search
REKLAMA
Zestawienie

CZŁOWIEK O ANIELSKICH USTACH. 5 najlepszych ról Jona Voighta

Odys Korczyński

29 grudnia 2019

REKLAMA

Peter Miller, Akta Odessy (1974), reż. Ronald Neame

Jon Voight nie jest typem agenta służb specjalnych, który bez problemu poradzi sobie z setką przeciwników. Tym bardziej postać dziennikarza Petera Millera jest bliższa mi jako widzowi, który ceni klimat filmów szpiegowsko-sensacyjnych z lat 70. Oczywiście mam zastrzeżenia do zgodności historycznej zarówno prozy Forsytha, jak i filmu, lecz mimo swoich nieścisłości i braku jednoznacznej odwagi w formułowaniu niektórych faktów (na przykład o tak zwanej Drodze klasztorów) Akta Odessy są produkcją ważną, zwłaszcza dzisiaj, gdy historia współczesna przestała być w programie nauczania na poziomie szkoły średniej tak ważna jak kiedyś – nie oceniam w tym momencie żadnej ideologii, ale ilość danych w podręcznikach dostępnych uczniom na poziomie podstawowym. Chociaż, gwoli uczciwości, wtedy, gdy ja się jej uczyłem, nauczyciele również nawet nie zająknęli się o szlaku biskupa Hudala czy w ogóle o Odessie. Ciekawe dlaczego. Wracając do filmu, Voight zadziwiająco realistycznie wypadł tam jako bohater. Był przecież dziennikarzem, kompletnym cywilem, popełniającym kardynalne błędy konspiracyjne. Dał jednak radę uwieść widza swoją inteligencją obserwacji i umiejętnością szybkiego dostosowywania się do zmiennych warunków otoczenia. Wiem, że zdarza się to tylko w filmie, lecz w opowiadaniu takich historii łatwość w odbiorze i balans między prawdą a fikcją mają ogromne znaczenie. W przypadku Akt Odessy reżyser zachował umiar. Nakręcił film, który można określić jako oglądalny. Mógł oczywiście powiedzieć znacznie więcej, lecz mógł też przekazać znacznie mniej. Najważniejsze jednak, że opowiedział tę historię w sposób ponadczasowy, tak, żeby dzisiaj młodzi ludzie mogli się nią zainteresować i na swój własny sposób odkryć oraz ocenić, jak udała się rzecz pozornie niemożliwa, wręcz abstrakcyjna – przegrana Niemiec, która okazała się ich największą wygraną.

Luke Martin, Powrót do domu (1978), reż. Hal Ashby

Za tę rolę Jon Voight dostał Oscara. Był rok 1979. Wojna w Wietnamie skończyła się zaledwie cztery lata wcześniej. W społeczeństwie amerykańskim wciąż żywe i bolesne były wspomnienia prawie 60 000 zabitych i ponad 150 000 trwale okaleczonych żołnierzy. Czy to pomogło Voightowi w zdobyciu Nagrody Akademii? Sądzę, że tak, ale nie znaczy to, że takie uznanie się mu nie należało. Po prostu sprzyjały mu wtedy okoliczności, bo sam film pod względem muzycznym, technicznym i montażowym wcale rewelacją nie jest. Dzięki antywojennym nastrojom Voight nie zniknął, ale został zasłużenie nagrodzony politycznie za film polityczny. Jest jeszcze coś, co warto docenić w kreacji sierżanta Martina. Mimo że kamera traktuje wszystkich bohaterów dokumentalnie i przez cały czas trwania filmu wydaje się jakby wycofana, Voight wciąż zwraca uwagę. Nie znika gdzieś jako jedna z wielu postaci rannych weteranów. A mogłoby się tak stać. W Powrocie do domu mnóstwo jest niemych ujęć kalekich żołnierzy. Wpływają one na nastrój, budując kontrast między rzeczywistością normalnych, sprawnych ludzi, a światem tych wyobcowanych, którzy mimo często wielkiej wiary, że służą ojczyźnie, zostali teraz przez tę ojczyznę porzuceni. Luke Martin również taki jest – samotny, pełen buntu i spragniony miłości. Tylko czy kalectwo nie stanie mu na drodze?

Paul Sarone, Anakonda (1997), reż. Luis Llosa

Bywają takie filmy, w których główni i zarazem pozytywni bohaterowie są po prostu zbyt nudni i sztampowi, by zwrócić uwagę widza. To między innymi przypadek Anakondy. Na szczęście ów charakterologiczny marazm panuje tylko przez pierwsze 10 minut filmu, dopóki nie pojawia się Jon Voight w roli Paula Sarone. Od samego początku Sarone wydaje się człowiekiem pełnym sprzeczności. Do końca nie wiadomo, czy faktycznie był księdzem, czy stracił wiarę i stał się kłusownikiem. Na pewno jest autsajderem, skłóconym ze światem samotnikiem, przez co trudno przewidzieć, czego można się po nim spodziewać. Tylko jego grymas sugeruje, że jest zdolny do wszystkiego. Trudno mi sobie wyobrazić innego aktora, który mógłby przybrać taki wyraz twarzy. Pod tym względem Voight został idealnie dobrany do roli. Kiedy był jeszcze młody, jego mięsisty uśmiech z powodzeniem mógł konkurować ze zmysłowo wykrojonymi ustami atrakcyjnych kobiet. Gdy zaczął się starzeć, jego wargi stały się nośnikiem niepokoju, dwuznaczności i złych instynktów. W Anakondzie jest to szczególnie widoczne. Kamera często zatrzymuje się na twarzy Voighta, a on pręży mięśnie policzków, próbując uśmiechnąć się mimo opuszczonych kącików ust. Wychodzi z tego złowroga, cyniczna mina człowieka zdolnego do bycia potworem gorszym niż tytułowa anakonda.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA