search
REKLAMA
Od szeptu w krzyk

BLADE: WIECZNY ŁOWCA. Komiksowy techno horror na koniec stulecia

Krzysztof Walecki

6 stycznia 2020

REKLAMA

Fabuła porusza się od jednej sceny akcji do następnej, w sposób oczywisty dążąc ku ostatecznemu pojedynkowi między Bladem a Frostem. I choć scenariusz Goyera jest więcej niż solidny, znajdujący oryginalność i głębię tam, gdzie byśmy się tego nie spodziewali, to reżyseria Norringtona czyni Blade’a ekscytującym widowiskiem. Czy również strasznym? W paru momentach udaje się to, zwłaszcza podczas spokojnej rozmowy pary byłych kochanków, którą przerywa atak zwęglonych zwłok wampira. Częściej jednak brytyjski reżyser posługuje się horrorowym obrazowaniem, niekoniecznie mającym obudzić w nas lęk, ale obrzydzenie, szok lub zdziwienie już tak – skrzydlate szkielety opuszczające ciała umierających krwiopijców mogą być tego przykładem. Efekty specjalne przez większość seansu są bardzo udane, choć finałowa metamorfoza Frosta już w chwili premiery filmu budziła moje wątpliwości. Rekompensuje to jednak energia znakomicie zmontowanych pojedynków, w których Snipes używa srebrnych kołków, miecza, a zwłaszcza swoich kończyn. Zapewne dzisiaj łowca wampirów korzystający ze swoich umiejętności w sztukach walki wywołałby co najmniej uśmiech politowania, ale w latach 90., kiedy kino kopane miało swoją wierną publiczność, takie połączenie nikogo nie dziwiło.

Blade spotkał się z mieszanymi głosami krytyków (choć m.in. Siskel i Ebert dali mu bardzo entuzjastyczne recenzje), za to podobał się widzom na tyle, żeby doczekać się dwóch kontynuacji. Norrington zrezygnował z udziału w sequelu, wybierając na swój następny film inną komiksową ekranizację, Ligę niezwykłych dżentelmenów. Wszyscy pamiętamy, że ta katastrofa zatopiła kilka karier, samego Seana Connery’ego wysyłając na emeryturę. Drugą część Blade’a ostatecznie wyreżyserował sam Guillermo del Toro, zamieniając amerykańskie wampiry na europejskie, a miejski horror na bardziej gotycki. Powstał niezły film, w którym znów rozczarowały niektóre efekty specjalne (rodem z gry komputerowej) i wciśnięty na siłę wątek romantyczny – tak jakby ktoś tego właśnie oczekiwał od Blade’a. Niestety trylogię zamknęła Mroczna trójca w reżyserii samego Goyera, który był również scenarzystą wszystkich części. Zawiódł w obu rolach, kręcąc film próbujący bez powodzenia naśladować styl Norringtona, obsadzając w roli Drakuli kompletnie nietrafionego Dominica Purcella, a z samego Blade’a czyniąc nieciekawego bohatera. Nic dziwnego, że i Snipes wyglądał na znudzonego, choć historie o jego dziwacznym zachowaniu na planie przeszły już do historii.

Sukces pierwszego filmu sprawił, że połączenia horroru z kinem akcji stały się aż nazbyt częste. Resident Evil oraz Underworld cieszą się większą liczbą odsłon w swych seriach, ale realizacją stoją kilka półek niżej od dzieła Norringtona. Blade natomiast przysłużył się przede wszystkim kinu komiksowemu, dając Marvelowi pierwszy (!) kasowy sukces w historii ich ekranizacji oraz udowadniając, że medium to może zaoferować więcej niż podstawy kiczowatych i kampowych widowisk, które nikomu się nie podobają. Dwa lata po premierze filmu ze Snipesem do kin trafią X-Meni Singera (uważani przez wielu za pierwszy dojrzały komiks na ekranie), rok później Spider-Man Raimiego (pierwszy film, który w premierowy weekend zarobił ponad 100 milionów dolarów). Cały splendor spłynął na te dwa tytuły, pozostawiając Blade’a nieco w cieniu ogromnego sukcesu kina komiksowego, który dopiero miał nadejść. Choć akurat w przypadku tego bohatera cień wydaje się być odpowiednim dla niego miejscem.

REKLAMA