10 filmów SCIENCE FICTION, na które WARTO czekać w roku 2024
To będzie bardzo dobry rok dla kinowego gatunku science fiction. Czuję to w kościach. Tak wynika z pierwszych zapowiedzi. Można śmiało powiedzieć, że pandemiczny zastój w biznesie odszedł w przeszłość. Ten rok będzie rokiem wielkich widowisk, reprezentantów topowych marek i topowych twórców. Na dowód tego przedstawiam dziesięć tytułów, wśród których są kontynuacje kultowych serii oraz samodzielne projekty. Kolejność przypadkowa. Na co czekacie najbardziej? Dajcie znać w komentarzu.
„Furiosa: Saga Mad Max”
Długa kazał nam George Miller czekać na swojego kolejnego Mad Maxa po latach. Podczas gdy Na drodze gniewu okazało się niebywałym sukcesem, tak komercyjnym, jak i artystycznym (film nominowany był do Oscara w najważniejszych kategoriach, nie tylko tych technicznych), wydawało się, że australijski twórca wejdzie na plan nowego Maxa stosunkowo szybko. Projekt jednak ewoluował i z sequela przeobraził się w prequel; albo raczej spin-off, bo tym razem główną bohaterką postapokaliptycznych przygód ma być Furioza, w stosownie młodszej wersji. Marketingowcy byli jednak bezlitośni – Furioza Furiozą, ale Max w tytule filmu zostać musiał, bo inaczej nikt by tego nie kupił. Pierwsze zapowiedzi wyglądają znośnie, choć wydaje się, iż film może paść ofiarą przeestetyzowania i braku umiaru. O Anyę Taylor-Joy jestem jednak spokojny. Światowa premiera: 22 maja.
„The Shrouds”
Jeśli Brandon Cronenberg oddał w ubiegłym roku znakomity Infinity Pool, to jego ojciec nie może być przecież gorszy. W 2024 na ekrany ma wejść nowy film Davida Cronenberga, którego filmografia kończy się na Zbrodniach przyszłości. Tym razem jeden z najbardziej kontrowersyjnych reżyserów kina podejmuje temat pewnego pogrążonego w żałobie wynalazcy, który konstruuje maszynę umożliwiającą kontakt ze zmarłymi. Kłania się Dickowski Ubik. W obsadzie m.in.: Guy Pearce, Diane Kruger, Vincent Cassel. Nieznana jest na razie data premiery, ale przewiduje się, że film może zadebiutować na festiwalu w Cannes. Światowa premiera: maj.
„Alien: Romulus”
Niby cały czas w świecie Obcego panuje ruch, bo mieliśmy przecież znakomitą grę komputerową Izolacja, a Ridley Scott kręcił swoje prequele, ale tak po prawdzie: typowego filmu z typowym Ksenomorfem w roli głównej nie mieliśmy już długo. W tym roku ma się to zmienić, i to z nawiązką. Szykowany jest bowiem symultanicznie serial i film z tego świata. Za tę drugą pozycję odpowiada Fede Alvarez, twórca nowego Martwego zła oraz przebojowego Nie oddychaj. Na razie o fabule filmu wiadomo niewiele, ale jedno jest pewne – akcja ma sytuować się pomiędzy pierwszym a drugim filmem cyklu, czyli dosłownie, między Nostromo Scotta a Decydującym starciem Camerona. Mam tylko nadzieję, że nikt nie wpadł na pomysł umieszczenia w filmie cyfrowej Ellen Ripley, vide ostatni Indiana Jones. Światowa premiera: 14 sierpnia.
„Civil War”
Alex Garland to bez dwóch zdań jeden z najciekawszych i najbardziej cenionych twórców współczesnego kina science fiction. To on odpowiada w dużej mierze za sukces 28 dni później jako scenarzysta, a późniejsze kroki w jego filmowej karierze są jeszcze znakomitsze, bo dał nam jako reżyser Ex Machinę i Anihilację. Po thrillerze Men Garland wraca do SF filmem z postapokaliptycznym wydźwiękiem. W Civil War zespół dziennikarzy podróżuje po ogarniętych wojną domową Stanach Zjednoczonych, kierując się w stronę stolicy. Czyżby wydarzenia z Kapitolu w 2021 były dla twórcy inspiracją? W roli głównej m.in. Kirsten Dunst i Wagner Moura. Światowa premiera: 26 kwietnia.
„Diuna: Część druga”
Druga połowa kultowej książki Franka Herberta miała pojawić się na wielkim ekranie już w ubiegłym roku, ale zdecydowano się przesunąć premierę. Tym samym druga Diuna przebojem weszła do już i tak ciasnego kalendarza interesujących premier SF, z miejsca wskakując na jego szczyt. Nie trzeba tego tytułu specjalnie reklamować. Denis Villeneuve zachwycił wszystkich swoim podejściem do prozy Herberta, ale pierwsza odsłona adaptacji zostawiła nas z lekkim niedosytem. Teraz, zgodnie z książkowym materiałem, będzie dziać się zdecydowanie więcej, więc i oczekiwania względem filmu będą jeszcze wyższe. Byłbym jednak idiotą, jeśli brałbym w ogóle pod uwagę finansową porażkę tego filmu. To pewniak. Nic, tylko zacierać ręce. Światowa premiera: 1 marca.
