Ciało i krew replikanta. 5 najlepszych ról RUTGERA HAUERA
3. Martin, Ciało i krew (1985), reż. Paul Verhoeven
Jako widz czuję się wręcz uwiedziony stylistyką tej produkcji. Jej prześmiewczą, antyaksjologiczną wymową również, zwłaszcza w dwuznacznym, antychrześcijańskim wydaniu zaprezentowanym przez postać Martina. Oprócz deszczowego monologu Batty’ego z Łowcy androidów będę więc pamiętał bezpretensjonalną scenę chowania martwego noworodka do baryłki po alkoholu, którą Hauer później rzuca w błoto, jakby śmierć u zarania swojego potomka uznawał za fakt równie naturalny, co zbiorowe gwałty, w których brał udział. Martin jako filmowa postać jest doskonałym przykładem tego, jak człowiek wymyka się sztucznie narzuconym na jego naturę kategoriom kulturowego zła i dobra, gdy ma na celu wyłącznie przetrwanie. Verhoeven wraz z Hauerem genialnie poprowadzili widza przez oniryczną i upodloną w przekonaniu o boskiej świętości rzeczywistość XVI wieku. Do drugiej lokaty Rutgerowi zabrakło tylko dramatycznej śmierci w deszczu.
2. Roy Batty, Łowca androidów (1982), reż. Ridley Scott
Podobne wpisy
Postać spragnionego życia replikanta Roya odcisnęła piętno na światowym kinie science fiction, lecz kto mógłby przypuszczać, że ostatnie słowa replikanta pojawią się również w ostatnim felietonie Tomka Beksińskiego, opublikowanym już po jego śmierci w miesięczniku „Tylko Rock”? Jak widać kulturowe ikony pojawiają się w niespodziewanych miejscach. I nawet mimo obecności kiczowatego białego gołębia w końcowej sekwencji Łowcy androidów, wzlatującego w niebo, kiedy umiera Batty, uważam, że Hauerowi w całej jego karierze nie przytrafiła się już szansa na wzięcie udziału w tak wycieńczającym aktorsko oraz jednocześnie dojrzałym, filmowym przedstawieniu – chociaż to przecież fantastyka, jak mogliby stwierdzić co poniektórzy krytycy. Na szczęście takie role nie giną w portfolio jak łzy androida w deszczu. Musiałem jednak wybrać między Royem Battym a Erikiem Vonkiem z Tureckich Owoców. Zadecydował ów gołąb. Bardziej trafia do mnie Hauer rzucający mięsem na stek, symbolicznie przecinający romantycznie rozseksualizowaną miłość, niż Hauer wypuszczający białego gołębia w niebo.
1. Eric Vonk, Tureckie owoce (1973), reż. Paul Verhoeven
Dla Verhoevena w holenderskim okresie twórczości nie było kompromisów. Może też dlatego „wyprowadził” się ze swoją twórczością do USA. Tam jednak również się przekonał, że człowiek to purytańskie stworzenie, które cierpi na wrodzoną dwulicowość. Na szczęście Tureckie owoce ostały się w kinie jako prawdziwy do żywego mięsa opis międzyludzkich relacji, zwłaszcza tych opartych na MIŁOŚCI. Trochę to dla mnie zadziwiające, że rolę tak naprawdę aktorsko pełną – pokazującą widzowi bez jakiejkolwiek zasłony moralnej wszystkie te czynności z codziennego życia, które wielu z nas wykonuje, a wstydzi się ich przed innymi – Hauer zagrał na samym początku swojej artystycznej drogi. Zupełnie inaczej patrzy się na niego, nawet w roli legendarnego Roya Batty’ego, kiedy wpierw zobaczy się, jak paraduje z penisem na wierzchu, onanizuje się, grzebie w kale swojej żony, chce, żeby nasikała mu do ust, wymiotuje na teściową, aż w końcu musi zmierzyć się ze śmiercią, której nie da się tak prosto zaliczyć. W odgrywaniu wszystkich tych aspektów ludzkiego życia jest naturalny, jakby faktycznie powtarzał przed kamerą tylko rutynowe czynności.
Gdyby przed śmiercią odważył się na rolę tego formatu, może złamałby obowiązujące w naszym medialnym świecie tabu ukazywania ludzkiej starości. Tym samym zamknąłby swoją karierę kontrowersyjnym nawiasem, a tak pozostał za młodym na życie, rozpasanym rzeźbiarzem-replikantem.