CARL WEATHERS – NAJLEPSZE ROLE. Legenda ukryta za gwiazdami
Carl Weathers nie żyje, a to nam uświadamia, że kultowi aktorzy z jego czasów również mogą nagle zniknąć. Wtedy robi się tak jakoś dziwnie, bo musimy sobie na nowo wyobrazić świat legendarnych filmów z dzieciństwa bez nich, ale nie tylko. Śmierć Carla Weathersa uświadamia nam, a może jedynie przypomina, bo tę świadomość tylko wypieramy, że skoro on potrafił umrzeć, umrze także Sylvester Stallone i Arnold Schwarzenegger. Są przecież z tego samego pokolenia ikon kina akcji, których przygody przeżywaliśmy w latach 80. W latach 20. i 30 XX wieku będą więc odchodzić, co jest naturalne. Carl Weathers wśród nich jednak nie był tak jasno świecącą gwiazdą, chociaż stał się legendą skrytą za blaskiem gwiazd. Tak mu się udało przetrwać w filmie do dzisiaj, cały czas gdzieś z tyłu, wykonując kolosalną pracę dla pierwszoplanowych gwiazd. Trudno teraz spekulować, kim byliby bez Carla Weathersa Stallone i Schwarzenegger. Dał im on jednak szansę na uwypuklenie swoich wizerunków, co niewątpliwie przełożyło się na otaczający ich kult, zresztą Arnold Schwarzenegger pożegnał się z Weathersem na Facebooku w bardzo emblematyczny sposób: Carl Weathers zawsze pozostanie legendą. Niezwykły sportowiec, fantastyczny aktor i wspaniały człowiek. Bez niego nie moglibyśmy stworzyć Predatora. I na pewno nie bawilibyśmy się tak wspaniale, robiąc to. Każda minuta spędzona z nim – na planie i poza nim – była czystą radością. Był typem przyjaciela, który popycha cię do bycia najlepszym, tylko po to, aby dotrzymać mu kroku. Będzie mi go brakować i moje myśli są z jego rodziną.
Apollo Creed w serii „Rocky”
Zacznę od najważniejszej roli w karierze Carla Weathersa. Postać Apolla Creeda stała się kluczowa dla wizerunku aktora, ale i uwięziła go aż do śmierci. Nie pomógł nawet Predator, chociaż był bardzo blisko. Gdyby potem kariera Weathersa w świecie kina akcji potoczyła się lepiej, o czym poniżej, być może udałoby się pokonać legendę Creeda nie tylko na ringu. A tak Weathers do śmierci pozostał Creedem, ale niewielu zwraca uwagę, że w karierze, mimo że do końca go nie spełniła, naznaczyły go cechy osobowości boksera zawarte w jego imieniu i nazwisku, jeśli je tak traktować – APOLLO CREED. Apollo oznacza boga, kogoś doskonałego i pięknego, a ciało Weathers miał piękne, Creed zaś to coś w rodzaju wiary, credo, oddania za sprawę, i tutaj Weathers aktorsko nigdy się nie poddał. Walczył o role, próbował być ikoną i wyzwolić się z jarzma postaci Creeda, paradoksalnie budując tym samym swoją legendę, która przetrwała do dzisiaj. Osiągnął więc cel, poprzez brak osiągnięcia innych aktorskich celów, które są dla artystów często nadrzędne, wreszcie które w założeniu miały go zaprowadzić do sławy i bycia gwiazdą. Stał się jednak legendą skrytą za tymi gwiazdami, pomagając im świecić jeszcze mocniej.
Pułkownik Al Dillon w „Predatorze” (1987, reż. John McTiernan)
Do historii kina akcji przeszła scena, w której Dutch i Dillon witają się w bardzo specyficzny sposób. Pełne radości przywitanie polegające na sugerującym siłowanie się uścisku rąk, jest jednocześnie konfrontacją dwóch ociekających testosteronem postaci. Kamera robi zbliżenie na bicepsy Weathersa i Schwarzeneggera, napięte do granic możliwości, a potem ich twarze, na których maluje się coraz większy wysiłek, nie tylko fizyczny, ale i psychiczny. Bohaterowie, witając się w ten sposób, zdają sobie sprawę, że konfrontacja nastąpi, tam gdzieś w dżungli, i nie będzie tylko walką z Predatorem, bo rola pułkownika (oszustwo operacyjne) Dillona w podjęciu decyzji przez Dutcha, co do wzięcia udziału w operacji, okazała się kluczowa. Można więc powiedzieć, że Dillon, a więc Weathers, wykreował Dutcha na superbohatera, umożliwiając mu konfrontację z obcym przybyszem. Aktorsko również tak się stało. Wheathers, jako szef operacji, stanowił przeciwwagę dla siły Schwarzeneggera, który dla lepszego podkreślenia wizerunku musiał mieć również ludzkiego „przeciwnika”. Oczywiście Schwarzenegger nie walczył z Weathersem otwarcie, lecz przeciwstawiał mu się mentalnie – siłował się, jak w tej scenie powitalnej i moralnie – bo jako superbohater musiał być kryształowy. Inaczej nie zbudowałby swojej kultowej legendy w kinie akcji. Weathers zaś nie musiał. Był aktorem wspierającym, próbującym mozolnie wykorzystać tę szansę dla swojej aktorskiej przyszłości, co zaowocowało pierwszoplanową kreacją w Szalonym Jacksonie.