„Mickey 17”
Tytuł, który tylko z pozoru kryje najmniej atutów. Za reżyserię filmu odpowiada Joon-ho Bong, którego Mickey 17 jest pierwszym filmem po oscarowym sukcesie Parasite. Już to powinno wystarczyć na zachętę, ale idźmy dalej. Scenariusz powstał na bazie fabuły poczytnej książki Edwarda Ashtona (swoją drogą: w oryginalnym tytule widnieje siódemka, nie siedemnastka), opowiadającej o ekspedycji kosmicznej, mającej na celu kolonizację obcej planety. Takich tematów nigdy dość w SF. Kolejne atuty wynikają z obsady – w rolach głównych m.in.: Robert Pattinson, Toni Collette, Mark Ruffalo i Steven Yeun. Przypomnę, że dla Bonga SF z międzynarodową obsadą to nie pierwszyzna, bo przecież doskonale pamiętamy przypadek Snowpiercera lub Okji. Światowa premiera: 29 marca.
„Godzilla i Kong: Nowe imperium”
Hollywood zostało zawstydzone filmem Godzilla Minus One. Za raptem piętnaście milionów dolarów powstał film, który zachwycił świat i przywrócił mit wielkiego jaszczura znowu na właściwe tory. Niestety, ale serial Monarch: Dziedzictwo potworów ewidentnie Godzillę wykoleił, bo okazał się nieoglądalną papką. Godzilla vs. Kong z 2021 był kasowym hitem, co nie zmienia faktu, że białe kołnierzyki z Warner Bros. i tak czują pewnie słuszną presję przed premierą kontynuacji. Mimo wszystko trzymam kciuki, bo prócz jaszczura, jest tu przecież też kultowa małpa, która sukcesowi może pomóc. Oby z tej ogromnej chmury poleciała adekwatnie dużo deszczu. W obsadzie ponownie Rebecca Hall, której tym razem towarzyszy Dan Stevens (Gość). Światowa premiera: 15 marca.
„Borderlands”
Film miał mieć premierę już w roku ubiegłym, ale najwyraźniej coś nie „pykło”. To adaptacja kultowej gry komputerowej spod znaku postapokalipsy i przy użyciu broni widzianej przed nosem, czyli widoku FPP. Za kamerą stanął nie byle kto, bo sam Eli Roth, reżyser ze słabością do gore, święcący ostatnio triumfy swoją Nocą Dziękczynienia. Przed kamerą Borderlands także znalazły się gorące nazwiska, bo mowa o Cate Blanchett, Jamie Lee Curtis, Jacku Blacku. Scenariusz? Znowu top, bo tekst przygotował Craig Mazin, facet od Czarnobyla. Brakuje tylko wiśni na tym torcie, czyli plakatu, zwiastuna, ale ponoć do kin udamy się w sierpniu. Miejmy nadzieję. Światowa premiera: 9 sierpnia.
„Królestwo Planety Małp”
W ubiegłym roku minęło dokładnie pięćdziesiąt pięć lat od czasu premiery pierwszej Planety Małp z Charltonem Hestonem w roli głównej. Duch tego filmu nie przeminął, bo po latach tworzone są kolejne odsłony serii. Z powodzeniem. Królestwo Planety Małp najwięcej wspólnego ma jednak z rebootem, zapoczątkowanym przez Genezę Planety Małp, ale jako że zakończona Wojną Planety Małp trylogia miała charakter prequela względem oryginalnego filmu, w Królestwie zbliżamy się już do właściwych wydarzeń – ale najwyraźniej wciąż bez udziału ludzi. Za kamerą Wes Ball, reżyser Więźnia labiryntu, a przed nią m.in. popularna za sprawą Wiedźmina Freya Allan. Będzie hit czy kit? Światowa premiera: 22 maja.
„Rebel Moon – część 2: Zadająca rany”
Jeszcze nie przekreśliłem tego projektu. Co prawda pierwsza część Rebel Moon pozostawia wiele do życzenia, ponieważ jest wyraźnie niedopracowana, a jej fabuła jest jak rosół z kury bez kury. Filmowi jednak nie da się odmówić rozmachu, ma swój stylistyczny urok, postacie są tekturowe, ale na wcielających się w nich aktorów dobrze się patrzy. Czekam zatem na przełom i mam nadzieję, że druga część uzupełni pierwszą o braki i w końcu zrozumiemy, co tak naprawdę Zack Snyder chciał nam przekazać, siląc się na podrabianie Gwiezdnych wojen. Trzymam kciuki – mimo wszystko. Światowa premiera: 19 kwietnia.