20 najważniejszych premier filmowych 2014 roku (lista bardzo subiektywna)
12. EDGE OF TOMORROW, czyli moda na egzoszkielety
Oto najciekawiej zapowiadający się reprezentant rozrywkowego kina sf. Nie durne transformersy w części czwartej, nie kolejne odsłony przygód komiksowych superbohaterów, nie sequele niedawnych hitów, nie kolejne wersje nieśmiertelnych mitów, ale Tomek Cruise w walczący egzoszkielecie i przeżywający wciąż ten sam dzień na wojnie. Tak, to odpowiednio spreparowana wariacja o “Dniu świstaka”. Tak, więcej tu bezpretensjonalności “Żołnierzy kosmosu” niż nolanowskich ambicji. Wszystko to brzmi po prostu dobrze, bo Doug Liman to sprawny rzemieślnik, a Cruise nie pozwala sobie na przeciętny repertuar. Emily Blunt, towarzysząca głównemu bohaterowie, zawsze zapewnia odpowiednią chemię na ekranie. Ona ma w sobie coś takiego, co zmusza do dodania co najmniej jednego punktu więcej do ostatecznego ratingu. Nie mam wątpliwości, że tak będzie i tym razem.
11. JUPITER ASCENDING, czyli ciągła walka Wachowskich
Rasowe science fiction i wyobraźnia Wachowskich? Niby rodzeństwo nie rozpieszcza jakością swych fabuł, niby domaga się dużej dawki cierpliwości przy trawieniu swych kolejnych przeambitnych dzieł, a jednak… kredyt zaufania mają bardzo duży. Na pewno trylogia “Matrixa” jest tu języczkiem u wagi i podchodząc do każdego kolejnego filmu Wachowskich wciąż gdzieś tli się nadzieja na większą lub mniejszą wybitność, tym bardziej, że zawsze ich filmy są przemyślane w najdrobniejszym szczególe. “Jupiter ascending” nie jest z pewnością dziełem tak fabularnie złożonym jak “Atlas chmur” (który doceniłem dopiero po drugim seansie), ale z pewnością możemy oczekiwać nie tylko feerii najwyższej jakości efektów specjalnych. W zwiastunie widać dopracowane tło, słychać ambitniejszy głos, który naprowadza na więcej fabularnych płaszczyzn niż – po prostu – kinie akcji sf. I znowu, podobnie jak w przypadku “Matrixa”, to w pełni oryginalna historia, a w czasach tak okrutnie przetwarzających znane wszystkim historie, Wachowskim na pewno warto dać szansę.
10. THE GRAND BUDAPEST HOTEL, czyli najdziwniejszy film roku
Najlepsza obsada roku? Ralph Fiennes, F. Murray Abraham, Mathieu Amalric, Adrien Brody, Willem Dafoe, Jeff Goldblum, Jude Law, Bill Murray, Edward Norton, Saoirse Ronan, Jason Schwartzman, Tilda Swinton, Tom Wilkinson, Owen Wilson. Komedia andersonowa, czyli jedyna w swoim rodzaju – surrealistyczny absurd, ironia, groteska i dziwaczność jako wartość najwyższa. Tłumów do kin nie zwabi, ale miłośnicy Wesa będą mieli ucztę niezwykłą i nie wydaje mi się, aby pojawiła się w 2014 roku lepsza komedia. Wes Anderson ma patent na jedyny w swoim rodzaju humor, którym nie dzieli się z nikim. I tym wygrywa. Szkoda tylko, że na film musimy czekać do lata, parę miesięcy po światowej premierze. Taki ruch sprzyja sklepom T.
9. AMERICAN HUSTLE, czyli mafia w rytmie disco
David O. Russell idzie za ciosem. Najpierw uderzenie w splot słoneczny świetnym “Fighterem”, potem sierpowy w postaci “Poradnika pozytywnego myślenia”, a teraz uderzenie w podbródek, być może nokautujące i ostatecznie dowodzące tego, że oto narodził się nam znakomity twórca, którego nazwisko będzie za kilkanaście lat wymieniane wśród najwybitniejszych żyjących. Tym razem bawi się w kryminalno-mafijną sagę z latami 70. w tle. Podobno opowiedzianą bardzo sprawnie, energetycznie i z humorem. Dodajmy do tego wysokiej jakości obsadę aktorską – Christian Bale, Bradley Cooper, Amy Adams, Jeremy Renner, Jennifer Lawrence, Robert de Niro – i mamy oscarowego pewniaka. Trudno natrafić na złe recenzje, co powoduje, że z dość obojętnego projektu, jakim mógł się wydawać “American Hustle” (tym bardziej, że niewiele osób wierzyło w aż tak dobrą passę Russella), film staje się czarnym koniem oscarowego wyścigu, a przy tym kinem gatunkowym na najwyższym poziomie.
