nie ma dostępu. Ta kratka symbolizować może koniec fizyki, koniec rozumnego obejmowania świata, koniec możliwości dalszego badania wszechświata, który pozostanie nigdy nieodgadniętą tajemnicą. A może będzie inaczej? Za naszego życia odpowiedzi raczej nie poznamy.

Trzynaste piętro
Może Platon miał rację że świat istnieje tylko w naszej wyobraźni

Jeśli zdarzyło wam się uronić łzę na filmie – na przykład podczas smutnego zakończenia, w którym bohater umiera, oddając życie za wyższą sprawę – to znaczy, że wirtualna, wyobrażona, nieistniejąca rzeczywistość oddziałuje na was dokładnie w taki sam sposób jak ta „prawdziwa”. Jeśli zasmuciły was losy marsjańskiego łazika, który w ostatniej relacji miał przekazać słowa: „Robi się ciemno”, jeśli chociaż przez chwilę przejmowaliście się losem swojego sima w grze komputerowej albo jeśli zrobiło wam się niedobrze podczas wizyty w salonie wirtualnej rzeczywistości, to znaczy, że może nie istnieć granica między tym, co prawdziwe, a tym, co wyobrażone. Może być zupełnie tak jak w Matriksie.

Historia lubi zataczać koło. W 1999 roku filmowcy zastanawiali się nad realnością świata, w którym żyjemy. W 2001 dostaliśmy do obserwacji miniaturowy wycinek nierzeczywistości – Big Brothera – która wyglądała, mówiła i zachowywała się dokładnie tak jak rzeczywistość. Oko reżysera (niczym w profetycznym Truman Show) czuwa nad całością, ale emocje – bohaterów i odbiorców – są przecież zupełnie prawdziwe. Więc co za różnica?

POST SCRIPTUM. Milenijna pluskwa roku 1999 wydaje się retroproblemem zamierzchłej epoki. Okazuje się, że równie realna i równie groźna jest wizja pluskwy roku 2038, wynikająca z technologii wykorzystywanej przez niektóre wersje systemu operacyjnego Unix. Otóż zapis danych może zostać „zresetowany” 19 stycznia 2038 roku, jeśli do tej pory administratorzy systemów nie znajdą sposobu na zmianę metody zapisu danych. Historia lubi się powtarzać.

REKLAMA