search
REKLAMA
Artykuł

PRZYJACIELE. 25 rzeczy, których nie wiedziałeś o serialu

Jacek Lubiński

23 września 2019

REKLAMA
Aż trudno w to uwierzyć, ale jeden z najpopularniejszych i najbardziej lubianych seriali amerykańskich obchodzi właśnie swoje dwudziestopięciolecie emisji. Dokładnie ćwierć wieku temu szóstka przyjaciół z Nowego Jorku po raz pierwszy zasiadła na kanapie kawiarni Central Perk i ku uciesze widowni pozostała tam przez kolejną, magiczną dekadę, na dobre zmieniając oblicze współczesnej popkultury. Z tej okazji proponujemy skromny zbiór ciekawostek na temat tego ukochanego sitcomu.

1. Pierwszy pitch serialu powstał w lipcu 1993 roku i nosił tytuł Insomnia Cafe. Zanim nieco ponad rok później wyemitowano pilot, rozważano inne nazwy – takie jak Friends Like Us, Six of One czy Once Upon a Time in the West Village. Drugi z tych tytułów skrócono, aby nie kojarzył się z nadawanym ówcześnie innym serialem konkurencyjnej stacji – These Friends of Mine – który po sukcesie Przyjaciół również przemianowano, tym razem na… Ellen (od będącej główną gwiazdą Ellen DeGeneres).

2. Serial nakręcono w całości na taśmie 35 mm, w formacie zbliżonym do tego, który dzisiaj stanowi telewizyjny standard (16:9). Taki zapis przekopiowano potem na system NTSC, co spowodowało spadek w jakości emitowanego obrazu, ale po latach pozwoliło odświeżyć serial w HD bez strat w kompozycji kadru.

3. Zdjęcia do serii rozpoczęto latem 1994 roku i uczyniono to w obecności żywej widowni, którą pomiędzy ujęciami dodatkowo zabawiali wynajęci komicy. W przeciwieństwie do wielu innych sitcomów słyszany w tle śmiech w Przyjaciołach jest więc prawdziwą reakcją na żarty, nierzadko podkręconą jeszcze wpadkami i innymi rzeczami dziejącymi się poza kadrem. Poza nielicznymi scenami plenerowymi (Londyn, pogrzeb) oraz wyjątkowymi momentami (naga Rachel wygłupiająca się w mieszkaniu, każde pojawienie się Toma Sellecka, którego obecność wzmagała aplauz publiki), a wraz z upływem czasu także cliffhangerami, na których publiczność nie potrafiła opanować swoich emocji i do których trzeba było później dograć ścieżkę ze śmiechem, element ten do końca pozostał siłą i znakiem rozpoznawczym serialu.

4. Początkowo Przyjaciele nie mieli charakterystycznego nazewnictwa odcinków (The One with/where… / Ten z/w… ). Zresztą oficjalnie żaden w ogóle nie pojawia się w napisach początkowych, więc tytuły wprowadzono po jakimś czasie dla lepszego rozeznania i dla swoistego żartu. Odstępstwo od tej reguły stanowią tylko dwa odcinki – ostatni (nazwany po prostu The Last One) i jubileuszowy, setny (The One Hundredth, znany jednak także jako Ten z trojaczkami).

5. Czołówka każdego odcinka miała pierwotnie ograniczać się wyłącznie do spontanicznego tańca bohaterów wokół fontanny. Tę letnią scenkę nakręcono zimnym, bladym świtem w studiu Warnera, lecz po jej obejrzeniu producenci stwierdzili, że całość właściwie nic nie mówi i nie nawiązuje kontaktu z odbiorcą, więc postanowili wymieszać ją z gotowymi fragmentami serialu. Te ulegały zmianie wraz z każdym kolejnym sezonem, a czasem także modyfikowano je pod specjalne okoliczności.

6. Towarzysząca czołówce radosna popowa piosenka I’ll Be There for You – także jeden z tagline’ów serialu – jest mocno zainspirowana twórczością Beatlesów, a zwłaszcza dwoma hitami legendarnej grupy: I Feel Fine, z którego zaczerpnięto nawet gitarowy riff, oraz Paperback Writer. Wpływ na twórców miało też Pleasant Valley Sunday zespołu The Monkees. Co ciekawe, oryginalnie wizytówką Przyjaciół miało być Shiny Happy People R.E.M., uwzględnione później w jednym z odcinków oraz umieszczone na oficjalnym soundtracku.

7. Także miejsce spotkań przyjaciół miało być początkowo zupełnie inne. Włodarze wytwórni NBC byli sceptyczni wobec owinięcia akcji wokół niezbyt popularnych wtedy kawiarenek pokroju Central Perku i chcieli, żeby całość osadzić w tradycyjnej, amerykańskiej restauracji diner. To jednak szczęśliwie nie wypaliło i Central Perk przyczynił się do znacznego wzrostu popularności podobnych miejscówek, pociągając za sobą oczywiście wysyp przedsięwzięć inspirowanych serialem. Nazwa ta została nawet oficjalnie zarejestrowana przez pewnego irańskiego biznesmana, który otworzył pod tym szyldem sieć restauracji w aż 32 krajach. Oryginalny Central Perk jest obecnie jedną z najpopularniejszych atrakcji turystycznych studia Warner Bros., a jego miniaturowa wersja wkrótce ma ukazać się jako zestaw klocków LEGO.

8. Chociaż akcja serialu jest nierozerwalnie związana z Nowym Jorkiem, to w mieście tym nie nakręcono ani jednego ujęcia z udziałem obsady.

9. Przyjaciele dostali od producentów zielone światło na sezon jedenasty. Jednak zarówno twórcy, jak i obsada zgodnie odrzucili taką możliwość, twierdząc, że ciągnięcie tego dalej tylko zepsułoby dobre wrażenie i odbiór ostatniej serii. Z podobnych względów nigdy nie powstał też, szumnie zapowiadany przez lata, film kinowy, na udział w którym szóstka przyjaciół nigdy jednogłośnie się nie zgodziła.

10. Wszyscy Przyjaciele noszą imiona na cześć bohaterów innego popularnego w USA serialu Wszystkie moje dzieci (nadawanego w latach 1970–2013). Ross i Chandler to oczywiste nawiązanie do… Rossa Chandlera, Joey to Joey Martin, Phoebe to hołd dla Phoebe Tyler Wallingford, a Monica wzięła się od Monique Cortland. Z kolei Rachel Green jest odpowiednikiem Janet Green.

11. Jeśli nie zauważyliście: żona Rossa – Carol – w pierwszym swoim odcinku (a chronologicznie drugim) wygląda zupełnie inaczej niż w późniejszych epizodach. Wciela się w nią Anita Barone, która w międzyczasie dostała bardziej korzystny angaż do serialu The Jeff Foxworthy Show. Zastąpiła ją więc Jane Sibbett.

12. Książka napędzająca samoświadomość Rachel w odcinku 43 – Be your own Wind-keeper (Trzymaj swój wiatr) – powstała specjalnie na potrzeby serialu i jest podpisana nazwiskiem Jennifer Milmore. Tak nazywa się aktorka, która pojawia się na moment w dwóch epizodach serii trzeciej, i żona jednego ze scenarzystów serialu.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA