Najbardziej niesforne dzieło reżysera – jedno z tych, o których niezwykle trudno się pisze bez zagłębiania się w szczegóły. To właśnie ono przyczyniło się do publicznego oczerniania jego nazwiska w ramach akcji #MeToo. Rzecz o tym, jak to podstarzały Amerykanin (w tej roli podstarzały Marlon Brando) tuż po samobójczej śmierci swojej żony poznaje młodą Francuzkę (młoda Maria Schneider), z którą zaczyna seksualne igraszki, pozornie bez emocjonalnego zaangażowania…
Film powstał w czasach, kiedy nie zamykano okiennic przed podobnymi rzeczami, zatem mimo kontrowersyjnej fabuły i całego tego seksu otrzymał on dwie nominacje do Oscara i Złotego Globu, a za muzykę dostał nawet statuetkę Grammy. Powszechnie uznawany za jedno z najlepszych przedsięwzięć Bertolucciego (sam Roger Ebert poświęcił mu aż trzy recenzje!), zalicza się z całą pewnością do jego najbardziej wysmakowanych estetycznie dzieł. Jeśli więc kogoś nie przerażają cycki i nie mdleje, gdy z ekranu lecą przekleństwa, to żywo powinien zainteresować się tym tytułem – choćby i po to, aby sprawdzić, o co w ogóle tyle hałasu.
Wyjątkowo ambitny projekt – ponad pięciogodzinny (!!) fresk historyczny, który robi wrażenie nie tylko długością, ale i obsadą (Robert De Niro, Gérard Depardieu, Sterling Hayden, Donald Sutherland, Burt Lancaster). Przepięknie sfotografowany i opatrzony muzyką Ennio Morricone, opowiada o początkach minionego stulecia w słonecznej Italii. Z punktu widzenia dwóch dorastających chłopców – przyjaźniących się synów chłopa i arystokraty – Bertolucci pokazuje kształtowanie się faszyzmu i rozwój socjalizmu.
Na swój sposób jest to film bardzo podobny do późniejszego Dawno temu w Ameryce, gdzie też obserwujemy, jak Bobby De Niro spogląda wstecz na swoje życie. Mniej jednak spójny od dokonania Sergia Leone. Nie nudzi co prawda, ale bywa mocno nierówny i pozostawia po sobie lekki niedosyt. Tak jakby reżysera bardziej interesowała inscenizacja poszczególnych wydarzeń niż płynące z nich konsekwencje. Bywa więc, że odbijamy się od poszczególnych scen bez emocji, czemu bynajmniej nie pomaga metraż tego dzieła (aczkolwiek powstały też jego krótsze, alternatywne wersje). Najbardziej niedocenionego od tego twórcy, dalekiego od nadania mu przedrostka „arcy”, ale też i jedynego w swoim rodzaju, pod wieloma względami imponującego realizatorsko i już choćby z tych powodów wartego większej uwagi.