5 filmów BERNARDO BERTOLUCCIEGO, które MUSISZ znać
Ostatni cesarz (The Last Emperor; 1987)
Epicka, barwna, ale też smutna rzecz prosto z chińskiego Zakazanego Miasta, które ten jeden raz zdaje się odkrywać przed nami swe dawne sekrety. Poznajemy losy tytułowego, ostatniego władcy tego azjatyckiego mocarstwa – małego Puyi, który zasiadając na tronie w wieku zaledwie trzech lat, jest niczym więcej, jak tylko marionetką i próbą podtrzymania symbolu upadających tradycji. Raz jeszcze zanurzamy się w historię XX wieku na kilka dekad. Jednak tym razem całość skąpana jest w olbrzymim przepychu, wręcz splendorze kultury orientu i lokacji, pośród których rozgrywa się prawdziwa tragedia – tak jednostki, jak i całego narodu.
Stworzony z niezwykłym pietyzmem, Ostatni cesarz to bodaj najsłynniejszy film Bertolucciego, który otrzymał za niego aż dwa Oscary z dziewięciu ostatecznie przyznanych tej produkcji. Wizualnie jest to majstersztyk (za zdjęcia odpowiada tu wszak Vittorio Storaro, którego talent Bertolucci pomógł wypromować swoimi filmami), obsada ponownie składa się z gigantów wielkiego ekranu, a całość potrafi zarówno porwać, omamić feerią kolorów, jak i przejąć, wzruszyć, zainteresować intrygą prawdziwie królewskiego sortu. Bez dwóch zdań jest to jeden z tych filmów, które zdarzają się raz na dekadę, może nawet rzadziej (sześć lat później ta sama ekipa próbowała bezskutecznie powtórzyć ten sukces, kręcąc Małego Buddę), i pozycja obowiązkowa każdego kinomana.
Pod osłoną nieba (The Sheltering Sky; 1990)
Kino specyficzne – dramat albo tak zwany romantyczny snuj, w którym amerykańskie małżeństwo o artystycznych duszach (Debra Winger i John Malkovich) próbuje ożywić swój skostniały związek, wybierając się na wycieczkę po północnej Afryce. Dziś przypuszczalnie zostaliby szybko zastrzeleni bądź wzięci jako zakładnicy. Jednak w akcji osadzonej w latach 40. XX wieku towarzyszy im o wiele mniej niebezpieczeństw, które głównie sprowadzają sami na siebie…
To zdecydowanie mniej angażujący fabularnie film Bertolucciego, który porzucając tradycyjną narrację i nie dbając o upływający czas, stawia przede wszystkim na niezapomniany klimat, symbolikę oraz iście kontemplacyjny rytm. Jest to więc produkcja na tak zwane czucie, broniąca się głównie wielce uduchowioną, skąpaną w cieple oraz nieprzeniknionej tajemnicy atmosferą i pięknem egzotycznych krajobrazów, które nadają tej podróży w głąb siebie dodatkowych znaczeń. Sugestywna aura uzupełniona jak zawsze u tego reżysera bezbłędną sferą audiowizualną (Złoty Glob za ścieżkę dźwiękową Ryūichiego Sakamoto – stałego współpracownika Bertolucciego) wyraźnie górują tu nad treścią. Lecz w tej specyficznej naturze można się zakochać. To niełatwe w odbiorze, ale piękne, wieloznaczne dzieło, będące wspaniałym podsumowaniem pewnego etapu w karierze Bertolucciego.
Ukryte pragnienia (Stealing Beauty; 1996)
Osadzona już bardziej współcześnie opowieść o dorastaniu. Po tragicznej śmierci matki nastoletnia Lucy (ponętna Liv Tyler) wyjeżdża do Włoch w poszukiwaniu oddechu/siebie/miłości (nic nie skreślać – wszystko ważne). Na miejscu odkrywa kilka sekretów z przeszłości oraz staje się kobietą. Tylko tyle i aż tyle. Bertolucci w pozbawionym polityki ujęciu stworzył bezapelacyjnie mocno sensualny ruchomy obraz, gdzie znów emocje dominują nad intrygą.
Ukryte pragnienia przyszło zaliczać się do jednych z najbardziej erotycznych filmów. Seks i wszystko, co z nim związane, przenika tu każdy kadr, choć reżyser nie epatuje nim tak mocno, jak w innych swoich filmach, poszczególne sceny miłosne zapodając ze smakiem. Swoje robią tu wakacyjny, sielski, wręcz dziewiczy klimat południa Europy oraz znakomicie dobrana do poszczególnych scen muzyka – tym razem składająca się głównie z rockowych przebojów różnych wykonawców. To wszystko, w tym, raz jeszcze, dobra obsada, składa się może na niezbyt ambitne, a nawet i mocno naiwne, ale z pewnością niezapomniane doznanie, które doczekało się nawet swoistego kultu. Nie bez znaczenia jest też fakt, iż to jeden z ostatnich – a już na pewno ostatnich udanych – filmów tego reżysera, który do przywołanego tu nastroju powróci jeszcze później w cieszących się większym powodzeniem (i przypuszczalnie także lepszych) Marzycielach, których tym samym można także gorąco polecić.
A wy, jakie filmy Bernardo Bertolucciego cenicie najbardziej?
Komentujcie ku jego pamięci!