search
REKLAMA
Seriale TV

CASTLE ROCK. SEZON 2 – Misery w miasteczku Salem

Krzysztof Walecki

27 grudnia 2019

REKLAMA

Na wstępie przypomnę, że nie jestem fanem pierwszego sezonu Castle Rock, serialu opartego na twórczości Stephena Kinga. Fabuła wlokła się niemiłosiernie, tytułowe miasteczko było zaskakująco pozbawione życia, a odpowiedzi, jakie przyniósł finał, okazały się miejscami fascynujące, ale głównie niejasne. Największy błąd polegał jednak na tym, że serial nie umiał zrobić użytku ze swojego największego atutu, czyli Kinga właśnie. Brał miejsca i postaci z prozy mistrza horroru, ale nic odkrywczego z nimi nie robił; dość powiedzieć, że głównymi bohaterami tamtej opowieści były postaci całkowicie oryginalne, nie Kingowskie. Nie czekałem zatem na sezon drugi, wymęczony już pierwszym. Tymczasem niespodzianka – kontynuacja Castle Rock nie tylko ucieka od fabuły poprzednika, ale również naprawia większość jego błędów, na czele z natychmiastowym rozpoznaniem źródła. W skrócie można ten sezon opisać jako Misery w miasteczku Salem.

Nie jest to jednak Annie Wilkes (a przynajmniej nie do końca), jaką znamy ze słynnej książki Kinga i równie głośnego filmu z nagrodzoną Oscarem Kathy Bates. Ta serialowa, z dużo młodszą twarzą Lizzie Caplan, jest po trzydziestce, ma nastoletnią córkę Joy (świetna Elsie Fisher) i doskonale zdaje sobie sprawę ze swojej choroby psychicznej. Kobiety podróżują razem od miasta do miasta, gdzie Annie zatrudnia się tymczasowo w okolicznych szpitalach, aby móc kraść dla siebie leki. Proceder trwa w najlepsze, dopóki nie ulegają wypadkowi samochodowemu właśnie w Castle Rock.

Wszystkiego tego dowiadujemy się w ciągu kilku pierwszych minut drugiego sezonu, ilustrowanym oscarową piosenką Let The River Run Carly Simon (z soundtracku do Pracującej dziewczyny), którą matka z córką śpiewają w samochodzie. I już od tego momentu wiedziałem, że ich historia nie może się dobrze skończyć. Poniekąd dlatego, że doskonale znamy Annie – szaloną fankę numer jeden Paula Sheldona, która dla “dobra” swego pacjenta była gotowa obciąć mu stopy. Twórcy serialu budują drugi sezon właśnie w oparciu o naszą wiedzę Kingowskiego uniwersum, raz potwierdzając nasze przypuszczenia i przewidywania, aby innym razem kompletnie odejść od kanonu. Dlatego Annie jest tu prawdziwą dziką kartą, postacią, jaką znamy z książki i filmu – szaloną, zaborczą oraz pozbawioną wszelkich zahamowań – ale równocześnie kimś świadomym swojego stanu psychicznego i różnicy między dobrem a złem. Wilkes kocha swą córkę nad życie i – podobnie jak w przypadku opieki nad swym ulubionym pisarzem – zrobi wszystko, aby nic nie stanęło im na drodze. I to właśnie jej starania o ochronę siebie i Joy uruchamiają serię wydarzeń prowadzących ku zgubie całego miasta.

Największym atutem drugiego sezonu jest fenomenalna Lizzie Caplan. Jej Annie swoją nieobliczalnością budzi strach, współczucie i niepokój. Caplan ze swoimi wielkimi oczyma, spiętą sylwetką i dziwnym chodem ma zupełnie inny charakter niż starsza i zwalista wersja w wykonaniu Bates, ale zdarza jej się wykorzystać pewne niuanse tamtej roli, łącznie z ubiorem, co sprawia, ze nietrudno nam uwierzyć, że być może oglądamy coś na kształt prequelu oryginalnej historii.

REKLAMA