search
REKLAMA
Biografie ludzi filmu

BILLY WILDER. Całkiem serio

Mariusz Czernic

22 czerwca 2017

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA

Małżeństwo jest jak wojsko. Każdy chce zdezerterować, ale co drugi i tak zaciąga się ponownie.
Szczęście Harry’ego

Słabość Austriaka do muzyki widać także w jego najgłośniejszym i najzabawniejszym utworze – Pół żartem, pół serio (1959). Jest w nim taka scena… Udający milionera mężczyzna rozmawia z zafascynowaną nim blondynką. Gdy dziewczyna mówi, że gra w zespole muzycznym, ten dopytuje: „Wy gracie jazz, prawda?”. W odpowiedzi słyszy: „Tak! Gramy bardzo gorącą muzykę”. Facet puentuje to słowami „Cóż! Niektórzy to lubią, ja wolę muzykę klasyczną”. Some Like It Hot (czyli „niektórzy lubią jazz”) to dość ryzykowne połączenie komedii z kinem gangsterskim – masakra w dniu świętego Walentego wymieszana z crossdressingiem, love story i farsą muzyczną. Ryzyko opłaciło się, powstał film zabawny, sympatyczny i błyskotliwy.

Mało kto wie, że podobną historię zrealizowano wcześniej we Francji i Niemczech. Billy Wilder regularnie odwiedzał te kraje i na pewno kojarzył filmy pod tytułem Fanfary miłości (1935, 1951). Jednak zamiast robić kolejny remake zdecydował się przyprawić scenariusz nowymi elementami, tworząc zupełnie nową jakość. Rezultat jest znany – nie każdy oglądał ten film, ale prawie każdy o nim słyszał. Tak jest przeważnie z dziełami kultowymi. Podobnie jest z Marilyn Monroe, która stała się ikoną, symbolem dekady, gwiazdą podziwianą za styl, a nie konkretne role filmowe. Kino Wildera przyczyniło się do takiego postrzegania tej całkiem dobrej i charyzmatycznej aktorki, która swoje możliwości najpełniej zaprezentowała w Pół żartem, pół serio. Opowiastki z planu nie działają na jej korzyść, ale liczy się efekt końcowy. Oczywiście niesprawiedliwe byłoby twierdzenie, że to jej najlepsza kreacja, bo w dramatach takich jak Proszę nie pukać (1952), Niagara (1953) i Skłóceni z życiem (1960) też była znakomita.

Wspomniana wyżej Miłość po południu, mimo iż nie była sukcesem, zasługuje na uwagę przede wszystkim z jednego powodu. Dla reżysera był to bowiem przełom w pracy scenopisarskiej. Współautor Małpiej kuracji (1952), I.A.L. Diamond, stał się wspólnikiem Billy’ego Wildera aż do jego ostatniego filmu. To był specjalista od jednego gatunku – od komedii – i to zdecydowanie widać, gdyż Wilder (poza jednym wyjątkiem) nie zrobił z nim mocnego dramatu w stylu swoich pierwszych oscarowych obrazów. Ale udało im się zdobyć Oscara. Za Garsonierę (1960) – film w sposób satyryczny, ale nie pozbawiony goryczy, demaskujący ludzkie słabości. Doskonały przykład kina, które potrafi być jednocześnie zabawne i inteligentne, sympatyczne, ale też krytyczne w wymowie. Mimo wielu zalet oscarowe zwycięstwo wydaje się dzisiaj gorzkie, bo niezasłużone – rok 1960 należał zdecydowanie do Hitchcocka i jego Psychozy.

1 września 1964 Kim Novak Dean Martin i Billy Wilder na planie komedii romantycznej <em>Pocałuj mnie głuptasie<em>

Jak każdy filmowiec z pokaźnym dorobkiem twórca Garsoniery też zaliczył kilka wpadek. Nie mogę jednak wskazać palcem tych najgorszych filmów, ponieważ każdy ma swój urok. Nakręcona w Berlinie farsa Raz, dwa, trzy (1961) była tak męczącym wyzwaniem, że po ukończeniu filmu James Cagney porzucił kino na dwadzieścia lat. Autorzy w zabawny sposób przedstawili sytuację w podzielonym kraju na chwilę przed wybudowaniem muru berlińskiego. Ze względu na głębokie przemiany polityczne Niemcy nie były zainteresowane historią komunistycznego aktywisty przemieniającego się w kapitalistycznego patrycjusza. Film stał się porażką w kraju, w którym powstał, ale za granicą radził sobie lepiej. Żywy, dynamiczny dialog i znakomicie dobrana ekipa aktorska to główne atuty produkcji opowiadającej o podziałach między ludźmi, które to podziały w dobie zimnej wojny stanowiły dość istotny problem.