Sierżant Watter Weaver w „Komandosach z Navarony” (1978, reż. Guy Hamilton)
Po pierwszym Rockym sytuacja Carla Weathersa w świecie filmu nie była jeszcze jasna. Ciągle szukał, a rodzące się kino akcji w stylu lat 80. było silną pokusą dla kogoś, kto od lat był związany ze sportem zespołowym, i to futbolem amerykańskim, gdzie rywalizacja od zawsze ociekała pierwotnym testosteronem. Weathers musiał się jednak wprawiać w filmach stanowiących podstawę i poletko doświadczalne dla kina akcji, jakie dzisiaj znamy, a były to produkcje z pogranicza gatunku przygody, historii i sensacji. Komandosi z Navarony to doskonały przykład takiej produkcji, która stoi gdzieś na rozdrożu kina wojennego, które przechodzi już do przeszłości, gdyż rodzi się inne – kino akcji, gdzie historia wojen światowych ma marginalne znaczenie – liczy się osobowość wszechmocnego bohatera. Na planie filmu Weathers miał szansę spotkać się z wielkimi gwiazdami kina – Robertem Shawem i Edwardem Foxem. Poznał również Harrisona Forda, który jeszcze nie błyszczał. Rola sierżanta Weavera znów była wspierająca, ale zapewne Weathers nie sądził, że większość jego kariery zostanie oparta właśnie na tym sposobie aktorskiego uzupełniania obsad wśród święcących jasno gwiazd.
Sundog w „Śmiertelnym polowaniu” (1981, reż. Peter R. Hunt)
Film to właściwie starcie dwóch wielkich osobowości kina – Charlesa Bronsona i Lee Marvina. Carl Weathers przez większą część produkcji był jednak bardzo blisko tych bohaterów. Oczywiście jako ten zły (chociaż nie aż tak do końca) musiał zginąć, a jego śmierć została sprytnie pokazana w bardzo szybkim montażu. To były czasy w karierze Weathersa, kiedy stał się już Apollo Creedem, stąd może tak duża rola w Śmiertelnym polowaniu, jednak wciąż nie główna. Twórcy nie potrafili mu zaufać, żeby obciążyć go fabułą do końca. Trudno to wyjaśnić, ale to rozumiem. Weathers nigdy nie wydawał mi się kimś, kto może być na pierwszym planie. I szczerze trudno mi wytłumaczyć, dlaczego tak było. Może istnieją po prostu aktorzy, którzy są przeznaczeni do drugich planów?
Kyle Western w „Dangerous Passion” (1990, reż. Michael Miller)
W 1990 roku Weathers po raz kolejny spróbował zostać pierwszoplanową gwiazdą, tylko nie była to już komedia sensacyjna, lecz o wiele poważniejsze kino z pogranicza kryminału i akcji. To tu na planie Weathers znów spotkał się ze znaną z Predatora Elpidią Carillo. To tu także próbował wrócić do archetypu superbohatera, który staje sam przeciw światu, a towarzyszy mu u boku piękna kobieta. Nie udało się jednak. Produkcja jest bardzo słabo zrealizowanym tytułem. Nikt jej prawie nie zna, nawet wśród starszych widzów. Niektórzy nazywają ją Action Jackson 2, ale w porównaniu z jedynką jest filmem bez charakteru, którego nie da się zapamiętać na dłużej. Można uznać go za porażkę aktorską Weathersa, która zadecydowała o jego przyszłości w kinie akcji. Nastał dla aktora czas decyzji, więc zwrócił się w stronę seriali o podobnej tematyce. W 1991 roku zagrał w Street Justice, jednak z podobnym efektem. Potem znów zaznaczył swoją obecność w typowo b-klasowych Huraganowym Smithcie, Zasadzce na Diabelskiej Wyspie oraz Oddziale widmo 2. W tych dwóch ostatnich wspierał kolejną odchodzącą ikonę kina akcji, tyle że zrobioną od zawsze raczej z podróbki złota: Hulka Hogana. Trzeba więc było Weathersowi znów szukać swojego miejsca i na stałe zasiedlić drugie i trzecie plany.
