BESTIA. Cielesny koszmar umysłu
Odmienne stany świadomości #32: Bestia
Hasło „film o miłości” kojarzy się w pierwszej kolejności z raczej ckliwymi narracjami, romantycznym nimbem i rodzajowymi scenkami w kawiarni czy parku. Takie skojarzenia wiążą się z tym podgatunkiem filmów, których twórcy przymykają oko (czy też zapominają) o dwóch kluczowych czynnikach, które w sferze relacji miłosnych odgrywają niebagatelną rolę – seksualności i energii emocji negatywnych. Są też jednak filmowcy, którzy, podejmując temat intymnych relacji, obierają przeciwstawną strategię i właśnie ze splotu tych dwóch aspektów czynią materiał swoich wizji. W takim wypadku są to najczęściej mroczne, sytuujące się gdzieś na pograniczu egzystencjalizmu i paranoicznego drżenia thrillery. Twórcą drugiego typu jest zdecydowanie Christoffer Boe, twórca Bestii z 2011 roku.
Podobne wpisy
Duński film rozpisany jest w zasadzie wyłącznie na trzy postacie – pisarza Brunona, jego żonę Maxine i przyjaciela Valdemara. Punktem wyjścia jest erotyczno-emocjonalna obsesja, jaką główny bohater żywi do wybranki swego serca. Jego żądza i neurotyczne skrzywienie postrzegania otoczenia prowadzą do powstania napiętego trójkąta z udziałem Valdemara, nawiązującego romans z Maxine. Ale czy aby na pewno? Skonstruowana nielinearnie z układających się mozolnie w większy obraz kawałków Bestia nie zapewnia klarownie czytelniej intrygi, z założenia prezentując zdarzenia z perspektywy postępującej paranoi Brunona, rozdzieranego przez pożądanie, szaloną zazdrość i egocentryczną potrzebę bycia kochanym.
Patrząc z perspektywy czasu, Bestia zajmuje specyficzne miejsce w filmografii Christoffera Boego. W 2003 roku Duńczyk został laureatem Złotej Kamery w Cannes dzięki Rekonstrukcji – zjawiskowej, onirycznej mozaice przemieszanych wspomnień, doświadczeń i wyobrażeń głównego bohatera, dokonującego tytułowej rekonstrukcji swojej relacji z partnerką. Spektakularny debiut ustanowił na prawie dziesięć kolejnych lat ramę tematyczną twórczości reżysera: wiwisekcję doświadczenia twórczej jednostki w relacji z drugą osobą, ukierunkowaną na wydobycie kreatywnego bólu tworzenia poprzez surrealistyczny splot jawy i rojeń. Drugie dzieło Boego, Allegro, było niemalże kopią narracji debiutu; później przyszedł bardziej eksperymentalny, paradokumentalny Offscreen, porzucający artystowską otoczkę na rzecz zgłębiania mroczniejszych rejonów obsesji protagonisty, i Wszystko będzie dobrze, z jednej strony powracający do formuły opowiadania znanej z pierwszych dwóch filmów, z drugiej jednak zaznaczający skręt w kierunku przetwarzania formuły kina gatunkowego, w tym przypadku thrillera kryminalnego.
Bestia, piąty film duńskiego twórcy, to naturalne rozwinięcie powyższej trajektorii, przywołujące podobne (jeśli nie te same) tematy – demony rodzące się na styku kreatywności artysty, jego życia uczuciowego i cielesnego pożądania. Znów też swoją opowieść Boe wtłoczył częściowo w konwencję gatunku, tym razem sięgając po estetykę thrillera przechodzącego w horror. Efektem jest najbardziej mroczny i drapieżny z filmów Duńczyka, znajdujący dla jego autorskich obsesji oryginalne rozwinięcie. Szczególność Bestii w filmografii reżysera bierze się też jednak z tego, że tworząc trzeci ze swoich najlepszych filmów (obok Rekonstrukcji i Offscreen), stworzył też na razie ostatni na otwarcie autorskiej ścieżce. Po 2011 roku Duńczyk zrealizował tylko dwa filmy kinowe, oba utrzymane w dużo bardziej klasycznej, mainstreamowej konwencji – biograficzne Seks, narkotyki i podatki i rasowy kryminał Kartoteka 64. Jak dotąd Bestia jest więc pewnym zwieńczeniem twórczych zmagań Christoffera Boe przed zwrotem ku stateczniejszemu językowi.
