search
REKLAMA
Nowości kinowe

Na skraju jutra

Maciej Niedźwiedzki

8 czerwca 2014

REKLAMA

eg

Na skraju jutra to pseudo-skomplikowana wydmuszka opierająca się na kumulacji kilku tematów typowych dla kina science fiction. Ta koncentracja motywów w intencji twórców ma nas oszołomić i zadziwić. We mnie natomiast zrodziła jedynie poczucie zażenowania.

Nie potrafię się zdecydować, od którego składnika Na skraju jutra powinienem zacząć. Każdy wydaje mi się w takim samym stopniu nieudolny, koślawy, sztuczny, naiwny. Wiem, wiem, widzę i słyszę to – ze wszystkich stron atakują oklaski i wiwaty; kolejni krytycy prześcigają się w coraz to wyższych gwiazdkowych ocenach. Na rottentomatoes.com tylko jedenaście procent to zgniłe pomidorki. Może tylko dla mnie film Limana to kuriozum, w którym bezsens jest głównym narzędziem do napędzania fabuły. 

Oczywiście, prawdopodobnie jak większość kinowych widzów, nie znam literackiego pierwowzoru. Nie stanowi to też dla mnie żadnego problemu. Można poświęcić tydzień, by przed seansem Na skraju jutra wgryźć się w powieść Hiroshiego Sakurazakiego i dopiero z takim przygotowaniem wychodząc z kina pozostaje nam jedynie w zachwycie krzyknąć: „Cóż za arcydzieło!” – to niewątpliwie szlachetne podejście do kina. Jednak dla mnie film musi obronić się sam. Jeśli tego nie robi, to nie będę sięgał po książkę, na podstawie której powstał, by dowiedzieć o co w jej ekranizacji chodziło. Na skraju jutra skutecznie zniechęca mnie nie tylko do literackiego oryginału ale osłabia wiarę w pomysłowość hollywoodzkich scenarzystów, którzy, w przypadku filmu Limana, bezrefleksyjnie oddają się zasadzie: “Im więcej tym lepiej”.

Dla większości recenzentów jednym z głównych atutów filmu Limana jest umiejętne połączenie wielu konwencji. Zacytuję fragment z pierwszej recenzji Szymona Pajdaka, który stwierdza, że „To, co stanowi o niewątpliwej sile „Na skraju jutra”, to przede wszystkim świetny scenariusz, który można nazwać połączeniem „Dnia świstaka”, „Raportu Mniejszości” i ”Obcego”. Twórcy ustrzegli się błędów logicznych, dzięki czemu nie musimy podczas seansu co chwilę łapać się za głowę zwracając uwagę na różnego rodzaju głupoty. Nie zaserwowano nam także taniej łopatologii, wierząc w to, że sami będziemy potrafili dopowiedzieć sobie pewne rzeczy i zrozumieć przedstawiony w produkcji świat.

Dla mnie Na skraju jutra to festiwal taniej łopatologii i tandeciarstwa.

eg

Jeśli rzeczywiście odwołujemy się do Dnia świstaka to Na skraju jutra bardzo szybko bagatelizuje problem jakim jest pętla czasowa. Montaż skutecznie eliminuje wrażenie beznadziejnej powtarzalności – bezcelowości. Z upływem czasu wszystko zaczyna przebiegać całkowicie płynnie. Tom Cruise, dzięki szkoleniu, staje się coraz lepszym żołnierzem – to samo uzyskalibyśmy przecież gdyby całą akcję opowiedzieć linearnie. Wtedy byłoby nawet ciut bardziej emocjonująco bo wyraźniej przeczuwalibyśmy zbliżanie się nieuchronnego dead-linu – godziny zero. Wiedzielibyśmy o możliwości popełnienia przez bohaterów błędu, którego nie będzie się dało naprawić. W wypadku Na skraju jutra, przez 5/6 filmu, nie potrafię przejąć się losem postaci bo wiem, że zawsze mają w zanadrzu guziczek „restart” i bez żadnych konsekwencji mogą powtórzyć te same czynności. Nie istnieje widmo porażki. Nie pozwala to jakkolwiek zaangażować się w akcję. Oddalamy się jednocześnie od bohaterów, nad którymi ciągle wisi parasol bezpieczeństwa.

