CO CZEKA ŚWIAT FILMU po PANDEMII? Możliwe scenariusze niedalekiej przyszłości
VOD ZASTĄPI KINO
Prawdopodobieństwo: 20%
Pandemia to czas żniw dla serwisów VOD. Netflix okazał się największym wygranym w czasie kryzysu – w pierwszym kwartale 2020 r. liczba nowych użytkowników skoczyła do prawie 16 milionów (przekraczając dwukrotnie oczekiwania), z czego ponad 70% pochodziło z rynków innych niż amerykański. Kapitalizacja tej spółki wzrosła do 188 miliardów dolarów i przebiła samego Disneya, który z kolei świętuje 54 miliony subskrybentów Disney+ w ciągu 6 miesięcy od otwarcia usługi. Dodajmy do tego mocno rosnącą usługę Prime Video od Amazona, AppleTV+, HBO Go i zapowiadane HBO Max, Peacock, Quibi (debiut arcyciekawej usługi) oraz bijące rekordy popularności w Polsce Player.pl, Vod.pl czy Ipla – naprawdę trudno nie zauważyć wielkiego zainteresowania tymi serwisami, które podczas pandemii rosły gwałtownie i nieustannie (aż trzeba było zmniejszyć bitrate, żeby usługa trafiała do wszystkich zainteresowanych – wielu nie może darować Netflixowi tego ruchu).
Przyzwyczajenie do różnorodnych produkcji już z nami zostanie, podobnie jak przeświadczenie o tym, że w VOD można znaleźć znakomite nowości, które zaspokoją każde pragnienie (w tym wytrawnych kinomanów – choćby serwis Mubi czy biblioteka klasyki na YouTube).
Żyjemy w tej samej niepewności, co wszyscy inni. Jesteśmy pewni, że internet się rozwija. Na szczęście jest to coraz większa część życia ludzi. I ludzie chcą rozrywki. Chcą być w stanie gdzieś uciec, komunikować się ze sobą, niezależnie od tego, czy czasy są trudne, czy radosne.
– Reed Hastings, Netflix
Hossa trwa w najlepsze, a dobre samopoczucie podbudowywane jest dodatkowo głośnymi premierami, które zamiast na ekrany kin trafiły z miejsca do biblioteki online i z miejsca stały się hitami, o których wszyscy dyskutują (jak W lesie dziś nie zaśnie nikt Bartosza M. Kowalskiego, Hejter Jana Komasy albo w USA Trolle 2). Wiele więc wskazuje na to, że VOD doskonale zastąpiło kino w czasie pandemii – trudno znaleźć bowiem kogoś, kto nie potrafiłby znaleźć dla siebie miejsca w sieci (nie mówię o tobie, kinomanie miłującym 4K i bacznie przyglądającym się wszelkim nowościom i najważniejszym nazwiskom w świecie filmu, ty zawsze jesteś nieszczęśliwy).
Jest super? No nie do końca.
W dniu wejścia filmu na Netflix połączyliśmy się z obsadą i częścią ekipy na wideokonferencji. Każdy miał symboliczną lampkę szampana, stroje domowe, potem włączyliśmy jednocześnie film i dzieliliśmy się po seansie wrażeniami. Premiera dziwna, może nawet trochę smutna. Ale nie ma co narzekać, bo przecież sytuacja, w której tkwimy, jest trudna, dla wielu tragiczna.
– Bartosz M. Kowalski, reżyser W lesie dziś nie zaśnie nikt
Pomijając miłość do sali kinowej, która jest doświadczeniem emocjonalnym, to taktyka polegająca na oddawaniu do Netflixa czy Playera potencjalnych hitów filmowych niekoniecznie się opłaca. Szczególnie mam tu na myśli dystrybutorów i producentów, którzy sprzedając prawa do filmu, mogą liczyć na niewielkie pieniądze – w porównaniu do przychodów z kin. Przyparci do muru, jak producenci W lesie dziś nie zaśnie nikt, mogą sobie w jakimś sensie pogratulować szybkiej reakcji, ale nie unikniemy pytań o stracone szanse na coś więcej.
Popatrzmy bowiem na takiego Hejtera – całkiem niezłe otwarcie w kinach (143 tys.) mogło sugerować, że film będzie w stanie ściągnąć ok. 500 tysięcy widzów (Boże ciało otworzyło się na 170 tysięcy, a zebrało w sumie 1,5 milionów widzów). Średnia cena biletu w Polsce to ok. 20 zł, więc film mógł liczyć na przychody w okolicach 10 milionów zł – połowa zostaje w kinie, połowa wędruje do dystrybutora, który poniósł odpowiednie koszty (i odlicza je skrupulatnie) i który rozlicza się z producentami i PISF-em. Dystrybutor za jakiś czas może liczyć na wpływy z premiery telewizyjnej oraz ze sprzedaży DVD/blu-ray, a tam również przychody są dzielone na odpowiednie podmioty. W sumie więc Hejter mógłby w ciągu 1,5 roku osiągnąć wpływy na poziomie takich 15 milionów. I teraz pojawia się pytanie: czy Netflix jest w stanie wykładać takie pieniądze, dostając pełnię praw na rynku polskim? Mocno wątpliwe. Nie wyłoży więcej niż kilka milionów złotych (co pewnie jest i tak wyjątkowe), co w jakimś stopniu pokryje koszty produkcji i promocji, które nie będą obciążone marżą kinową. Ale dystrybutorom i producentom potencjalnych przebojów kinowych to się zwyczajnie nie opłaca – z kin są w stanie wyciągnąć zdecydowanie więcej.
Podsumowując, opłaca się widzom, którzy chcieliby mieć dostęp do nowych i głośnych premier, ale nie opłaca się tzw. branży, która chce swoje zarobić.