CO CZEKA ŚWIAT FILMU po PANDEMII? Możliwe scenariusze niedalekiej przyszłości
Kina umierają na naszych oczach – mówią jedni, zapłakani i wstrząśnięci zamknięciem kin, odwołaniem festiwali, przesunięciem premier i ogólnym marazmem, który dotknął świat filmu.
Wszystko wróci do normy – mówią drudzy, teoretycznie trzeźwo dywagując nad czasem, który z teorią nie ma nic wspólnego.
I tak nie ma co oglądać, więc co tu żałować – mówią jeszcze inni, ci najbardziej zgorzkniali, znacie ich na pewno, bo najczęściej usłyszycie od nich, że ostatni dobry film widzieli w okolicach 2004 roku, później to szkoda gadać.
Słychać też, że jest lepiej, niż było od tych, dla których świat filmu zaczyna się i kończy na Netflixie.
Nie chcę szukać odpowiedzi na to, która z grup ma rację. Bo żadna z nich nie ma jej do końca, podobnie jak żadna z nich nie myli się w swojej ocenie. Istnieje jednak szereg wizji, argumentów, prognoz i rachunków, które są wysuwane stale przy omawianiu przyszłości kina, a właściwie filmu, który wykracza poza doznania dużego ekranu. Przyjrzyjmy się im z bliska i spróbujmy przewidzieć, co czeka świat po pandemii.
Co to będzie, co to będzie?
UPADEK KIN
Prawdopodobieństwo: 70%
Jedna z najmocniejszych tez i jednocześnie taka, która może spełnić się szybciej, niż przewidujemy. Głównie chodzi o mniejsze, jednosalowe kina studyjne bądź niezależne, kilkuekranowe multipleksy w mniejszych miastach – dwumiesięczny przestój właśnie im dał popalić najbardziej. To instytucje (nie tylko obiekty) od wielu lat balansujące na granicy opłacalności, często niesione dzięki pasji swoich właścicieli oraz bazujące na niebanalnych pomysłach marketingowych jak festiwale, przeglądy, miejsca dyskusji. Posiadające w repertuarze program ambitniejszy pochodzący od Gutka, Velvet Spoon, M2Films, Against Gravity, ale i ten komercyjny od największych dystrybutorów (choć często po kilku tygodniach od premiery, trzeba z czegoś opłacić rachunki).
Pozbawione przychodów są w zdecydowanie gorszej sytuacji niż sieci kinowe mające wsparcie wielkich podmiotów (w Polsce Multikino to część VUE, Helios należy do koncernu Agory, a Cinema City to również międzynarodowy kapitał posiadający kina w Wielkiej Brytanii i Izraelu). Pewnie do czasu – ze względu na globalny charakter koronawirusa – bo multipleksy na całym świecie cierpią z powodu drastycznych spadków dochodów (pamiętajmy, że sprzedaż biletów to tylko 50-60% dochodów, reszta to bary kinowe ze sprzedażą o bardzo wysokiej marży i sprzedaż przestrzeni reklamowej w obiekcie i na ekranie) przy wcale niemałych kosztach zmiennych – w tym dezynfekcja wszystkiego – po spodziewanym otwarciu kin w czerwcu i lipcu.
Ograniczyliśmy koszty operacyjne do tego stopnia, że w obecnej sytuacji nie ma zagrożenia dla Heliosa. Problem pojawi się, gdy po przywróceniu działalności kinowej wszystkie koszty wrócą, a wyniki frekwencyjne nie
– powiedział PAP pod koniec marca prezes sieci Helios Tomasz Jagiełło.
Z dużym więc prawdopodobieństwem wszystkie kina czekają ciężkie czasy, trudniej będzie odzyskać widzów. Tym bardziej ze względu na ograniczoną liczbę wolnych miejsc w kinach oraz – co szalenie istotne – brak dużych, głośnych premier kinowych. Trudno sobie wyobrazić zadowolenie kiniarzy czy nawet dystrybutorów z tego powodu, że tylko połowa chętnych może wejść w lipcu na seans Tenet lub Mulan (o ile te będą). Można oczywiście zwiększać liczbę seansów w ciągu dnia, może nie być niczego innego w repertuarze, można również rozłożyć seanse na większą liczbę dni niż standardowe 3 tygodnie mocniejszego grania – czy jest to jednak gwarancja automatycznego sukcesu filmu Nolana? Nikt nie ma co do tego pewności, a niepewność i ostrożność są tutaj czynnikami mrożącymi wiele inicjatyw (nie tylko kiniarzy, ale i dystrybutorów i ich budżetów reklamowych).
A gdy do tego obrazka dodamy zapowiadaną tuż przed wybuchem pandemii obniżkę cen w Multikinie, Cinema City i Heliosie, to sieciówki – odpowiadające za 80% rynku kinowego – nie odkują się tak, jakby chciały (nie mówiąc już o dystrybutorach, którzy dostają z biletu mniej niż zwykle, co niektórzy najłagodniej określali trudną sytuacją)
Można więc to podsumować tak: nie będzie premier, nie będzie sprzedaży biletów, nie będzie sprzedaży w barze, nie będzie działań reklamowych. Stracą wszyscy, a najmocniej oberwą najmniejsi.