search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

Blu-Ray – co poszło nie tak?

Tekst gościnny

12 sierpnia 2016

REKLAMA

Autorem tekstu jest Paweł Kuraś.

No nie – to ja tu wszedłem na portal filmowy, a tu mi gość wyskakuje z lamentami o jakichś płytkach, których nawet nie widziałem na oczy. Ehh, stacza się ten Internet, tak samo jak telewizja…

No właśnie – kto z was, drodzy czytelnicy, kupił w przeciągu ostatniego miesiąca (albo nawet i dwóch czy trzech – to naprawdę bez różnicy) jakieś wydawnictwo wydane na błękitnym nośniku? Zapewne odezwie się teraz spora grupa oburzonych – „to ja tyle inwestowałem w swoją kolekcję, żeby mi teraz jakiś konował zarzucał nie wiadomo co?”. Jednocześnie jednak ci ludzie obnażą pewien ważny szczegół formatu – cenę wydawnictw.

Płacenie za filmy BD w cenach z gatunku 70+ naszej zawsze złotej waluty (i to w przypadku, gdy film nie jest już tak bardzo nowy), podczas gdy obok mamy ten sam tytuł, z tymi samymi dodatkami, ale już w wersji DVD za cenę odpowiadającą butelce wysokooktanowego trunku występującego w pojemnościach od 0,5-1,0 sprawiło, że na kupowanie Blu-rayów w Polsce zdecydowała się prawdopodobnie tylko jedna osoba:

tracz
Był to oczywiście Janusz Tracz który robił to w przerwie na zalewanie whisky swoich Rolexów

Bo nie oszukujmy się – reszta wykupiła w pośpiechu przecenione na dychę „książki z gratisową płytą DVD”, tudzież zaufała renomowanym polskim serwisom VOD, które z jakichś tajemniczych powodów puszczały ten film już dwa dni po premierze i to całkowicie za darmo. No a co z jakością? Przecież to miało być główną siłą napędową formatu – obraz w jakości 1080p, ostry jak przewlekłe zapalenie wątroby działaczy PZPN, z wielokanałowym dźwiękiem i dużo większą liczbą dodatków. Tutaj z kolei pojawia się kolejny, nowoczesny kanał wymiany, jakim jest sieć Torrent, obfitujący w idealnie skrojone do potrzeb każdego klienta „wydania” filmów. I w zależności od tego, co Państwo sobie życzą – czy podać z kodekiem H.264 czy może H.265? A dźwięk zakodować, czy to państwu nie przeszkadza i szkoda czasu na ściąganie? A może napisy po mandaryńsku? Nie ma sprawy.

A paradoksalnie to właśnie Internet, który format niejako pogrzebał, miał być jego motorem napędowym – w momencie, gdy format stawiał pierwsze kroki, rzucano szumne zapowiedzi, że każdy odtwarzacz Blu-ray będzie podpięty do globalnej sieci, że będzie sobie sam pobierał dodatki, tak żeby były akurat gotowe, kiedy obejrzymy film, a jak braknie polskiej wersji na płycie, to tam pan Franciszek w serwerowni Sony przekopiuje z OpenSubtitles i odtwarzacz sam sobie pobierze, a użytkownik nawet nie będzie podejrzewał, że coś jest nie tak. I że w ogóle, zapomnijcie o jakichś niepomijalnych reklamach na płytach, zwiastunach jakichś szmir – mieliśmy obiecaną filmową ucztę w wysokiej jakości z wybornymi dodatkami. A co dostaliśmy (przynajmniej w Polsce)? Kalki tanich wydań DVD, często nawet w nie najwyższej jakości (nie można wybaczyć tak dużej części polskich filmów zapisanych w formacie 1080i, a nie 1080p!).

I wiecie co – wcale nie szkoda mi tego formatu, gdyż łącza internetowe wchodzą powoli na takie prędkości (nawet na takich zapadłych wioskach jak moja), że streaming filmów na Netflixie nawet w jakości 4K nie jest masochizmem, a całkiem przyjemnym doznaniem filmowym, bez kupowania żadnego czytnika. I wiem, że to nie ta sama jakość, co porządny Blu-ray 1080p (nawet konfrontując streamowane 4K). Wiem też, że na Netflixie są same starocie i ich serial o Andrzeju Dudzie na emigracji. Ale wolę obejrzeć te setki starszych filmów i seriali, niż przepłacać za „ekskluzywne” wydania niebieskich krążków, które później kurzą się na półce, przypominając o tym, że kupując je musieliśmy zastawić kredens, który niegdyś stał obok rzeczonej półki.

No i oczywiście nie szkoda mi tego formatu, bo gry na PS3 ładowały się przez niego koszmarnie długo.

REKLAMA