Słodka Irma (1963) i Prywatne życie Sherlocka Holmesa (1970) również potrafią pozytywnie zaskoczyć. Wiadomo, dlaczego ten pierwszy – duet z Garsoniery + świetne dialogi = prima sort. Drugi tytuł to już bardziej ryzykowny projekt. Do intrygi kryminalnej w stylu Arthura Conan Doyle’a scenarzyści włączyli Jezioro Łabędzie Czajkowskiego, potwora z Loch Ness, wątek homoseksualny i Christophera Lee w roli Mycrofta Holmesa. Efekt na ekranie jest zadowalający, chociaż humor tylko w niektórych partiach dobrze się trzyma.

Natomiast kolejny film Wildera to nakręcona we Włoszech komedia Avanti! (1972), w której niekontrolowany przez cenzurę reżyser mógł nieco bardziej poszaleć. Początkowo I.A.L. Diamond był niedysponowany, więc reżyser pisał scenariusz wraz Juliusem J. Epsteinem, a potem z Normanem Krasną. Niezadowolony z tej współpracy poczekał, aż jego stały wspólnik będzie wolny. Fabuła na pozór wygląda niezbyt obiecująco. Niepasująca do siebie para poznaje się dzięki… śmierci rodziców. Przygotowania do pogrzebu łączą się z romansem, który osiąga kulminację w scenie nagiej kąpieli w akwenie. Diamond sprzeciwiał się włączeniu takiej sceny do filmu, uważał, że nagość źle wpływa na poziom komizmu. Inny reżyser mógłby faktycznie zrobić z tego niestrawną ramotę, ale omawiany twórca wykazał się jednak odpowiednim taktem i kulturą, tworząc dzieło romantyczne i niegłupie. Po raz kolejny dała tu o sobie znać muzyczna wrażliwość reżysera, a najbardziej zapada w pamięć kompozycja Gina Paoliego Senza Fine. Znowu pochwały należą się aktorom – u boku Jacka Lemmona znakomicie wypadli Juliet Mills i Clive Revill. Chociaż reżyser nie był zadowolony z efektu końcowego, film został dobrze przyjęty przez krytykę.

Avanti! to adaptacja sztuki Samuela A. Taylora, autora Sabriny, też zekranizowanej przez Wildera. Austriacki filmowiec uwielbiał teatr i większość jego filmów to adaptacje sztuk teatralnych. Taką ekranizacją jest również Pocałuj mnie, głuptasie (1964) według włoskiej autorki Anny Bonacci. Jej sztuka L’Ora della Fantasia została już raz zekranizowana przez Włochów (w 1952 przez Mario Cameriniego z Giną Lollobrigidą w roli głównej). W wersji amerykańskiej planowano obsadzić Marilyn Monroe i Toma Ewella, powtarzając tym samym duet ze Słomianego wdowca. Ostatecznie jednak wystąpili Felicia Farr i Ray Walstonwiadomo, że to już nie to samo i ostatecznie reżyser nie był zachwycony rezultatem, ale to wciąż rozrywka na poziomie. Inteligentna komedia o chorobie zwanej zazdrością z finałem podobnym do Pół żartem, pół serio, gdzie cała historia zostaje spuentowana jednym krótkim zdaniem, nadającym się do cytowania w podobnych sytuacjach w życiu prywatnym.

Mariusz Czernic

Mariusz Czernic

Z wykształcenia inżynier po Politechnice Lubelskiej. Założyciel bloga Panorama Kina (panorama-kina.blogspot.com), gdzie stara się popularyzować stare, zapomniane kino. Miłośnik czarnych kryminałów, westernów, dramatów historycznych i samurajskich, gotyckich horrorów oraz włoskiego i francuskiego kina gatunkowego. Od 2016 „poławiacz filmowych pereł” dla film.org.pl. Współpracuje z ekipą TBTS (theblogthatscreamed.pl) i Savage Sinema (savagesinema.pl). Dawniej pisał dla magazynów internetowych Magivanga (magivanga.com) i Kinomisja (pulpzine.pl). Współtworzył fundamenty pod Westernową Bazę Danych (westerny.herokuapp.com). Współautor książek „1000 filmów, które tworzą historię kina” (2020) i „Europejskie kino gatunków 4” (2023).

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA