6 HORRORÓW w duchu science fiction, osadzonych w PRZYSZŁOŚCI
Żeby poczuć dreszczyk emocji, nie trzeba wybiegać w przyszłość. Ale wielu twórców właśnie tę przestrzeń akcji uznało za wyjątkowo wdzięczną do siania grozy. Tak kreślona perspektywa tego, co nadejdzie jutro, zawiera w sobie sporo pesymizmu i lęku, choć nierzadko przyprawiona jest szczyptą niedorzeczności.
Jason X
Dziesiąta odsłona cyklu Piątek trzynastego miała chyba najbardziej absurdalny charakter. Choć cała seria na absurdzie się opiera, bo Jason Voorhees każdorazowo wstawał z grobu, przy mniej lub bardziej przekonujących okolicznościach, tutaj jednak twórcy odlecieli z pomysłem daleko w kosmos – dosłownie. Wyposażony w maczetę i hokejową maskę, słynny morderca tym razem przeniósł się na statek kosmiczny, co umożliwiła mu hibernacja. Nikt z nas pewnie do takiej przyszłości nie chciałby się przenieść, bo jest ona krwią pisana, ale o wiele większym problemem tej wizji jest niedorzeczność. Trudno o grozę, jeśli zachowania ofiar (i kata) zwyczajnie śmieszą.
Obcy – ósmy pasażer Nostromo
Trudno o doskonalszy przykład połączenia science fiction i horroru osadzonego w przyszłości. Obcy to dziś popkulturowa ikona i niedościgniony wzór tego, jak powinno się zasiewać w widzu grozę, przy wykorzystaniu fantastycznego kostiumu. Obiektem, który pełni tu funkcję wcielenia ludzkich lęków i obaw (także ze sfery seksualnej), jest przerośnięty stawonóg, ksenomorf, o kwaśnej krwi i wyjątkowo szczerym uśmiechu. Podróż z członkami Nostromo jest pełna napięć, statek grzęźnie w mroku, a kryjący się w korytarzach potwór wydaje się nieuchwytny. Ta przyszłość, oddana w scenografii, kryje pewien istotny walor – wygląda staro. Tak działa efekt retrofuturyzmu.
Ukryty wymiar
Był taki czas, gdy Sam Neill, tuż po tym jak uporał się z welociraptorami, postanowił wyruszyć w kosmos. Partnerował mu Laurence Fishburne, który w 1997 jeszcze nie wiedział, czym jest Matrix. Obaj przenieśli się do roku 2047 i wyruszyli na pełną grozy podróż kosmiczną, przy batucie Paula W.S. Andersona, który z kolei jeszcze przypuszczał, że niedługo po Ukrytym wymiarze wsiąknie na dobre w Resident Evil. Tak czy inaczej, to zetknięcie ciekawych osobowości dało efekt jednego z najmroczniejszych, najbardziej nieprzyjemnych w przekazie filmów traktujących o kosmicznej eksploracji. Szanuję za odwagę, lubię za klimat, ale niekoniecznie chcę wracać, bo włos mi się na głowie jeży na myśl o tym, co dzieje się w finale.
Ostatni człowiek na Ziemi
Film-matka dla kina postapokaliptycznego, zwłaszcza tego naznaczonego grozą. George A. Romero czerpał z niego wyraźną inspirację przy tworzeniu swojej serii filmów o zombie, siłą rzeczy zwrócili się też do niego autorzy The Walking Dead. Oparta na powieści Richarda Mathesona wizja rysuje przyszłość w ciemnych barwach – świat niszczy tajemniczy wirus, który zamienia wszystkich ludzi w wampiry. Sens w bezsensie próbuje odnaleźć sam Vincent Price, nawet w brudnej przyszłości niezmiennie elegancki. Widz natomiast uczestniczy w powolnej akcji, która z udziałem kilku dość ślamazarnych jump scare’ów ma wzmagać poczucie osamotnienia. W odróżnieniu od technik grozy z lat 60. dziś potrzeba nieco więcej, by się przestraszyć, ale na wyobraźnię film działa wciąż niezawodnie, bo przeraża głównie perspektywą wszechogarniającej pustki.
Duchy Marsa
Przeglądając internetowe fora, natrafiłem na komentarz dotyczący Duchów Marsa, a brzmiący mniej więcej: „nawet słabszy Carpenter, to wciąż niezły Carpenter”. Wydaje mi się, że to dość trafne określenie filmu z 2001 roku, który jest tak idiotyczny, tak kiczowaty, tak dziwaczny, że aż ujmujący i trudny do wymazania z pamięci. Na początek obsada, która już na papierze prezentuje się osobliwie, bo składa się z gwiazdy Gatunku, obrażonej na Hollywood z racji seksualnych nadużyć, jakich doświadczyła, byłego gwiazdora rapu o słabości do kostek lodu i aktualnego, choć trochę zmęczonego gwiazdora akcji. Ta ekipa przeniosła się do czasów, w których ludzkość zdołała skolonizować Marsa. Wyszedł z tego dość pokraczny autoplagiat i autoremake Ataku na posterunek 13 z horrorowym sznytem, ale jest to momentami tak beztroskie, tak grzesznie rozkoszne, że przy odpowiedniej perspektywie da się czerpać z tego frajdę.
Hardware
Ni to Terminator, ni to Obcy, raczej coś pomiędzy. To film, po którym dwa razy zastanowicie się, czy ponownie sięgać po toster, który wyrzuciliście na śmietnik. A już na pewno film odwiedzie was od pomysłu wręczenia takiego grata swojej dziewczynie. Recykling może bowiem nieść śmiercionośne skutki, o czym przekonują twórcy Hardware. To czasy po katastrofie, niby martwe, jednak znalazło się w nich miejsce dla robota, któremu jeszcze chce się żyć. I który bardzo nie chce, by żył człowiek. Fani SF, zwłaszcza ci, którzy lubią się też bać, po latach zgodnie podkreślają – Hardware ma klimat, który trudno podrobić.