Od zera do bohatera. Chłopiec imieniem Naruto, lekceważony w rodzinnej wiosce, pobiera nauki w Akademii Ninja, by w przyszłości stać się wielkim wojownikiem. Seria Shippuuden opowiada o losach Naruto i jego przyjaciół po zakończeniu oryginalnej serii.
Naruto to klasyczny shounen, z bagażem swoich zalet i wad. Wykonanie, jak na takiego tasiemca, jest jak najbardziej okej, akcja biegnie wartko i sprawnie, choć z czasem twórcy zaczynają przesadzać z tzw. fillerami (wypełniaczami). Wyznawców tego anime od oglądania nie odwiodę, sceptycznie nastawionych zaś nie przekonam. W sumie jest to rzecz poprawna.
Rzecz oparta na klasycznej sztuce Tsuruy Nanboku IV pt. „Tokaido Yotsuya Kaidan”. Tamiya Iemon, zakochany do szaleństwa w pięknej Oiwie, zostaje z czasem odsunięty przez wybrankę na bocznicę, a oczkiem w głowie staję się dla niej dziecko. Tamiya zaczyna szukać pocieszenia w ramionach innych kobiet, czym ściągnie z czasem klątwę na cały ród Iemon…
Powyższy opis stanowi zaledwie lekki zarys rozbudowanej, skomplikowanej i wciągającej historii. Sama opowieść przesiąknięta jest zapachem feudalnej Japonii oraz ezoterycznym klimatem. Grafika nawiązuje stylem do japońskich drzeworytów, co czyni pozycję studia Toei Animation niepowtarzalną. Dla fanów opowieści z dreszczykiem, historii Japonii i osób, które chcą po prostu obejrzeć dobre anime.
Łącznie dwadzieścia pięć odcinków japońskiego szaleństwa w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Historia klanów walczących o dominację w okresie Sengoku, a nade wszystko historia dwóch wojowników, którzy walcząc przeciw sobie… to sprawdźcie już sami. Dodam, że nad wszystkimi i tak wisi to samo widmo w postaci potężnego antagonisty, którego będzie trzeba posłać do piachu.
Jest to komedia akcji zrealizowana z dużym dystansem i poczuciem humoru. Angielskie one-linery, pojedynki zmiatające przy okazji kilkutysięczne armie, stumetrowe skoki na koniach czy czarny charakter, którego pojawieniu się towarzyszą burza i grzmoty. Słowem – doskonała rozrywka. A jak to wygląda! I jak się tego słucha!
Trzeci i ostatni tasiemiec na liście. Właściwie to mógłbym powtórzyć w tym miejscu słowa, które odniosłem do Naruto. Jednak w mojej opinii Bleach wypada lepiej, głównie za sprawą nieco większej dojrzałości oraz małej ilości odcinkowych wypełniaczy. Plus za design niektórych oponentów, których zaprojektować mógł chyba tylko pijany Japończyk…