10 krótkich horrorów, które zamieniły się w pełne metraże
https://www.youtube.com/watch?v=czlSc6kYegg
Season’s Greetings (1996) –> Upiorna noc Halloween (2007)
Podobne wpisy
Sytuacja odwrotna niż w przypadku Frankenweenie, czyli najpierw animacja, a dopiero później aktorski pełen metraż. Tyle że w przypadku filmów Michaela Dougherty’ego to nie fabuła jest kopiowana z jednego do drugiego. Kto pamięta Upiorną noc Halloween, ten wie, że ów nowelowy horror składał się z kilku historii, lecz w każdej, przynajmniej na moment, pojawiał się przebrany w pomarańczowy kostium i worek na głowę mały szkrab o imieniu Sam. Nie zdradzając, kim (lub czym) jest Sam, warto wiedzieć, że po raz pierwszy pojawił się jedenaście lat wcześniej jako główny bohater kreskówkowego Season’s Greetings, kilkuminutowego debiutu Dougherty’ego.
Akcja tego obrazu również rozgrywa się w Halloween, gdy bidula Sam odwiedza okoliczne domy w nadziei na cukierki, a pewien niebezpieczny jegomość śledzi każdy jego krok. Ten krótki metraż posiada świąteczną atmosferę, którą powieli późniejszy film, zręczne przy tym żonglując schematami i naszymi oczekiwaniami. Prawdziwa natura Sama zostaje ujawniona w finale, a ambiwalentny stosunek, jaki mamy do tej i innych postaci u Dougherty’ego, interesuje tego reżysera chyba najbardziej, co potwierdza nie tylko Upiorna noc…, ale również jego następny horror, Krampus.
Saw (2003) –> Piła (2004)
Podobnie jak w przypadku Raimiego i jego Within the Woods, James Wan postanowił zachęcić potencjalnych producentów, kręcąc krótki film, w którym zawarłby całą istotę planowanego pełnego metrażu. Przedstawiona w zaledwie dziewięciominutowym filmiku historia mężczyzny z wielką i śmiertelnie niebezpieczną pułapką na głowie została później niemal identycznie przeniesiona do kinowej wersji, choć w rolę Leigh Whannella z oryginału wcieliła się potem Shawnee Smith.
Trudno jednak uznać Saw 0.5 (jak obecnie tytułuje się ten krótki metraż) jako autonomiczne dzieło. W rzeczywistości jest wyciągniętą już z gotowego scenariusza sekwencją, która bardziej przypomina próbę generalną i nic więcej. Młody chłopak opowiada policjantowi o makabrycznej sytuacji, w jakiej się znalazł, lecz poza poprawną narracją oraz lalką i mechanizmem, stałymi elementami późniejszego cyklu, niewiele jest tu do oglądania. Bardziej ciekawostka dla fanów kinowej Piły niż coś, nad czym warto się pochylić.
Monster (2005) –> Babadook (2014)
Jennifer Kent musiała czekać prawie dekadę, aby jej debiutancki Monster przeistoczył się w pełnometrażowego Babadooka, powszechnie uważany za jeden z najlepszych filmów grozy ostatnich lat. Tymczasem już dziesięciominutowy oryginał posiada większość elementów, dzięki którym remake odniósł taki sukces – niełatwe relacje matki z synem, tajemniczą zjawę straszącą ich oboje, osobliwe połączenie surrealizmu z realizmem i metaforyczny finał. Do tego dochodzi atmosfera autentycznej grozy oraz czarno-białe zdjęcia starające się nadać całości starodawnej oprawy, skrzętnie przy tym ukrywając zastosowanie niezbyt przyjemnej dla oka kamery cyfrowej.
Późniejszy Babadook udoskonala coś, co było już dobrą, horrorową historią, dbając o to, aby każdy element filmowego rzemiosła był dopracowany i wyniósł tę opowieść na jeszcze wyższy poziom. Mimo to warto obejrzeć Monster dla dwóch rzeczy. Po pierwsze, aby zobaczyć, ile treści i znaczeń można zawrzeć w krótkim, opartym w niewielkim stopniu na dialogu filmie. Po drugie zaś dla nieco innej wizji potwora, jakiego później poznamy pod imieniem Pan Babadook.