Greef Karga w „Mandalorianinie”
W sumie można powiedzieć, że to wielki powrót do kina Carla Weathersa, jakby na podsumowanie całej kariery. Trudno także nie odnieść wrażenia, że postawienie na Weathersa w uniwersum Gwiezdnych wojen, jest ukłonem w stronę Billy’ego Dee Willamsa, który zapisał się w uniwersum jako Lando Calrissian. Greef Karga jest wymarzoną postacią do zagrania przez Weathersa – trochę antagonista, trochę mentor głównego bohatera, tytułowego Mandalorianina. Dla przypomnienia wszystkim tym, którzy nie znają uniwersum Gwiezdnych wojen, Greef Karga to postać, która pojawia się w serialu telewizyjnym Disneya The Mandalorian. Jako były przywódca Gildii Łowców Nagród jest tzw. naganiaczem kontraktów dla Din Djarina. Jeden z nich zmienia życie ich obu – zlecenie na Grogu, przedstawiciela gatunku przez niektórych określanego jako „gatunek ten sam, do którego należy Yoda”. Relacja Greefa z Mandalorianinem zmienia się w ciagu kilku sezonów serialu. Greef jest trochę sojusznikiem, a trochę wrogiem Dina w pierwszym sezonie, a potem przeistacza się już w trudnego w relacji, wymagającego, krytycznego sojusznika w drugim i trzecim sezonie. W ogóle postać Greefa Kargi została stworzona przez Jona Favreau. Pierwotnie postać miała pojawić się tylko w kilku odcinkach, ale Favreau i scenarzystom tak bardzo spodobała się, że rola została rozszerzona. Grając Kargę, Carla Weathers skorzystał nie tylko z szansy powrotu do większej roli w świecie filmu w ogóle, ale i wyreżyserowania kilku odcinków. Podobno Weathers przyjął tę rolę pod jednym warunkiem – chciał reżyserować serial. The Mandalorian mógł otworzyć mu pod koniec życia nowe szanse w świecie filmu. Niestety, tego się już nie dowiemy.
Mark Jefferies w „Chicago Justice”
Przyszedł zaawansowany wiek i Weathersowi się udało odnaleźć swoje miejsce na nowo – zaczął grać mentorów, szefów, postaci cechujące się estymą, nadal jednak wspierające głównych bohaterów w walce z antagonistami na pierwszej linii frontu. Mark Jefferies jest właśnie kimś takim – to prokurator stanowy, który decyduje, czy pchnąć śledztwa na drogi sądowe na podstawie działań swoich śledczych. Serial jest mniej znanym spin-offem Chicago P.D. Można go było oglądać na kanale 13 Ulica. Nakręcono tylko jeden sezon, bo najwidoczniej formuła się nie sprawdziła. Dla osób sentymentalnych jednak możliwość spotkania się z Weathersem, kultowym aktorem kina akcji, w roli garniturowca w dramacie sądowym,może być ciekawym doświadczeniem. Dla niego samego zaś była to niezła wprawka przed wejściem w świat zupełnie innej legendy i innych pieniędzy w świecie filmu – uniwersum Gwiezdnych wojen.
Szalony Jackson w „Action Jackson” (1988, reż. Craig R. Baxley)
Kreacja w Predatorze była dla Weathersa tak udana, że zaprocentowała angażem do pierwszoplanowej roli, tyle że w produkcji nie tak znanej do dzisiaj, co film McTiernana. Szalony Jackson uważany jest jednak za przykład kwintesencji komediowego kina lat 80., w którym nie przejmowano się ani realizmem, ani poprawnością polityczną, ani tym bardziej pozycją kobiety w opowieściach o świecie przestępczym. Rola wymagała od Weathersa zupełnie innego podejścia do postaci niż to w Predatorze. Musiał być o wiele lżejszym charakterem, mniej posępnym, a jednocześnie nieokrzesanym i dzikim. Zadziwiająco dobrze mu się to udało, chociaż niektórym scenom akcji brakuje tempa. W sposobie gry Carla Weathersa zawsze czuć było pewną ociężałość, którą posiadał także Arnold Schwarzenegger na początku kariery, lecz na szczęście ją zwalczył. Weathersowi się to nie udało, i być może właśnie to zaważyło na tym, że Szalony Jackson nie stał się żadną rewolucją w karierze aktora. Propozycje się nie posypały, bo w tamtym czasie rynek kina akcji był już zajęty m.in. przez Stallone’a, Schwarzeneggera, Van Damme’a, Lundgrena i Eddiego Murphy’ego, o wiele bardziej doposażonego w naturalne poczucie humoru aktora o afroamerykańskim pochodzeniu. Dla Weathersa zabrakło więc miejsca, a niestety nie odnalazł się w innych gatunkach filmów.