Wracając jednak do samego filmu, nieprzypadkowo użyłem wyżej zwrotu „jest rozdzierany” w odniesieniu do ukazywanego doświadczenia Brunona. Stwierdzenie to potraktować można dosłownie – i tu pojawia się wzmiankowany wyżej horror. Protagonistę nękają bowiem zagadkowe bóle w okolicach brzucha, sugestywnie zwizualizowane przebitkami czarnej mazi trawiącej jego wnętrzności. Pojawia się też wyraziście motyw cięcia jako elementu (wyśnionej) gry erotycznej Brunona i Maxine. Wątek postępującego fizycznego bólu oraz wplecione w film sceny stapiania żądzy i łaknącego krwi pędu przemocy sytuują Bestię w zasadzie bliżej body horroru niż klasycznego psychologicznego dramatu. Jednak to ta druga warstwa jest u Boego kluczowa, a zaczerpnięte z gatunkowego arsenału środki służą bardziej gmatwaniu znaczeń i wzmacnianiu niepokojącej atmosfery niż straszeniu bądź szokowaniu widza.
Pełne agresji i seksualnego napięcia sekwencje układają się w niepokojącą wizję jednostki targanej sprzecznymi instynktami, zmagającej się z siłą, której sama nie rozumie lub którą ze strachu wypiera. Film zabiera nas w pewnym sensie do piekła, które przeżywa bohater w kleszczach własnego umysłu. Skazani na niejasną, zacierającą podział na prawdę i złudzenia perspektywę Brunona, otrzymujemy od Christoffera Boego możliwość przeniknięcia nie tyle samych zdarzeń, co stanów psychicznych bohatera. Twórca unika przy tym pułapki upraszczającego wyjaśnienia (w którą wpadł we Wszystko będzie dobrze). Zarówno metafora chorobliwej zazdrości, prowadzącej do agresywnej paranoi, jak i eksploatowane wcześniej (najmocniej w Allegro) znaczenie losów bohatera jako ucieleśnienia bólów twórczych wydają się zbyt płaskie i niedostatecznie pokrywające pulsującą destrukcyjnymi emocjami opowieść. Przy tym obie składają się na całościową wymowę Bestii – tyle że w sposób częściowy.
By wydobyć rdzeń tematyczny filmu Christoffera Boego, należy przyjrzeć się finałowemu zwrotowi akcji – niezależnie, czy uznamy go za halucynację, czy element fantastyczny dopisany w ramach sięgania po konwencję horroru. Nie zdradzając do końca, o co chodzi: w kulminacji fizyczne cierpienie Brunona prowadzi do czegoś, co uznać można za ostateczną transgresję jego cielesności. Nadaje to fizyczny kształt kluczowemu problemowi, wokół którego organizuje się postać protagonisty, czyli intelektualnemu strachowi przed ciałem. Wizje niewierności i brutalność, z którą wiązała się żądza Brunona, sugerują, że agresywny popęd był w jego przypadku rodzajem paniki, rozpaczliwej próby opanowania destrukcyjnej siły, którą jako pisarz przypisywał podświadomie sferze zmysłowej. Bestią jest ciało, a w filmie została opowiedziana historia walki umysłu z przerażającą go cielesnością. W gruncie rzeczy reżyser mówi tu o miłości – tyle że w najbardziej niepokojącej i drapieżnej formie, widząc ją jako bolesne, destrukcyjne doświadczenie ścierania się dwóch przeciwstawnych sił ludzkiej natury. Natury jednak takiej, jaką sobie sam człowiek zaprojektował, wpędzając w ten ciemny labirynt. Bestia równocześnie stanowi emanację konfliktu psychologicznego, jak i wskazuje jego paradoksalność polegającą na zasadzeniu na próbie racjonalnej kontroli.
Perfekcyjnie wykonany formalnie (oniryczne zdjęcia Sophii Olsson to prawdziwy majstersztyk – to na nich opiera się przede wszystkim niesamowity klimat) film intryguje otwartością interpretacji i wielością w przekonujący sposób poprzetykanych ze sobą wzajemnie motywów oraz konotacji. To w pierwszej kolejności frapująca estetycznie ekspresja twórcza, później zaś dopiero przewrotne przetworzenie klasycznego konfliktu między racjonalnością a sensualnością. Zapadanie tej pierwszej w drugą jest jednak znakomitym tworzywem dla filmowej impresji – i vice versa. Kluczowa w Bestii jest zwrotność relacji struktury i treści. Metafory działają tu podwójnie, łącząc się w konfiguracje gatunkowe, sygnalizujące psychologiczne fantazje, by przejść od nich do antropologicznego dekonstruowania relacji i schematów myślowych. Przy tym jest to po przede wszystkim intrygujący, zapadający w pamięć film zapraszający w niejednoznaczną wędrówkę przez meandry psychiki bohatera, której płynności poddaje się narracja.