6 GŁUPICH, ale ŚWIETNYCH filmów
Historia kinematografia nauczyła mnie, że nie zawsze filmy są tym, czym się wydają na pierwszy rzut oka. Bardzo często zdarza się, iż nieopatrznie określimy jakąś produkcję mianem głupiej, a po seansie okazuje się, że wcale taka głupia nie jest i – co ważniejsze – okazuje się całkiem świetnym filmem. W niniejszym zestawieniu skoncentrowałam się na kilku tego typu przykładach. A Wy znacie jeszcze jakieś głupie, ale świetne filmy?
Adrenalina 2: Pod napięciem (2009)
Pierwszy film z 2006 roku, zatytułowany po prostu Adrenalina, z Jasonem Stathamem w roli „bohatera” Cheva Cheliosa był naprawdę przyjemnym i solidnym filmem akcji. Fabuła opierała się na założeniu, że główny bohater zostaje otruty, a jedynym sposobem na jego przeżycie jest utrzymanie stałego poziomu adrenaliny, dlatego decyduje się on na realizację najbardziej szalonych rzeczy, tylko w jednym celu – by przeżyć. Gdy ogłoszono powstanie sequela, który miał być dużo bardziej szalony i wypełniony akcją, wiele osób założyło, że będzie to typowa głupia kontynuacja nastawiona na zysk. Nic bardziej mylnego. Na pierwszy rzut oka mamy co prawda do czynienia z głupim filmem opartym na zwariowanym koncepcie. Kiedy jednak przyjrzymy się bliżej, okazuje się, iż jest to twór samoświadomy, czerpiący pełnymi garściami z założeń stojących za postmodernizmem, bawiący się przy tym różnymi konwencjami nie tylko filmu akcji. Do tego dodajmy sceny, które w założeniu zupełnie nie pasują do filmu, a które wymagają, kolokwialnie mówiąc, ruszenia szarymi komórkami, by zrozumieć ich szerszy kontekst. Mogłoby się wydawać, że to po prostu głupkowaty film o facecie, który uprawia seks przy przypadkowych ludziach, by utrzymać wysoki poziom adrenaliny, jednak gdy skoncentrujemy się na jego kolejnych warstwach, to naprawdę świetna i – co ważniejsze – nieoczywista produkcja.
Zoolander (2001)
Produkcja z 2001 roku z Benem Stillerem i Owenem Wilsonem w rolach głównych to klasyczny przykład głupiego filmu o głupich ludziach. Jednak niech nie zmyli Was ten kultowy klasyk, ponieważ by tak naprawdę go zrozumieć, potrzeba bystrego umysłu. Na pierwszy rzut oka mamy bowiem do czynienia z klasyczną komedią, gdzie dwóch niezbyt światłych modeli konkuruje ze sobą na wybiegu. W tle natomiast mamy spisek, którego celem jest morderstwo premiera Malezji. Z jednej strony można uznać, iż to klasyczna głupia komedia, która sprawia, że śmiejemy się z głupiego zachowania bohaterów, jednak z drugiej strony to bardzo trafna i – co ważniejsze – wszechstronna satyra dotycząca przemysłu modowego oraz zachowania modeli i modelek z ich dziwacznymi wymaganiami i pretensjami. To także przede wszystkim zgrabna parodia powierzchownego świata mody, która wcale nie jest głupia. Trzeba się bowiem dokopać do drugiego dna, gdzie twórcy skupiają się m.in. na krytyce konsumpcjonizmu oraz społeczeństwa, które przejawia obsesję na punkcie wyglądu; jest to szczególnie widoczne w czasach Instagrama. Ale film koncentruje się także na blaskach i cieniach świata mody, oferując dość melancholijny wydźwięk.
Głupi i głupszy (1994)
Podobnie jak w przypadku poprzedniego filmu, twórcy wykazują się nie lada talentem do tego, by napisać niegłupi scenariusz o dwójce bohaterów całkowicie pozbawionych inteligencji. I mogłoby się wydawać, że to kolejny głupi film z żenującymi żartami najniższych lotów, jednak na przestrzeni całej produkcji mamy do czynienia m.in. z dowcipnym grami słownymi, które jeszcze bardziej obnażają nieudolność umysłową naszych bohaterów – śmiało można ich określić mianem kretynów – a które nie są wcale takie oczywiste. Mimo wszechobecnie otaczającej nas głupoty mamy do czynienia z pełnoprawnymi postaciami, niestanowiących wyłącznie karykatur, z których widz ma się wyłącznie śmiać. Duża w tym zasługa aktorów wcielających się w Lloyda i Harry’ego. Dla mnie to przede wszystkim żarty, które przetrwały próbę czasu (28 lat), a do stworzenia takich potrzeba prawdziwego geniuszu.
