5 rzeczy, które powinniście wiedzieć o SHANG-CHI I LEGENDZIE DZIESIĘCIU PIERŚCIENI
Premiera w pigułce #1
Kinowe uniwersum Marvela to twór dobrze znany od kilkunastu już lat, ale o ile Kapitana Ameryki czy Hulka nie trzeba było nikomu przedstawiać, o tyle nowy azjatycki bohater ze stajni Marvela dla wielu może być zagadką. Dlatego właśnie przygotowaliśmy dla was zestawienie pięciu faktów o Shang-Chi i legendzie dziesięciu pierścieni, które powinniście znać.
Shang-Chi to jeden z najpotężniejszych wojowników Marvela
Choć trudno go nazwać czołowych superbohaterem, Shang-Chi jest jednym z najlepszych wojowników Marvela w kategorii walki wręcz. Stworzyli go w 1973 roku Steve Englehart i Jim Starlin, wzorując się m.in. na postaci Kwai Chang Caine’a z popularnego także w Polsce serialu Kung fu, a sam Shang-Chi w pierwotnej wersji miał być potomkiem słynnego Fu Manchu, bohatera pulpowych opowieści, do których Marvel miał wówczas prawa. Licencja jednak wygasła, więc i historia Shang-Chi uległa zmianie – potężny wojownik otrzymał w końcu swoją serię, która cieszyła się popularnością tak długo, jak w Stanach trwała moda na kung fu, czyli mniej więcej do połowy lat 80. W późniejszych latach Shang-Chi był bohaterem raczej drugoplanowym, choć pojawiał się w składach superbohaterskich ekip takich jak Secret Avengers, Agents of Atlas, a nawet w głównym składzie Avengers.
Stan Lee chciał zrealizować film o Shang-Chi już w połowie lat 80.
Legendarny szef Marvela planował realizację produkcji poświęconej Shang-Chi. Nie było jeszcze jasne, czy będzie to film pełnometrażowy czy serial, ale Stan Lee był pewien co do jednego – odtwórcy głównej roli. Chciał, by azjatyckiego superbohatera zagrał nie kto inny jak Brandon Lee, syn Bruce’a Lee. Tragicznie zmarły w 1993 roku na planie kultowego Kruka Brandon byłby z pewnością idealnym wyborem, zważywszy na to, że był potomkiem legendarnego gwiazdora filmów kung fu, ale też sam doskonalił się w sztukach walki. Do realizacji tej produkcji jednak nigdy nie doszło – dopiero obecne Marvel Studios dopięło swego. Kto wie, być może tamten film zmieniłby nieco trajektorię kariery Brandona Lee, a on sam nie zginąłby na planie filmu Alexa Proyasa?
Odtwórca głównej roli sam „zaproponował się” Marvelowi
Simu Liu, nawet dziś aktor nie tak dobrze znany, w grudniu 2018 roku opublikował żartobliwego tweeta, zapraszając Marvela do rozmów o filmie o Shang-Chi. I rzeczywiście, kilka miesięcy później brał już udział w castingu do głównej roli w produkcji MCU, konkurując m.in. z Lewisem Tanem, gwiazdorem niedawnego remake’u Mortal Kombat. Gdy w lipcu 2019 roku oficjalnie potwierdzono obsadzenie Simu Liu do głównej roli w Shang-Chi i legendzie dziesięciu pierścieni, aktor z niedowierzaniem odpowiedział sam sobie na tego bardzo znaczącego tweeta.
Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni to hollywoodzki debiut Tony’ego Chiu-Wai Leunga
Choć debiutował na ekranie już pod koniec lat 70., a na koncie ma blisko 100 ról i mnóstwo nagród – m.in. aktorską Złotą Palmę w Cannes za Spragnionych miłości – film Destina Daniela Crettona to hollywoodzki debiut słynnego Tony’ego Chiu-Wai Leunga. Trudno powiedzieć, dlaczego jeden z najbardziej cenionych aktorów azjatyckiego kina tak długo zwlekał z pojawieniem się w amerykańskiej produkcji, tym bardziej że dobrze posługuje się językiem angielskim, a od 2005 roku ma agenta w Stanach. Obstawiamy, że argumentem ostatecznym mogły okazać się spore pieniądze, a także przełomowość Shang-Chi i legendy dziesięciu pierścieni – wszak to pierwsza produkcja MCU z azjatyckim superbohaterem w roli głównej!
Reżyser Shang-Chi i legendy dziesięciu pierścieni nigdy nie nakręcił filmu akcji
Destin Daniel Cretton to może nie debiutant, ale wciąż jednak reżyser na dorobku. Pochodzący z hawajskiej wyspy Maui filmowiec od swojego pełnometrażowego debiutu w 2012 roku (I Am Not a Hipster) zrealizował w sumie cztery filmy – ostatni to Tylko sprawiedliwość z Michaelem B. Jordanem sprzed dwóch lat – a każdy z nich był raczej wyciszonym dramatem. Przeskok z takiej konwencji na blockbusterowe rozbuchanie z pewnością nie był łatwy – reżyser sam przyznawał, że obawiał się tego wyzwania, ale pomogły mu rozmowy z Ryanem Cooglerem, twórcą Czarnej Pantery, który przeszedł podobną drogę. Czy Crettonowi poszło równie dobrze, co Cooglerowi? Przekonajcie się sami!