Królowa śniegu
Po amerykańskiej Krainie Lodu w polskich kinach zagościła rosyjska produkcja – Królowa śniegu. Łatwo je ze sobą pomylić. Nie tylko są do siebie podobne pod względem wizualnym i rozgrywają się w niemal identycznym zaśnieżonym świecie, obie animacje są również adaptacjami baśni Hansa Christiana Andersena – zbliża je to pod względem klimatu i nastroju opowieści. Nie warto jednak brnąć w wyliczanie kolejnych podobieństw między obiema bajkami, ponieważ Królowa śniegu przegrywa na najistotniejszych płaszczyznach: fabularnej, kreacji bohaterów i konstrukcji konfliktu.
Głównymi bohaterami rosyjskiej animacji są Gerda i Kaj, dzieci mistrza wyrobów ze szkła, Vegarda, który ma umiejętności i wiedzę, w jaki sposób pokonać okrutną królową. Ta jednak dokonuje ataku na jego dom. Rodzeństwo zostaje rozdzielone, a ich rodzice zostają zamrożeni. Kilkanaście lat po tych wydarzeniach Gerda wyrusza na spotkanie z królową, która porwała jej brata. Zawiązanie akcji zrealizowane jest niewątpliwie ze sporym inscenizacyjnym rozmachem i przebojowością. Kamera jest ciągle w ruchu, często używane są ujęcia z lotu ptaka, a dynamiczny montaż nadaje początkowej sekwencji interesujący, zadziorny charakter. Ma ona w sobie sporo energii i tempa. Niestety później akcja wyraźnie zwalnia.
Końcowy pojedynek Gerdy z królową jest nieunikniony i musi do niego dojść. Mam jednak wrażenie, że pomiędzy zawiązaniem konfliktu a jego rozstrzygnięciem akcja stoi w miejscu. Postaci drugoplanowe znajdują się tam raczej przypadkowo. Wypełniają jedynie czas, który musi upłynąć, aż Gerda dotrze do lodowego pałacu. Nie pojawiają się później, nie stwarzają również specjalnych problemów ani nie prowokują poważnych perypetii. Są tylko chwilowymi przystankami dla głównej bohaterki, które nie zmieniają w drastyczny sposób jej położenia przed nieuchronną konfrontacją z królową.
Królowa śniegu cierpi również na jednowymiarowość postaci, które dość szybko zaczynają nudzić. Bezwzględna dobroć i ciepło, charakterystyczne dla Gerdy, i opozycyjne do nich cechy królowej sprawiają, że film staje się monotonny i przewidywalny. Widz ani razu nie zostaje zaskoczony, zmylony bądź choćby zmuszony poddać czegokolwiek w wątpliwość. Motywacje obu stron są uproszczone i zbyt jednoznaczne. Gerda nie jest też ani razu poddawana próbie charakteru i wiary w wyznawane wartości. Królowa natomiast jest zła „bo tak i tyle”. W końcu pojawia się retrospekcja, za pomocą której twórcy starają się umotywować i wytłumaczyć postępowanie Lodowej Pani. Jednak zrobione jest to w sposób niezadowalający i do bólu płytki.
W tych okolicznościach najciekawszą postacią okazuje się być troll o imieniu Orm. Ma on największe wątpliwości co do samego siebie i tego, w jaki sposób postępuje. Przyjmuje refleksyjną postawę i zastanawia się, komu powinien być wierny. Oczywiście łatwo przewidzieć, którą stronę ostatecznie wybierze (bo przecież to bajka), ale wzbudza dużo większe zainteresowanie i emocje niż jednoznaczni pierwszoplanowi bohaterowie.
Z Królowej śniegu właśnie z postawy poczciwego, mało atrakcyjnego trolla młodzi widzowie powinni wyciągnąć i nauczyć się najwięcej. Dla niego warto zabrać dziecko na tę animację. Orm wzbudza litość i współczucie. Najszczerzej mu się kibicuje. Jest często bezradny, ale równocześnie okazjonalnie niespodziewanie pomysłowy. Jego poczciwość i dystans do samego siebie wzruszają. Jest to jedyny element tej animacji, za który ją zapamiętam.