search
REKLAMA
Artykuł

JONATHAN DEMME. Mało znany wielki reżyser

Tekst gościnny

26 kwietnia 2020

REKLAMA

Autorem tekstu gościnnego jest Szymon Kapela.

Poniższy artykuł stanowią dwie części. Część pierwsza poświęcona jest twórczości Jonathana Demme, część druga – jemu samemu.
Jonathan Demme szerszemu światu dał się poznać około 1992 roku, kiedy to odbierał Oscara za reżyserię dreszczowca pod poetyckim i zupełnie niewinnie brzmiącym tytułem: Milczenie owiec. I było to przypuszczalnie jedno z najbardziej nieporadnych i płynących prosto z serca przemówień w dziejach. Być może dlatego, że nie spodziewał się tego wyróżnienia, za rywali miał gigantów kina: Olivera Stone’a (JFK), Barry’ego Levinsona (Bugsy) czy wracającego na chwilę do łask Ridleya Scotta (Thelma i Louise). Ale to on wygrał. A film, którym obdarował kino, był wszystkim, tylko nie tym, z czym się w pierwszej chwili kojarzył. Amerykanie zareagowali na jego obraz euforycznie, bez zwłoki wręczając mu Oscarowego pokera, pierwszego od czasu Lotu nad kukułczym gniazdem Milosa Formana z 1975 roku! Światu, w tym Polsce, zajęło trochę czasu, nim się otrząsnął i zaakceptował werdykt. Bombardowany przez całe lata 80. kolorowymi widokówkami USA, nagle dostał od Jonathana Demme’a Amerykę biedną, zaniedbaną, niedogrzaną, źle ubraną. Przegraną. Wręcz na łopatkach. Ale przede wszystkim prawdziwą. Tak rzetelnie udokumentowaną, że nie budziła żadnych wątpliwości. Przy tym nie było w niej histerii, nie darła się, nie krzyczała, nie wyła. W swym smutku milczała. Demme zabił lata 80. Zadał im kłam. Mimochodem, bezwiednie, chciałoby się rzec niezauważenie, wprowadził kino w lata 90. Szach-mat. Nic już nie było takie samo. Także on.

Sfotografował Amerykę peryferyjną, ale nie był w tej fotografii naiwny, na prowincji umieścił nie tylko ofiary, ale i oprawcę, Buffalo Billa. Ocalenie odnalazł w wielkim mieście. W zdrowym rozsądku i rozumie dzielonym przez agentkę FBI, Clarice Starling i ludojada Hannibala Lectera, których dobro i zło nie tylko nie zostało skonfrontowane, ono się uzupełniało. Tworzyło całość. I dzięki temu zwyciężało.

Owa ambiwalencja okazała się naczelną cechą jego kina.

Kolejny obraz, dramat sądowy Filadelfia, był jeszcze doskonalszy. Co zdumiewające bezpośrednią inspiracją do jego stworzenia były wymierzone w reżysera oskarżenia środowisk LGBT o ukazanie w Milczeniu… człowieka poszukującego własnej tożsamości płciowej wyłącznie w złym świetle. Twórca postanowił odpowiedzieć na te zarzuty filmem). Wykorzystał swoje narzędzia nie do pustych fajerwerków, ale aby w sposób otwarty i dojrzały opowiedzieć o tym, o czym kino dotąd milczało, całe kino, nie tylko amerykańskie: o pladze AIDS, o homoseksualizmie i w związku z tym o współczesnej dyskryminacji. Celowo, wręcz konfrontacyjnie jej ofiarą uczynił białego zamożnego ulubieńca Ameryki, wiecznego chłopca Toma Hanksa, a jego obrońcą czarnego homofoba o anielskim, choć dwulicowym obliczu Denzela Washingtona. Nie dbał o polityczną poprawność, lecz o wolność wypowiedzi. Uruchomił tym samym lawinę dyskusji, wywołał trwały rezonans. W kinie i w społeczeństwie międzynarodowym. Pomógł zrozumieć problem nie tylko tym, którzy chcieli zrozumieć, ale przede wszystkim tym, którzy nie chcieli. Którzy zakrywali oczy, wstydzili się, potępiali, gardzili. Bali się.

Do dziś zastanawiające pozostaje, z jaką łatwością Demme wyprowadzał widza ze strefy komfortu, jaką jest niewiedza, w strefę dyskomfortu, jaką jest wiedza, której widz nie chce przyjąć, uznać. A przecież pokazując tryumf człowieczeństwa reżyser jednocześnie pokazał agonię człowieka, który o nie walczy. Udało mu się, gdyż, jak w przypadku poprzedniego filmu, zrobił to z wyjątkowym taktem. Rzadka cecha. Nigdy nie był ordynarny, nigdy nie był obsceniczny. To takt sprawił, że ujarzmiał zło. Oswajał śmierć. Udało mu się pokazać ból, cierpienie, bez uciekania się do epatowania nim. Jego zbliżenia na umierające ciało głównego bohatera były bezwzględne, ale nie upiorne. No i nie popełnił grzechu wartościowania śmierci. Nie ma nic szlachetnego w umieraniu. Ale można i warto zachować w nim godność.

REKLAMA