5 powodów, dla których MAD MEN to serial, który po prostu TRZEBA znać
Scenarzyści nie musieli stosować twistów lub cliffhangarów, by podtrzymać naszą uwagę
Mam dla was taką zagadkę. Czy potraficie wskazać jeden serial, którego narracja wolna jest od zwrotów fabularnych bądź zawieszających napięcie cliffhangerów? Nie potraficie? Ja też nie potrafię. Mad Men rzecz jasna nie jest od tych zabiegów całkowicie wolny, co to, to nie. W pewnym momencie przecież dowiadujemy się, jaka jest prawdziwa tożsamość Dona Drapera i jest to zwrot fabularny wręcz esencjonalny. Innym razem ten sam bohater oświadcza się swojej wybrance w finale sezonu czwartego, co jest niczym innym jak klasycznym zawieszeniem fabuły na krawędzi klifu. Ale fakt jest taki, że przez całe siedem długich sezonów w żaden sposób nie da się odczuć, że te sztampowe zabiegi są w Mad Menie nadużywane lub też że służą sztucznemu reanimowaniu naszej uwagi, gdy historia przestaje być ciekawa. Między innymi przez to serialowi udało się uniknąć efektu tzw. przeskoczenia rekina.
Mad Men to bodaj najbardziej wyrównany serial, jaki widziałem. Mam przez to na myśli, że twórcy postawili na twarde trzymanie się wytycznych i nieśpieszne rozwijanie poszczególnych wątków. Nie ma tu nagłych skoków akcji, ponieważ postawiono na prostolinijność i scenariuszową ogładę, powściągliwość, klasę. Ktoś trafnie zauważył, że doświadczanie serialu Mad Men bardziej przypomina doświadczenie stricte literackie, gdyż każdy odcinek przypomina tu niejako osobny, zamknięty rozdział historii o szeroko nakreślonych okolicznościach, ukazując upływ czasu podczas pracy w nowojorskiej agencji reklamowej. Nie ma tu akcji w klasycznym rozumieniu tego słowa, niewiele się tu dzieje. Bohaterowie rozmawiają, piją alkohol, palą papierosy, załatwiają wiele spraw, mierzą się trudnościami dnia codziennego, konfrontują się z własnymi słabościami i pragnieniami. Co jednak najważniejsze, te dialogi, sytuacje i problematyka poszczególnych wątków są w rezultacie tak wciągające, że nie trzeba do nich stosować dodatkowych zabiegów narracyjnych, które służą podtrzymywaniu uwagi. Albo idziesz na tego drinka z bohaterami, albo zostajesz w biurze, to proste.
Tutaj każda historia ma znaczenie, bo główny bohater nie jest jedynym głównym bohaterem
Najbardziej jednak wyjątkowe jest w tej narracji to, że nikogo nie oszczędza, czyniąc każdy wątek, każdą postać niezwykle złożonymi i interesującymi. W nowojorskiej agencji reklamowej pracuje wiele osób, a serial posiada klasycznego głównego bohatera. Mogłoby się wydawać, że tylko jemu więc poświęci się uwagę. Ale już sam tytuł serialu sugeruje, że mamy tu do czynienia z bohaterem zbiorowym. Ci tytułowi szaleńcy to ludzie zakręceni na punkcie kariery, pieniędzy, dominacji, przywilejów, dobrobytu i pragnień. Dopiero w nieśpiesznym toku rozwoju historii ci bohaterowie przechodzą ewolucję, dzięki której nabywają umiejętności do przywrócenia własnego życia na właściwe tory.
Wiele jest tu postaci, ale praktycznie o każdej z nich można powiedzieć coś więcej niż „to ten gość w okularach” lub „to ten z siwymi włosami”. Ten w okularach to Harry Crane, chory z ambicji facet, który ze swym kompleksem niższości względem współpracowników zatraca się w marzeniu o byciu partnerem w nazwie agencji. Pozycja dyrektora zarządzającego departamentem telewizyjnym mu nie wystarcza. Ten siwy to rzecz jasna przebojowy Roger Sterling, jeden z założycieli agencji reklamowej, w której toczy się akcja. Roger to facet, który lubi dominować, lubi stawiać na swoim, ale też facet, który żyje bardzo szybko, łatwo ulega pokusom, przez co rozbija kolejne małżeństwa. We wszystkich złych cechach, które posiada, okazuje się jedynym przyjacielem głównego bohatera, jedynym, który w momencie kryzysu potrafi się za nim wstawić.
