search
REKLAMA
Recenzje

BESTIA. Miłość, tęsknota i sztuczna inteligencja [RECENZJA]

W świecie ponowoczenym nasila się melancholijna tęsknota za przeszłością, za utraconymi szansami i potencjałem.

Tomasz Raczkowski

13 września 2024

REKLAMA

Miłość jest wieczna, ale nie tylko ona. Na przestrzeni wieków, pomiędzy miejscami, szlachetnej namiętności towarzyszą inne – smutek, żal czy gniew. W świecie ponowoczenym, gdy ludzie zostają coraz bardziej zakleszczeni w życiowym impasie, w uścisku nowych technologii oferujących tylko złudę szczęścia, nasila się melancholijna tęsknota za przeszłością, za utraconymi szansami i potencjałem. Najnowszy film Bertranda Bonello dotyka właśnie tego uczucia, podkręconego przez wycieczkę w przyszłość, do wcale nie tak odległego 2044 roku, gdy nad społeczeństwem kontrolę sprawuje sztuczna inteligencja.

Bonello to jeden z najciekawszych współczesnych twórców kina autorskiego. Ma na swoim koncie szerokie spektrum konwencji filmowych, od postnowofalowych eksperymentów, takich jak debiutancki Pornograf, przez stylowy melodramat Apollonide, półmainstreamowy biopic Saint Laurent, zagadkowy kryminał-thriller Nocturama, przesiąknięte realizmem magicznym Zombi Child, aż po eseistyczno-awangardową Comę. Bestia to pod wieloma względami jego tour de force, pokazujące w pełnej krasie reżyserski eklektyzm i odwagę wchodzenia w różne, nierzadko odległe od siebie konwencje. Jego nowy film miał być zresztą na pewnym etapie trzema odrębnymi pozycjami, dopiero w toku produkcyjnych zawirowań przekształconymi w jedną. Jest to też być może najambitniejszy projekt Bonello, zrealizowany z wyjątkowym jak na niego rozmachem, wokół pomysłu, który rozwijał przez niemal dekadę.

Ramą Bestii jest proces eliminacji uczuć, któremu poddaje się, za radą rozsądnego głosu sztucznego nadzorcy, Gabrielle. Inicjuje to podróż kobiety przez czas i przestrzeń, przez swoje poprzednie wcielenia. Bonello tka opowieść pomiędzy trzema planami czasowymi – schyłkową belle époque, współczesnością i przyszłością, będącą teraźniejszością bohaterki. Motywem, który spina wszystkie trzy wcielenia Gabrielle, jest jej relacja z tajemniczym Louisem, który pojawia się znikąd, by następnie jak kameleon przybierać coraz to nowe role, krążąc wokół bohaterki jako wieczny kochanek.

Wcielający się w główne role Léa Seydoux oraz George MacKay w tym przypadku dosłownie dwoją się i troją, kreując równocześnie kilka wcieleń swoich postaci. Przesunięcia czasowe i charakterologiczne, spięte tymi samymi twarzami, stwarzają przed aktorami duże wyzwanie, ale w przypadku tak utalentowanych profesjonalistów jak wybrany przez Bonello duet dają też pole do popisów. Zarówno Francuzka, jak i Anglik zaliczają fenomenalne występy, a kreacje aktorskie są bodaj największy atutem Bestii. Na uwagę zasługuje też epizodyczny występ Eliny Löwensohn jako jasnowidzki, która nadaje fabule więcej ambiwalentnego, wręcz okultystycznego mroku. Właśnie fragmenty, gdy Bonello wytwarza oniryczną, złowrogą atmosferę podróży przez mroczne zakamarki czasu i pamięci, są w jego nowym filmie najciekawsze. Niestety, ten aspekt Bestii jest zazwyczaj zatopiony w natłoku skoków czasowych i estetycznych ornamentów mogących się estetycznie podobać, ale krępują film, który nie może na dobre nabrać tempa, a gdy już to robi, zostaje w kolejnej sekwencji stłamszony do wyjściowej ospałości.

Stylistycznie Bestia to amalgamat trzech różnych tożsamości formalnych. Mamy klasyczny, salonowy dramat kostiumowy (swoimi filozofującymi dialogami przywodzący miejscami na myśl Malmkrog Cristiego Puiu), nieco lynchowski z ducha thriller o dziewczynie śniącej o Hollywood i futurystyczną psychodramę rozważającą granice człowieczeństwa i koleje historii. Poszczególne fragmenty każdego z tych przeplatających się bloków bywają fascynujące, a Bonello, znakomity inscenizator, tworzy kilka fascynujących sekwencji, budzących specyficzny, surrealistyczny spektakl. Niestety równocześnie francuski reżyser za bardzo stara się skleić swoją opowieść konsekwencją narracji, porzucając często międzygatunkowy nerw na rzecz przesadnej ekspozycji i rozbudowywania wątków, które mogłyby pozostać w niedopowiedzeniu. W konsekwencji Bestia w wielu miejscach się rozpada, a poszczególne jej części trzymają się razem bardziej na taśmę izolacyjną niż precyzyjny szew. Trudno oprzeć się wrażeniu, że sam Bonello był przytłoczony hybrydową formułą i nie do końca ją udźwignął, pozwalając, by tytułowa bestia go częściowo pożarła.

 

Mimo niedociągnięć warto przyklasnąć artystycznej konsekwencji Bonello w realizowaniu swojej wizji. Nie jest to film nieudany w ogólnym sensie, raczej taki, który nie w pełni realizuje swój potencjał. To, że mogło być lepiej, nie znaczy, że jest źle – paradoksalnie jest to też jedna z puent płynąca z historii Gabrielle i Louisa. W filmografii Bonello – miejmy nadzieję, że jeszcze w przyszłości rozbudowanej o kolejne ciekawe pozycje, może bardziej spójne – Bestia będzie zajmować istotne miejsce dużego projektu, filmu-układanki pokazującego kreatywność twórcy. Dlatego chociażby warto Bestię zobaczyć, zmierzyć się z nią samemu, bo to przykład rzadko spotykanego w kinie polotu i finezji, nawet jeśli nie zawsze efektywnej, to chociaż pięknie wyglądającej.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA