KOWBOJ NA BETONOWEJ PRERII. Czarny Dziki Zachód
Czy takie filmy są szansą na odrodzenie gatunku westernu w zupełnie odmiennej scenerii, nareszcie pozbawionej ideologicznego kłamstwa? Idris Elba stwierdził, że tak. Kręcenie Kowboja na betonowej prerii wzbogaciło go jako człowieka, ponieważ tak do końca nie miał świadomości, jak dalece posunęło się w swojej bezczelności Hollywood, wybielając kowbojów, a przecież według ostrożnych szacunków przynajmniej jedna czwarta z nich, a nawet więcej, była czarna. Co ciekawe, podobno traktowali konie inaczej niż biali, pozwalając im na wolność, a nie łamiąc je strachem, co było głównym elementem prawidłowego, BIAŁEGO jeździectwa. Film Kowboj na betonowej prerii jest dramatem pokazującym trudną relację ojca i syna, ale równocześnie odczarowuje propagandowy wizerunek Dzikiego Zachodu, jaki był nam wszystkim, łącznie ze skarżącym się na to Elbą, wtłaczany do mózgów w dzieciństwie. Jak podejdą do problemu starsi widzowie o kulturze nienawykłej do rewolucyjnych zmian?
Kowboj na betonowej prerii został nakręcony na podstawie powieści Grega Neriego pt. Ghetto Cowboy. Opowiada historię trudnej relacji zbuntowanego i skonfliktowanego z prawem nastolatka Cole’a (Caleb McLaughlin) z ojcem, członkiem subkultury miejskich kowbojów z Filadelfii, którzy nie zrezygnowali z prowadzenia stajni, jeżdżenia na koniach, nawet wtedy, gdy wokół postała betonowa dżungla, a same konie przestały być od dawna używane jako zwierzęta pociągowe np. w handlu czy też transporcie miejskim. Kowboje z Fletcher Street pozostali, usilnie broniąc swojego stylu życia przed drapieżnymi deweloperami. Notabene, czy nawet za oceanem deweloper musi być synonimiczny z nadzianymi gośćmi w garniturach, którzy mają gdzieś potrzeby lokalnej społeczności, i zamiast pomagać jej się rozwijać i podtrzymywać tradycje, chcą tylko zagrabić jak najwięcej ziemi i postawić na niej osiedla, gdzie ludzie będą się gnieździć jak mrówki i cieszyć się z kilku krzaków forsycji nasadzonych na metrowej warstwie ziemi przykrywającej betonowy strop garażu? Najwidoczniej. Deweloper to po prostu wyzuty kapitalistyczny potwór zaspokajający jedynie własne potrzeby niezależnie od szerokości geograficznej.
Film w reżyserii Risky’ego Stauba wcale nie wybiela subkultury filadelfijskich, czarnych kowbojów. To biedna, społecznie doświadczona, a niekiedy patologiczna społeczność, jednak trzyma się z daleka od funkcjonujących obok czarnych gangów, które zajmują się handlem narkotykami i różnymi formami przestępczości zorganizowanej. Harp, ojciec Cale’a, którego gra Idris Elba, również nie jest niewiniątkiem. Syn wyrzuca mu, że nigdy się nim nie zajmował. Tak faktycznie było, chociaż warto posłuchać dlaczego. Splot przeróżnych wypadków jednak zdecydował, że Cole i Harp musieli nadrobić straconą relację, i to w rzeczywistości zupełnie im obu nieprzychylnej.
Dobrym przykładem bezsensowności podejścia miasta do subkultury kowbojów jest przykład podany w filmie przez poruszającego się na wózku Parisa (prawdziwy kowboj z Fletcher Street). Walczyli o pewien róg ulic. Przegrali, a teraz stanął w tamtym miejscu Starbucks. Zastanówmy się przez chwilę, co by było lepsze, Zapewnienie tym ludziom pomocy w wyremontowaniu ich stajni i ustabilizowaniu im egzystencji, a może nawet włączeniu w szerszy projekt reedukacyjny całej okolicy, czy stawianie kolejnego miejsca, w którym ludzie zmarnują czas, niczego się nie ucząc? Taki model działania jednak występuje i u nas. Lepiej coś zburzyć niż zrewitalizować. Mam tu na myśli także rewitalizację ludzi. Kowboj na betonowej prerii pokazuje, że się nie opłaca. Takie są fakty i nie ma tu szczęśliwego zakończenia.
Chociaż film ten jest poruszającym emocjonalnie studium trudnych relacji ojca i syna, których jakże brak nam we współczesnym kinie, posiada również ogromną wartość poznawczą. Dekonstruuje w naszej świadomości archetyp kowboja jako białego człowieka. Obnaża whitewashing perfidnie dokonany przez Hollywood. Zwiększa świadomość, co to w ogóle znaczyło być kowbojem. Żadna nobilitacja, a wręcz ujma. Pamiętajcie więc, zwolennicy białych westernów i wszelkich innych okołotrumpowych teorii spiskowych – słowo cowboy ma rodowód na wskroś rasistowski. Chłopcy od krów byli czarni. Pomiatano nimi, a oni mimo wszystko przetrwali do dzisiaj jako miejska subkultura, podczas gdy biali cowhandowie jakże łatwo zapomnieli, jak multirasowy był Dziki Zachód – biały, czarny, żółty, irlandzki, chiński, niemiecki…
Produkcja nie jest łatwa w odbiorze, nawet wizualnym. Kamera często jest prowadzona jedynie chybotliwą ręką. Ujęcia są ciemne, bez zbyt oszałamiającej w sensie wielkoprodukcyjnym scenografii. Aktorzy grają bardziej sercem niż zapamiętaną kartką w głowie, a w tle słychać nietuzinkową jak na współczesną komercję filmową muzykę. Wątpię, żeby Kowboj na betonowej prerii odniósł światowy sukces. To tytuł jak perła wysypana przed wieprze, możliwa do znalezienia tylko dla wyjątkowo dociekliwych widzów. Piszę to bez cynizmu i z bólem. Nazbyt wiele produkcji filmowych pozostaje w cieniu, a przecież posiada tak wielką moc wychowawczą. Możemy tylko patrzeć, podobnie do kowbojów w filmie obserwujących z koni wyburzanie ich stajni, jak prawda z wolna zostaje zapominana, bo nie jest wygodna dla tych, którzy mają władzę i pieniądze. Jakże drapieżną i nieprzychylną rzeczywistość zbudowaliśmy. A recepta na jej zmianę jest tak prosta.
Paris na końcu filmu mówi: Gdy jeździmy, ludzie są w szoku, skąd mamy konie i jak tu dotarły. Były tu przede mną. Kumacie? Wszystkiemu, co było tu przed nami, należy się szacunek.
Bo stajnia jest nie tylko dla koni, ale również dla ludzi, którzy nie mają i nie wiedzą dokąd iść.