5 światów WOJCIECHA HASA. O człowieku, który nigdy nie zbaczał z drogi

ŚWIAT CZASU – Sanatorium pod Klepsydrą (1973)
Świat namalowany słowami tak precyzyjnie jak 32-bitowa fotografia HDR – w ten sposób można opisać prozę Brunona Schulza, przez część filmowców i krytyków ocenianą jako niemożliwą do przetransponowania na ruchomy obraz, a przynajmniej nie wtedy, gdy zrobił to Wojciech Has. Jemu to się jednak udało. Rzecz jasna, nie bez stylistycznych niewprawności, lecz również bez kolosalnych błędów, które dyskwalifikowałyby obraz obecnie, czyli w czasach, gdy kino surrealistyczne zrobiło w stosunku do lat 70. ogromne postępy – przynajmniej wizualnie. Brak dyskwalifikacji nie oznacza jednak, że obecnie film całkowicie się broni. Proza Schulza zasługuje na nową, o wiele mniej poetycką prezentację, bo inaczej ten jeden z najwspanialszych pisarzy XX wieku zostanie całkiem zapomniany. Dlatego chciałbym zobaczyć godny remake Sanatorium…
CZAS – niektórzy twierdzą, że nie istnieje, a dla naszej wygody ustaliliśmy miary jego upływu na podstawie obserwacji procesów rozkładu. W którymś momencie swojej twórczości Has musiał wrócić, rozliczyć się z owym ŚWIATEM CZASU, kreując rzeczywistość na nowo. Zanim jednak nastąpił ten moment, powstały Szyfry, Rękopis znaleziony w Saragossie i Jak być kochaną. Has przygotowywał się do realizacji swojego największego dzieła, czekając na tąpnięcie w środowisku go otaczającym. Doczekał się – rok 1968. Bez tej daty Sanatorium… nigdy by nie powstało. Józef (Jan Nowicki) nie mógłby wyruszyć w podróż, by odszukać ojca Jakuba. Drogę, podobnie jak my przez nasz CZAS, musiał odnaleźć sam. Ślepy konduktor nie mógł mu w tym pomóc. Zapewne życzyłby sobie, żeby mieć chociaż szkic najważniejszych dróg. Wtedy jednak po trosze znałby przyszłość. Mógłby na nią wpłynąć, a raczej na swoją w niej rolę.
Has pod tym względem nie był całkowitym fantastą. Przestrzegał zasad życia, nawet jeśli chwilami naginały zdrowy rozsądek. Dlatego finalnie Józef nie mógł wrócić. Byłoby to karkołomne złamanie zasad CZASU. Dałoby się wtedy odwrócić nawet Szoah, a przecież cała ironia naszego doświadczenia i jego sensu polega na tym, że nie można. Jesteśmy skazani na patrzenie z przerażającą refleksją, że mogliśmy, ale nie daliśmy rady zapobiec temu wszystkiemu, wtedy w 1939 i teraz, w 1968 roku, i pewnie jeszcze wiele razy w historii ludzkiego gatunku. Holokaust dzieje się wciąż, dzisiaj, na Żydach, czarnych, małych, białych, niepełnosprawnych, na każdym, kto jest w aktualnej chwili słabszy. Nasza refleksja zawsze jest wtórna, identycznie jak ta obecna, gdy patrzymy na współczesne dzieje Polski.
ŚWIAT CZASU jest potężny niemal tak samo jak śmierć. Prezentuje nam pouczającą wizję, jak nie popełniać błędów, lecz scalając przeszłość z teraźniejszością oraz czyniąc niewiadomą przyszłość, uniemożliwia nam jakąkolwiek zmianę, naprawę. Możemy jedynie obserwować i marzyć, co chcielibyśmy zmienić, gdybyśmy mieli tę całą wiedzę. Nie mamy jej – nikt jej nie ma. Ma ją za to kierujący entropią CZAS, a żebyśmy ostatecznie nie zwątpili w sens rzeczy, od czasu do czasu podrzuca nam tak zwane motywatory, na przykład MIŁOŚĆ. Koniec i tak jest wiadomy. Józef w poszukiwaniu ojca wyruszył w drogę bez powrotu, bo swoją wolą i odwagą sprzeciwił się porządkowi bezdusznego otoczenia, w którym ludzie bez żadnego powodu giną milionami. Stąd cała Hasowska sceneria Sanatorium… na naszych oczach w trakcie seansu powoli się rozpada.
Jakim cudem wyszliśmy z tego cało? I czy już zawsze będziemy rybami w głębi morskiej? Więc rumowisko problemów znajduje się na dnie morskim i nasz spacerowicz wędruje, jak krab po mieliznach dna, oświetlając sobie drogę fosforescencją swego mózgu? Jak zdołał przeżyć katastrofę, jak doszedł do tej beztroskiej symbiozy z pasożytem agnostycyzmu? […]
Nowa tęsknota za przygodą, za nieznanym i niewypróbowanym rozpiera im pierś dziwnym westchnieniem.
I może dobrze się stało, że wszystko legło w gruzy, że nie ma żadnych świętości, więzów, praw, dogmatów, że wszystko jest dozwolone i wszystkiego można się spodziewać, że wolno raz według swego kaprysu odbudować się z gruzów – według swego widzimisię, według chimery, której się jeszcze nie przeczuwa.
Bruno Schulz, Wędrówki sceptyka „Tygodnik Ilustrowany” 1936, nr 6.