Jeszcze pod jednym względem porównywanie obu tych filmów wydaje mi się nieodpowiednie. Pomijam to, że oba filmy reprezentują zupełnie inne gatunki i są skierowane do nieco innej widowni. Chodzi mi jednak o podejście do kreacji psychologicznych głównych bohaterów konfrontujących się z identycznym problemem. Ta sytuacja w filmie Harolda Ramisa prowokowała Phila do wielu poszukiwań, refleksji nad sobą. Rozczarowany życiem meteorolog wielokrotnie zmieniał własną ideologiczną postawę: z hedonisty stawał się nihilistą, z poczucia bycia kimś na miarę Boga zmieniał się w samobójcę. Film Ramisa ma zróżnicowaną emocjonalną tonację, jest huśtawką nastrojów dla bohatera. Zakrzywienie czasu zostaje kreatywnie wykorzystane, by ciągle grać z widzem bo również on czuje się uwięziony. W Na skraju jutra Tom Cruise praktycznie od razu zaczyna widzieć w sobie bohatera i wybawcę ludzkości. To jedyna myśl jaka przychodzi mu do głowy – przez to film jest wybitnie jednokierunkowy, męcząco monotonny, w kółko powtarzający dokładnie to samo. To w moich oczach obala sensowność wykorzystania pętli czasowej. Staje się ona pretensjonalną bańką mydlaną.

eg

Dziwi mnie również fakt, że nikt nie starał się wyjaśnić dlaczego kosmici przeprowadzają inwazję na naszą planetę. Rzeczywiście naukowiec w pewnym momencie tłumaczy Cruisowi, że „mamy ponoć jakieś surowce, którymi kosmici są zainteresowani.” To nie jest dokładny cytat, ale mniej więcej o to chodzi. Jednak ta wypowiedź jest jedynie nieuargumentowanym gdybaniem – ani razu nie zobaczymy gdy nasi najeźdźcy cokolwiek wydobywają z ziemi bądź okradają nas z jakichś dóbr. Jeśli więc nie otrzymuję odpowiedzi to od razu czuję się sprowokowany do zadania twórcom najbardziej kluczowego, prymarnego pytania: „Po co więc wprowadzacie obcą cywilizację?”. Znajduje tylko dwie odpowiedzi i nie wiem, która jest korzystniejsza. Pierwsza polega na tym, że kosmici pojawiają się bo mogą atrakcyjnie wyglądać i filmy z nimi dobrze się sprzedają. To dość tania i fałszywa marketingowa zagrywka. Druga możliwość jest taka, że wprowadzając takie fantastyczne stwory możemy sobie pozwolić na zrobienie jeszcze większej rozpierduchy i desantować na francuski brzeg potężniejszą artylerię. To z kolei infantylne, głupiutkie fabularne założenie.

O braku kreatywności świadczy rozczarowujące zakończenie ładnie podsumowujące ten chaotyczny film. Scenarzyści bowiem nie mieli żadnego pomysłu na sensowną puentę rehabilitującą nieskładną całość. Przyjacielski uśmiech Toma Cruisa tylko potwierdza fasadowość i błahość tego pokracznego obrazu, którego twórcy nie wiedzieli do czego zacząć i na czym skończyć. Nie chcę już zagłębiać się w anonimową stronę wizualną, pozbawioną charakteru muzykę czy wreszcie aspekty realizacyjne. Nie lubię operować tak pustymi wartościującymi zwrotami jak „dobre”, „nie dobre”, „imponujące” czy „nie imponujące”. Nie znoszę po prostu gdy pędzący bez opamiętania montaż łączy się z nieustannie trzęsącą się kamerą i efektem 3D. Wtedy żaden z tych elementów nie działa. Nawet więcej: dekoncentruje, drażni i powoduje wręcz fizyczny ból oczu.

DAY 06

Nie jestem jednak przeciwnikiem tej technologii, tylko uważam, że akurat ona wybitnie wymaga inteligentnego rzemieślnika umiejącego z niej korzystać. Dla mnie trójwymiar to stylistyczny zabieg służący do podkreślenia głębi świata przedstawionego – zaznaczenia, że przestrzeń odgrywa szczególnie ważną rolę dla danej opowieści. W przypadku Na skraju jutra jestem przekonany, że okularki 3D to jedynie narzędzie do podwyższenia cen kinowych biletów.

Maciej Niedźwiedzki

Maciej Niedźwiedzki

Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnicę Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą serię Toy Story. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA