BLADE: WIECZNY ŁOWCA. Komiksowy techno horror na koniec stulecia
Nie znaczy to jednak, że dzieło Norringtona sprawdza się wyłącznie jako kino akcji. Blade: wieczny łowca jest dzieckiem swoich czasów, kroczącym ku przełomowi milleniów, z utęsknieniem czekającym na nowe i to nowe niejako zapowiadającym. Ekranizacja komiksu wpisuje się w poczet filmów, które w drugiej połowie poprzedniej dekady ochoczo starały się nas przekonać o pozorności codziennej egzystencji, kontrolowanej przez technologię (Matrix, Dziwne dni, Trzynaste piętro), a czasem bardziej abstrakcyjne zagrożenia (Mroczne miasto, Pi, Otwórz oczy). I u Norringtona da się wyczuć tę samą ułudę rzeczywistości, anonimowość czasu i miejsca akcji, a nawet typowe dla reżysera debiutanckiej Maszyny śmierci cyberpunkowe naleciałości. Te najbardziej zauważalne są w scenach w klubie, którego podziemia zamieszkuje potwornie otyły wampir Pearl, dozorca archiwum, wyjęty jak z jakiegoś anime. Nigdy nie poznajemy nazwy miasta, gdzie wiatr „sprząta” niezliczone śmieci z ulic, a mieszkańcy nie zwracają uwagi na ubranego w skórę, noszącego miecz i pistolety Blade’a. Nawet gdy ten bije policjanta w biały dzień na środku ruchliwej ulicy, wydarzenie to pozostaje bez komentarza. To wszystko nadaje atmosferze filmu zaskakującą, bliską nadrealizmowi jakość.
Przedstawiony w Bladzie świat składa się z dwóch rzeczywistości – jawnej, ludzkiej, oraz sekretnej wampirzej społeczności. Ta wybrała dyskrecję, dzięki której łatwiej jej wtopić się w tłum i kontrolować ludzkość (znakiem rozpoznawczym zarówno wampirów, jak i ich niewolników są tatuaże na karku), ale potworna natura upomina się o swoje. Ma ona twarz Deacona Frosta, kastowego mieszańca znudzonego bezpieczną polityką starych wampirów, chętnego natomiast, aby cały świat wziąć siłą. Kiedy mówi o tym wprost Dragonettiemu, głowie ich klanu (a może i całej rasy – nie zostanie to sprecyzowane), ten beznamiętnie odpowiada, że Frost go nudzi, ale ruchy bardziej doświadczonego krwiopijcy zdradzają strach. Najlepszy garnitur oraz kultura nie pomogą zwierzęciu, kiedy to stanie naprzeciw samca alfa i Udo Kier jako Dragonetti świetnie wydobywa pozór kontroli. Frost symbolizuje zerwanie z tradycją i nowy porządek, z którymi to Norrington wydaje się zgadzać – jego film jest równie agresywny, pełen energii i przebojowy jak bohater grany przez Stephena Dorffa.
Ale to samo można powiedzieć o tytułowym łowcy. Blade, chodząca definicja słowa „cool”, zachowuje się często jak pozer świadomy swojej wspaniałości i wyższości nad całą wampirzą wspólnotą. Snipes nasyca go manieryzmami zadowolonego z siebie kilkulatka, ale nie odbiera to postaci powagi i statusu udręczonego herosa. Ma nawet uzasadnienie w rysunku bohatera, wychowanego przez starszawego Whistlera (Kris Kristofferson), który pełni rolę jego pomocnika i nie tylko. Ich relacje nacechowane są ojcowsko-synowskim uczuciem, choć scenariusz Davida S. Goyera nie poświęca tej więzi zbyt dużo czasu. Prawdziwie męska, pozbawiona sentymentów miłość.
Podobne wpisy
Ciekawej rzecz ma się z matką Blade’a. Najpierw widzimy jej obraz, kiedy łowca spotyka na swej drodze ugryzioną przez wampira lekarkę, Karen (świeża N’Bushe Wright). Ratuje ją przed niechybną śmiercią i zamienieniem w bestię, czego nie był w stanie zrobić dla swojej rodzicielki. Niesamowitym zrządzeniem losu okazuje się jednak, że mama żyje sobie w dostatku jako krwiopijca, wygląda na równolatkę syna, a co więcej wdzięczy się do niego, jakby chciała go uwieść. Ich spotkanie naładowane jest seksualną intencją z jednej strony i obrzydzeniem z drugiej. Seks dla Blade’a jest najwyraźniej, jak dla dziecka, tematem tabu – pewnie dlatego nie jest również romantycznie zainteresowany Karen. Jedyna „miłosna” scena między tą dwójką rozgrywa się, kiedy lekarka odsłania swoją szyję, aby bohater Snipesa mógł pożywić się jej krwią, co w filmach o wampirach zawsze miało wymiar erotycznego uniesienia. Poza tym incydentalnym momentem Blade to prawdziwy gentleman. Być może zatem jest on faktycznym przeciwieństwem Frosta, ale nie tyle w drapieżnych metodach, których obaj nie unikają, co prostej życiowej przyzwoitości. Człowiek ją ma, wampir nie, i jest to chyba jedyna różnica między nimi.