Wielu fanów uważa jednak, że głównym bohaterem w Mad Men jest Peggy Olsen. Kobieta niezwykła, złożona, niespotykanie bystra, skrywająca w sobie jednak dużo kompleksów, wynikających z życiowej pustki, jaką nieustannie odczuwa. To kolejna postać pozostająca w bardzo bliskiej, specyficznej relacji z Donem Draperem. Nie jest to bowiem relacja czysto przyjacielska, nie jest też seksualna. Jest to raczej trudna do zdefiniowania więź, działająca gdzieś pomiędzy wierszami, wynikająca najpewniej z dzielenia uczucia dojmującego, życiowego smutku. To kojące, że ta bohaterka w końcu odnajduje to, czego tak bardzo przez te wszystkie sezony potrzebowała, choć stało to tuż obok niej – miłość.
Inni fani upatrują Petera Cambpella jako tego, wokół którego wszystko się kręci. I jest w tym sporo racji. Peter to trochę taki Christopher z Rodziny Soprano, jeśli wiecie, co mam na myśli. Postać z bocznego planu, która interesuje nas najbardziej. Energiczny, pyskaty, pewny siebie chłopak, z charakterystycznym błyskiem w oku i niebywałą charyzmą, przez długi czas pełni rolę opiekuna klientów, by w prostej linii dojść do awansu na partnera agencji. Ewolucja i ciągła zmiana jest wpisana w DNA tej postaci. Jest przykładnym mężem, ale przychodzi moment buntu i odejścia od przetartych szlaków, by w końcu nastąpił powrót syna marnotrawnego, ukorzenie się przed ciężarem losu i dostrzeżenie tego, co niesie sobą prawdziwą wartość. Historia zbuntowanego i opryskliwego Campbella, historia jego przemiany i życiowego sukcesu to chyba najbardziej podnoszący na duchu wątek Mad Mana.
Jest też on. Don Draper…
Nawet jeśli w Mad Men funkcjonuje bohater zbiorowy, od początku nie ma najmniejszej wątpliwości, kto stoi w samym centrum tego spektaklu. Rola, która rozsławiła nazwisko Jona Hamma, jednocześnie skutecznie go szufladkując, bo do dnia dzisiejszego, mam wrażenie, Hollywood niespecjalnie wykorzystało potencjał drzemiący w umiejętnościach tego aktora. Gdyby reboot Jamesa Bonda miał nastąpić nie teraz, ale kilka lat wcześniej, nie miałbym wątpliwości, kto powinien być nowym wcieleniem tej postaci. Co prawda to rodowity Amerykanin, ale na Boga, przecież ten człowiek wygląda i zachowuje się tak, jakby urodził się w garniturze. On jest stworzony do ról dystyngowanych, charyzmatycznych, silnych męskich person, od których naturalnie wydobywa się to, czego wielu aktorów musi się uczyć. Jon Hamm ma po prostu klasę. I ukazał ją w roli Dona Drapera, nadając tożsamość całemu serialowi.
Z tą tożsamością to jest w Mad Men ciekawa historia, tak w ogóle. Bo okazuje się, że wszystko, co kręci się wokół głównej postaci, nie jest tym, co było jej przeznaczone. Don Draper boryka się bowiem z problemem ukrywania swojej prawdziwej tożsamości, życia w cieniu swojej wojennej traumy, chowania pod kapeluszem demonów przeszłości. Tak naprawdę nazywa się bowiem Dick Whitman, ale nie ma to większego znaczenia. Najważniejsze w przypadku tego bohatera jest to, że przez siedem sezonów stara się dokonać dwóch rzeczy. Zostawić swoją przeszłość za sobą i iść dalej. To raz, a dwa –zaakceptować to, kim jest, z całym dobrodziejstwem inwentarza, bogactwem dokonań i porażek. Ostatni rzut kamery na postać Drapera, który, praktykując jogę, po raz pierwszy od lat w końcu chwyta moment, w którym obecnie się znajduje, i odrywa się od szalonego tempa życia, jest według mnie idealnym zwieńczeniem tej historii.