5 rzeczy, które nie udały się w MISSION: IMPOSSIBLE – FALLOUT
Cruise jeszcze daje radę, choć już dyszy
W Fallout można dojrzeć pierwsze oznaki zmęczenia Toma Cruise’a swoją życiową rolą. Ten film tak bardzo stara się udowodnić, że aktor jest wciąż w wysokiej formie, tak bardzo stara się udowodnić, jaki to Cruise jest wspaniały, że zakrawa to momentami na śmieszność. Mam ogromny szacunek do poświęcenia, jakie aktor wkłada w rolę Hunta, gdyż jest to z pewnością rzecz niecodzienna, godna pochwały i budująca wokół filmu bardzo pozytywny marketing. Nie da się jednak ukryć, że spektakularne wyczyny Cruise’a są momentami tak usilnie podkreślane, że widać w nich dozę sztuczności. Na długo zapamiętam scenę, w której bohater biegnie, ile sił w nogach, by dogonić oddalającego się antagonistę (scenę, która notabene przyczyniła się do kontuzji aktora). Skacze przy tym po dachach budynków, a sprintem zawstydza samego Usaina Bolta. I robi to tylko po to, by zakończyć swój rajd bez sukcesu. Biorąc pod uwagę cel, jaki przyświecał Ethanowi, scena zakończyła się fiaskiem, ale w widzu miało pozostać wrażenie, w jak dobrej formie wciąż jest Cruise, zdolny do tak szybkiego biegu. Jest to na swój sposób żenujące. Jeśli coś jest przesadnie podkreślane, musi kryć się za tym jakaś smutna prawda. Być może Cruise czuje się już rolą zmęczony, a twórcy postarali się ten fakt przed nami zgrabnie zatuszować?
Czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie?
To problem, który teoretycznie czyni najmniej szkód, ale jest na tyle drażniący, że nie sposób o nim nie wspomnieć. Istnieją w Fallout zadatki na wątek miłosny i sugestie, że się rozwinie, ale tak naprawdę w filmie do tego nie dochodzi. Jest to tym bardziej niezrozumiałe, że już w pierwszej scenie, za sprawą snu głównego bohatera, dostajemy czytelną informację o tym, co tak naprawdę wierci dziurę w brzuchu Hunta. To, że skomplikowana sytuacja z żoną nie znajduje ujścia, nie stanowi jeszcze problemu. Problemem jest jednak to, że równocześnie prowadzona jest wyjątkowo dziwna relacja z Ilsą Faust, która raz okazuje się wrogiem, raz sojusznikiem. Ta dwoistość jest oczywiście pokłosiem wydarzeń z poprzedniej części filmu. Niemniej nie trafia do mnie to, że pomimo ewidentnych sugestii prowadzenia wątku miłosnego, czy to za sprawą włączenia do fabuły postaci żony, czy to jednoczesnej relacji z Faust, kompletnie nic z tego nie wynika. Jedynym uzasadnieniem umieszczenia tych wątków w filmie jest według mnie puszczenie oka do damskiej części widowni oraz dołożenie kolejnej cegły do wizerunku Hunta jako wrażliwego idealisty o gołębim sercu. Żebyśmy go tylko nie pomylili z bezdusznym i przedmiotowo traktującym kobiety Bondem.
Gdzie ten zły?
Podobne wpisy
Gdy po krótkim prologu dano mi do zrozumienia, że w szóstej części przygód Ethana Hunta ponownie mierzyć się on będzie z Solomonem Lane’em, podskórnie czułem, że jest to tylko zagrywka obliczona na odwrócenie uwagi. Osadzony i skrępowany Lane nie może przecież stanowić realnego zagrożenia, nadaje się on zatem już tylko do pełnienia funkcji sennego koszmaru. Jakież było moje rozczarowanie, gdy finalnie okazało się, że najgroźniejszą kartą, jaką twórcy mieli do zagrania, był właśnie czarny charakter znany jeszcze z piątej części serii. Wydało mi się to bardzo słabe, tym bardziej że za sprawą swej sytuacji siłą rzeczy nie mógł on w Fallout w pełni postraszyć głównego bohatera, a jego rola ograniczała się głównie do siedzenia w skafandrze bezpieczeństwa i robienia groźnych min. Z kolei August Walker, który w pewnym momencie odkrywa swoje prawdziwe oblicze, okazując się współpracownikiem Lane’a, także nie pasuje do wizerunku czarnego charakteru. Powiem więcej – nie wiem jak wy, ale akurat ja przez większą część filmu mocno z Walkerem sympatyzowałem. Rodzi się więc pytanie – kto tym razem miał postraszyć Hunta? Tak wyrazistemu głównemu bohaterowi wypada przeciwstawić kierowanego ciekawymi pobudkami antagonistę. W Fallout mi tego zabrakło.