Brudny Harry wyczyszczony. 5 NAJLEPSZYCH RÓL CLINTA EASTWOODA
3. Red Stovall, Droga do Nashville (1982), reż. Clint Eastwood
Dla aktora przyzwyczajonego do bycia wręcz nierealistycznie twardym charakterem to nie lada wyzwanie zagrać alkoholika w ostatnim stadium gruźlicy, na dodatek goniącego za marzeniem zdobycia sławy w świecie country. Są jednak wielorakie rodzaje oddania i nieustępliwości. Zamiast bezpardonowo strzelać z magnum, nie patrząc na żadne kodeksy i prawa cywilizowanego świata, można niszczyć swoje ciało alkoholem, niczym ołowianymi kulami, a jednocześnie bohatersko nie poddawać się chorobie i wciąż czołgać się do upragnionego celu. Cena, którą trzeba zapłacić na końcu tej familijnej wycieczki, jest oczywista. Z jednej strony najwyższa z możliwych, a więc śmierć, a z drugiej w przypadku Reda Stovalla takie zakończenie kariery, która na dobre się jeszcze nie rozpoczęła, gwarantuje sukces. Kiedy tak czytam ten szkicowy opis postaci głównego bohatera filmu, aż dziwne staje się uświadomienie sobie faktu, że zagrał go Clint Eastwood. Po którymś kolejnym obejrzeniu Drogi do Nashville zatrzymałem sobie film na scenie, kiedy Red leży na łóżku, a jego siostrzeniec przynosi mu maskę z tlenem. Stovall odmawia. Wtedy zobaczyłem w jego oczach ten wrodzony sprzeciw wobec mijającego czasu, wkurwiających naszą wolną naturę zasad i przerażających racjonalny umysł ludzkich słabości. Pogrążona w cieniu twarz Eastwooda doskonale pasuje do ról takich zepsutych marzeniami ludzi, podobnie jak przerdzewiałych moralnie degeneratów. Wydaje się mówić do mnie zza ekranu – Kopnę cię w dupę, jeśli nie pójdziesz za swoimi marzeniami.
4. Walt Kowalski, Gran Torino (2008), reż. Clint Eastwood
Podobne wpisy
Właśnie tu Clint Eastwood zaliczył powrót do tzw. wyjątkowo twardych charakterów. Z tym że po tak wielu latach, które upłynęły od pierwszych ról Brudnego Harry’ego czy bezimiennego rewolwerowca, owa twardość zamieniła się bardziej w nieustępliwość, natomiast nie jest już taka ślepa i pełna furii. Otóż Walt Kowalski to bohater pełen negatywnych cech. Wydaje się, że nie da się z nim utożsamić ani go polubić. Zamknięty w sobie, uparty, gderliwy jak stary tetryk, uwięziony we własnym świecie, a na dobitkę rasista. Rozpisując w scenariuszu taką postać, trzeba mieć ogromne doświadczenie i pewność swoich umiejętności. Naturalne jest też to, że rola tego typu była w ogóle możliwa do zagrania przez Eastwooda dopiero wtedy, gdy miał on w pamięci to, jaki był wiele lat wcześniej. Doświadczenia m.in. z Brudnego Harry’ego, Siły magnum czy też chociażby Ucieczki z Alcatraz po latach wyćwiczyły w Eastwoodzie umiejętność zrównoważenia w odtwarzanej postaci wrogości wobec otoczenia w stosunku do bardziej pozytywnych emocji, a przynajmniej możliwości ich odczuwania. I tak Walt Kowalski dzięki temu zyskał. Najpierw dał się poznać jako sukinsyn, żeby później wyrosnąć na prawdziwego bohatera, i to w dość komicznie zaprezentowanej ewolucji aż do heroicznego końca.
5. Philo Beddoe, Każdy sposób jest dobry (1978), reż. James Fargo
Czas na kontrowersyjne, piąte miejsce. Długo się nad nim zastanawiałem. Bezimienny rewolwerowiec niestrudzenie walczył w mojej głowie z przecież dużo mniej dramatyczną kreacją boksera amatora, który ugania się po Stanach za kobietą, i to w towarzystwie orangutana. W końcu jednak kowboj przegrał z produkcją realizacyjnie znacznie gorszą od arcydzieł Sergio Leone. Dlaczego? Tylko ze względu na postać głównego bohatera. Może się przecież zdarzyć tak, że aktor zagra świetnie, tym samym zostawiając całość produkcji gdzieś daleko za sobą. Tak stało się w przypadku filmu Jamesa Fargo. Clint Eastwood udowodnił w nim, że ma w zanadrzu tak wiele różnych wyrazów twarzy. Zwłaszcza gdy zwraca się do kobiety albo… orangutana. I w ocenie mojej emocjonalnej natury właśnie dzięki scenom ze zwierzęciem wzniósł się ponad bezimiennego blondasa i strzelił mu niespodziewanie w plecy. Znając niezmordowanie monolityczny wyraz twarzy rewolwerowca, można się spodziewać, że padł on na wysuszoną ziemię Dzikiego Zachodu z tak samo skondensowaną mimicznie maską, którą posiadał i za życia. Ja natomiast nieco odpocząłem od długich ujęć Collego, śmiejąc się z neonazistowskiego gangu motocyklowych frajerów i debilnych policjantów. Na nowo przypomniałem sobie również, jak trudno jest odseparować jakość aktorskiej gry od poziomu całego filmu. Zbytnio rzutuje on nieraz na talent lub co gorsza jego brak u ocenianej gwiazdy.