8. MIASTO 44, czyli nadzieje wielkie jak rekordowy budżet
70. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego, rekordowy budżet (24mln zł), wsparcie instytucji państwowych, wielkie nadzieje pokładane w 33-letnim Janie Komasie i wielkie zaufanie, którym go obdarzono, co budzi już teraz wiele kontrowersji – wszystko to sugeruje największy hit frekwencyjny przyszłego roku, w której cieniu znajdą się pozostałe polskie premiery. Nie powinna sukcesowi przeszkodzić ani data pierwszego seansu (oczywiście 1 sierpnia, sam środek wakacji i sezonu urlopowego, ale za to na Stadionie Naroowym, dla 15 tysięcy widzów), ani brak znanych nazwisk w obsadzie (to wielki plus!), a już na pewno nie brawura młodego reżysera i scenarzysty, którego obchodzi podobno raczej prawda historyczna – nawet ta niezbyt przyjemna – niż przymilanie się do romantycznych wizji żyjących jeszcze kombatantów. Pierwsze fotosy, które obiegły sieć, to zabawa w nienaturalne pozy, ale wiadomo, to tylko oficjalna sesja zdjęciowa. To, co docierało prosto z planu, może robić wrażenie – inscenizacyjny rozmach jest bardzo odczuwalny, a nad jakością efektów specjalnych ma czuwać Richard Bain, który pracował nad wieloma topowymi hollywoodzkimi tytułami. Jan Komasa dużo obiecuje, patrzy raczej na trendy zachodnie, nie na dotychczasowe doświadczenia gatunkowe w Polsce, więc cały projekt nastraja dość optymistycznie. Pierwsze “recenzje” wraz z pierwszym zwiastunem.
7. MIDNIGHT SPECIAL, czyli ojciec, syn i supermoce
Tytuł wpisuję trochę na wyrost, bo trudno powiedzieć, czy Jeff Nichols wyrobi się z premierą w 2014 roku – preprodukcja już ruszyła, ekipa wchodzi na plan w styczniu, więc teoretycznie koniec roku może być premierą z pewnością niezwykłego filmu SF o chłopcu, który posiadł specjalne moce. W tym momencie, po tak znakomitych dokonaniach Nicholsa – Shotgun Stories, Take Shelter, Mud – nie jest mi trudno zaufać w pełni temu reżyserowi. Widać wyraźnie, że interesują go przede wszystkim relacje międzyludzkie, szczególnie na linii ojciec-syn, i jak sam mówi, to one będą podstawą “Midnight special”. To jednocześnie pierwszy film Nicholsa dla wielkiego studia, czyli Warner Bros, ale jest to ten przypadek, że to raczej producent zyska bardzo dobry film niż Nichols straci jakiegoś typu niezależność – to doświadczony twórca, bardzo świadomy kroków, które robi na swojej artystycznej drodze. Tym bardziej nie powinniśmy się, jako widzowie, bać kolaboracji z Warnerem, bo Nichols otoczył się ciekawymi ludźmi: Michael Shannon w roli głównej, obok niego Kirsten Dunst i Joel Edgerton.
6. WISH I WAS HERE, czyli powrót do dobrze znanych miejsc
Spore zamieszanie w związku z finansowaniem filmu zwieńczone wielkim sukcesem na Kickstarterze, fajny i bezpretensjonalny marketing uprawiany bezpośrednio przez Zacha Braffa, który regularnie wrzuca na twittera i fan page wiele ciekawostek o produkcji. Na tę produkcję nie można spoglądać pesymistycznie, tym bardziej, że historia, którą Braff chce pokazać, klimatem będzie zbliżona do “Garden State”, czyli czule, miło, inteligentnie i z dużą dawką humoru: o nauczycielu, który zostaje w domu, by uczyć swe dzieciaki, a przy tym odnaleźć życiowy cel. Film, tworzony niezależnie, według pomysłów Braffa w każdym aspekcie (reżyseria, scenariusz, produkcja, główna rola), może okazać się sporym sukcesem – “Wish I Was Here” kosztuje grosze, a przy tym zapowiada się zdrowy crowd pleaser. To wystarczy, żeby czekać z utęsknieniem na premierę (miejmy nadzieję, że również w Polsce).
https://www.youtube.com/watch?v=B3nAw_WtIuY