ZEJŚCIE (2005). Najlepszy brytyjski horror XXI wieku
Niedawna Zakonnica Corina Hardy’ego nie była tym, czego się spodziewałem. Nie tylko w kontekście innych filmów z serii zapoczątkowanej Obecnością, ale i osoby samego reżysera, o którym – przy okazji jego debiutu, The Hallow – pisałem w superlatywach. Nadal uważam, że jest obiecującym twórcą (co ostatnie 30–40 minut Zakonnicy potwierdza), który dużo lepiej odnajduje się w efektownych, atrakcyjnych wizualnie, a nawet ekscytujących momentach niż tam, gdzie trzeba skorzystać z nagłych jump scare’ów, a cisza przerywana jest głośnym efektem dźwiękowym lub muzyką. Jego wcześniejszy film porównałem pod względem realizacyjnym do Zejścia i nie wątpię w to, że Hardy kiedyś spełni pokładane w nim nadzieje.
Tymczasem Zejście, powtórzone niedawno, po jakiejś dekadzie od ostatniego seansu, nadal robi piorunujące wrażenie. Wówczas, na samym początku XXI wieku, w zalewie wielu krwawych, nihilistycznych często horrorów (wszystkie te Piły i Hostele, Francuska Ekstrema oraz diabelska twórczość Roba Zombie), dzieło Neila Marshalla odznaczało się bardziej ludzkim obliczem, z praktycznie wyłącznie kobiecą obsadą oraz motywem żałoby, który uczyniony został fundamentem grozy. Reżyser wcale nie stroni od brutalności i krwi, ale ta jest wynikiem czegoś innego niż przekraczanie granic bądź specyficzne poczucie humoru jego twórcy, co zaowocowało tym, że horror spotkał się z aplauzem nie tylko ze strony widowni, ale i krytyki.
Film rozpoczyna się radosnym oraz pełnym życia spływem pontonowym trzech przyjaciółek, aby po chwili uderzyć w widza sceną wypadku samochodowego, w którym giną mąż i córka głównej bohaterki. Kraksa jest nagła, błyskawiczna i krwawa, a śmierć (zwłaszcza dziecka) nadaje całości ponurej atmosfery. Mija rok. Sarah nadal cierpi po stracie najbliższych, ale udaje się ją namówić na wyjazd do Stanów Zjednoczonych w celu zwiedzania podziemnych jaskiń. Sześć kobiet, żadnych mężczyzn i ochota na przeżycie mocno klaustrofobicznej przygody, która grozi halucynacjami, problemami z oddychaniem oraz paranoją. Niedługo po zejściu pod ziemię bohaterki zostają uwięzione – droga powrotna jest zablokowana i tylko pójście naprzód, w nieznany im system jaskiń, daje szansę na wydostanie się. Wkrótce jednak odkrywają, że ktoś, a raczej coś, tam żyje.
Podobne wpisy
Zapomniałem już, jak mocno początkowa tragedia działa na resztę fabuły. Wypadek samochodowy, sen Sarah, w którym ucieka ona szpitalnym korytarzem przed gasnącymi światłami, oraz rozdzierająca scena, gdy dowiaduje się, że straciła męża i córkę, wraz z zimnymi zdjęciami Sama McCurdy’ego, groźną i melodramatyczną jednocześnie muzyką Davida Julyana oraz mocną rolą Shauny Macdonald – to wszystko w ciągu pierwszych kilku minut, zanim jeszcze pojawi się tytuł filmu, sprawia, że późniejsze partie, bez względu na to, czy ukazujące bawiące się i żartujące kobiety, czy też ich pełne napięcia próby wydostania się z pułapki, naznaczone są żałobnym tonem. Porównania z wcześniejszym o 30 lat Nie oglądaj się teraz są jak najbardziej na miejscu, gdyż w obu oglądamy bohaterki niepogodzone z utratą dziecka, rozbite, w jakimś stopniu martwe w środku. Tam mąż zabiera żonę do Wenecji, aby mu towarzyszyła, gdy on będzie odnawiał kościół, tutaj przyjaciółki zachęcają Sarę na wspólny wyjazd na drugą półkulę, aby zagłuszyć ból przez bardziej aktywny sposób odpoczynku. Rozwiązanie jest w obu filmach całkiem inne, choć finał przynosi nie mniej wstrząsający obraz niż w klasyku z lat siedemdziesiątych.
Zanim jednak do niego dojdzie, Marshall, który film nie tylko wyreżyserował, ale i napisał, uruchomi swój talent w budowaniu sytuacji bez wyjścia, wynikającej przede wszystkim z charakterów bohaterek i serii złych wyborów. Każda z nich jest przynajmniej w jednym aspekcie inna od pozostałych. Sarah wciąż nie może się otrząsnąć po tragedii, jej najbliższa przyjaciółka, Beth (Alex Reid), jest najbardziej rozważna, potem Juno (Natalie Mendoza), wyglądająca i zachowująca się jak Lara Croft, choć nie tak porywcza, jak najmłodsza w grupie Holly (Nora-Jane Noone). Natomiast Becca i Sam (Saskia Mulder i MyAnna Buring) są siostrami, co w jakiś sposób wiąże je bardziej z sobą niż resztą. Marshall ukazuje bohaterki jako silne i zaradne w zespole, potrafiące się zorganizować, również gdy dochodzi do nich przerażająca prawda, że są w całkiem innej jaskini, niż planowały. Celowe działanie jednej z nich – aby móc się pochwalić i odkryć nieznany system – sprowadza śmiertelne niebezpieczeństwo, ale nawet wtedy są w stanie efektywnie wykorzystać to, co mają pod ręką, nie popadając przy tym w panikę i histerię. Aż do momentu, w którym reżyser wprowadza na ekran potwory.