6 filmów dla tych, którzy MYŚLĄ, że ZGADNĄ każde ZAKOŃCZENIE
Fermat’s Room (2007)
Podobne wpisy
Nie ma chyba osoby, która nie lubiłabym= filmów skupiających się wokół zagadek matematycznych, jak chociażby absolutny klasyk, czyli Cube z 1997 roku. Produkcja z 2007 roku to inteligentna zabawa, która przypomina swoim scenariuszem wspomniane wcześniej dzieło Agathy Christie zatytułowane I nie było już nikogo. Nawet ponad dekadę od premiery to inteligentny, klaustrofobiczny thriller, który może zaskoczyć niejedną osobę przekonaną, że zgadnie każde filmowe zakończenie. Film prezentuje bowiem koncept zbioru zagadek, z których każda prowadzi do kolejnej. A musi się z nimi zmierzyć czwórka bohaterów, którzy walczą z czasem oraz własnymi ograniczeniami.
Trzeba pamiętać, że protagoniści to wybitni matematycy, którzy zgodzili się wziąć udział w grze tytułowego Fermata. Żadne z nich nie może zabrać ze sobą telefonu komórkowego, ale to oczywista oczywistość. Już na tym etapie można nabrać podejrzeń co do tego, kto za tym wszystkim stoi. Niemniej jednak wszystko komplikuje sprawa tajemniczych zagadek, które stanowią wyzwanie na śmierć i życie, a które – nie ukrywajmy – zostały stworzone, by połechtać ego naszych matematyków i jednocześnie widzów. Jeżeli nie zostaną rozwiązane w odpowiednim czasie, ściany zaczną się niebezpiecznie zbliżać, doprowadzając do natychmiastowej śmierci.
Produkcja niczym pierwsze części Piły czy wspominany Cube angażuje widownię, która próbuje razem z bohaterami rozwiązać zagadki, szukając na każdym kroku potrzebnych wskazówek, zmierzających do odkrycia finalnej tajemnicy. Bez znaczenia pozostaje, czy jesteście matematycznymi geniuszami, czy po prostu dobrze idzie wam odgadywanie filmowych zakończeń. Widz od początku do końca próbuje łączyć w głowie wszystkie potencjalne wskazówki, z zaznaczeniem, że tak naprawdę wszystko może być wskazówką. Mimo to finał dla wielu osób może być autentycznym zaskoczeniem.
The Oxford Murders (2008)
Uwielbiam wszystkie filmy sygnowane nazwiskiem Alexa de la Iglesii. Tym bardziej byłam ciekawa jego anglojęzycznego debiutu z Johnem Hurtem w roli matematycznego geniusza, któremu partneruje Elijah Wood w roli zapatrzonego w idola studenta, skłonnego zrobić wszystko, by mu zaimponować. Mimo iż mamy do czynienia z adaptacją popularnej powieści Guillermo Martineza pod tym samym tytułem – The Oxford Murders, jest to zawiły od początku do samego końca kryminał, który czerpie pełnymi garściami z Hitchcocka oraz Kodu da Vinci. Reżyser podąża za głównymi bohaterami, gdy ci – dzięki logice – próbują odkryć, kto i dlaczego stoi za tytułowymi morderstwami. Ale uprzedzę was: naprawdę ciężko jest odkryć zakończenie, nawet jeżeli jest się fanem niezliczonych kryminałów.
Opowieść jest pełna matematycznych twierdzeń, symboli i wskazówek, które zmuszają widza do wytężenia umysłu. Każdy z elementów scenografii czy z pozoru nic nieznaczący detal mogą okazać się kluczowe dla rozwiązania zagadki. Jeżeli wydaje się wam, że semantyka sali wykładowej nie pasuje do gatunku, jakim jest thriller, a tym bardziej do tego, by imitować Hitchcockowski styl, to się mylicie. Reżyser ma w zanadrzu kilka sztuczek, które sprawią, że ostatni akt i odkrycie wszystkich kart wprowadzą was w stan konsternacji. Tego bowiem chyba nikt nie przewidział. Jestem w stanie zrozumieć też rozczarowanie finałowym aktem, jednak nie można odmówić reżyserowi konsekwencji w kreowaniu świata przedstawionego, gdzie filmowa logika nie zawsze zwycięża.
Contratiempo. Niewidzialny gość (2016)
Hiszpańska produkcja prezentuje tak zawiłą historię, że sama nie raz, nie dwa pogubiłam się w zwrotach akcji, zeznaniach oraz tym, kto jest kim. Wydaje mi się, iż to idealny przykład filmu, który do samego końca trzyma w niepewności, a widz nie wie, jakie będzie jego zakończenie. Historia z początku wydaje się niezwykle prosta. Małżeństwo ma wypadek samochodowy. Okazuje się, że chłopak za kierownicą drugiego samochodu nie żyje. Adrián i Laura, czyli główni bohaterowie, postanawiają uciec z miejsca zdarzenia, jednak nie wszystko idzie po ich myśli. Ale to tylko punkt wyjścia do opowiedzenia wielowarstwowej intrygi. Samą fabułę porównałabym do cebuli, gdzie każda kolejna warstwa odkrywa przed nami kolejne elementy. Przed trzecim aktem zbierze nam się trochę tych warstw, ale i tak nie jesteśmy gotowi na to, co się wydarzy, zanim na ekranie pojawią się napisy końcowe.
Produkcja jest tak inteligentnie skonstruowana, że większość osób w połowie seansu zrezygnuje z prób rozszyfrowania finału. To po prostu marzenie rewizjonisty, który widzi, jak kolejne wersje zmieniają się z prędkością światła. Twórcy pokazują kolejne permutacje dotyczące ekranowych wydarzeń, co sprawia, że zmiany jest niezwykle trudno śledzić. Sprawia to, że odkrycie zakończenie nie jest zadaniem łatwym. Kto zabił kogo i dlaczego? O tym musicie się przekonać sami.