1941 (1979)
To tak naprawdę jedna z pierwszych większych porażek w karierze reżysera Stevena Spielberga. I zdaję sobie sprawę, że wiele osób jest przekonanych, ze film 1941 to produkcja na wskroś głupia opowiadająca o mieszkańcach Kalifornii, którzy wspólnymi siłami planują powstrzymać atak japońskiej armii na Stany Zjednoczone. Moim zdaniem po bliższym przyjrzeniu się produkcji otrzymujemy naprawdę zabawną satyrę na historię, która nigdy się nie wydarzyła, czyli co się stanie jeśli wojska niemieckie i japońskie zaatakują Los Angeles, miejsce, w którym rezydują piękni i bogaci. To także satyra na tematykę wojenną wałkowaną przez Hollywood na przestrzeni wielu dekad. Film pełen jest autentycznie zabawnych momentów, nawiązujących do prawdziwej historii. Warto wymienić chociażby scenę, w której generał płacze na Disneyowskim filmie animowanym zatytułowanym Dumbo, który faktycznie miał swoją premierę w 1941 roku. Tego typu momentów jest dużo więcej, co pokazuje, że to jeden z tych filmów, który na pozór wydaje się głupi, a w rzeczywistości wcale taki nie jest.
Jaja w tropikach (2008)
Jeśli ktokolwiek wątpił w talent komediowy Bena Stillera, to film Jaja w tropikach udowadnia, że gość nie tylko potrafi autentycznie rozbawić, ale robi to też z głową; jest jednym z autorów scenariusza. Produkcja koncentruje się na grupie egocentrycznych aktorów, którzy przekonani, że kręcą film wojenny, trafiają w sam środek konfliktu zbrojnego. Na pierwszy rzut oka to klasyczna parodia filmów wojennych. Kiedy jednak przyjrzymy się bliżej, otrzymamy perfekcyjnie skrojoną satyrę na współczesny przemysł filmowy, o którym opowiadają aktorzy mający w biznesie zarówno swoje wzloty, jak i upadki. Do tego dodajmy fantastyczne fałszywe trailery oraz genialną rolę Toma Cruise’a odgrywającego postać żądnego krwi producenta, co jest prawdziwą wisienką na torcie. Interesujące jest, że mamy przede wszystkim do czynienia z samoświadomą satyrą, gdzie poszczególni aktorzy nie boją się przyznać do popełnionych w przeszłości błędów. Z jednej strony głupkowata rozrywka rozgrywająca m.in. kontrowersyjny motyw black face, a z drugiej mądre podejście do tematyki współczesnego Hollywood i nie tylko.
Wredne dziewczyny (2004)
Ten kultowy klasyk tylko z pozoru jawi się jako głupkowata komedia dla nastolatek. Trzeba jednak pamiętać, że dla wielu osób liceum, czyli szkoła średnia, to prawdziwa szkoła przetrwania, która przygotowuje nas na to, co ma niedługo nadejść – dorosłość. I tak mamy do czynienia z typowymi problemami amerykańskich nastolatek, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, jednak produkcja z 2004 roku składa się z wielu warstw dotyczących nieprzystosowania, odmienności oraz pokazujących, że życie – bez względu na to, czy mamy naście lat, czy jesteśmy dorosłymi osobami – zawsze będzie trudne. Mamy więc świetnie ukazaną historię nastolatki, która od samego początku się wyróżnia, przez co wiele osób może się z nią identyfikować. To także skoncentrowanie się na kwestii podwójnych standardów, awansów społecznych oraz tworzenia pozorów. Dla jednych to film o rywalizujących ze sobą nastolatkach, dla innych trafna ocena społeczeństwa, w którym przyszło nam żyć. Scenariusz napisany przez Tinę Fey to idealne wręcz połączenie komedii z analizą socjologiczną, choć niektóre sceny w ogóle nie powinny mieć miejsca.