search
REKLAMA
Nowości kinowe

Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 1

Jakub Piwoński

28 listopada 2014

REKLAMA

7656998.3Gdy dwa lata temu, uniesiony powiewem wyjątkowo pozytywnych emocji, pisałem recenzję pierwszej części „Igrzysk śmierci”, niespecjalnie przejmowałem się tym, w jakim kierunku rozwinie się rozpoczynająca się seria. Bo też w przeżywanym zachwycie nad nowo poznanym dziełem daleko mi było do uczucia fascynacji. Dziś, z dystansu, da się zauważyć, iż sukces „Igrzysk…” miał bardzo szeroki wymiar, gdyż potrafił zapoczątkować nowy trend w produkcjach typu Young Adult, na bazie którego, z lepszym i gorszym skutkiem realizowane są dystopijne widowiska dla młodocianej gawiedzi. Dla mnie jednak istotniejsze jest to, iż seria ta wyodrębniła własną jakość, wynoszącą ją ponad przeciętność, której twórcy prawdopodobnie pozostaną wierni do zaplanowanego na przyszły rok końca.

Święcące właśnie triumfy w kinach „Igrzyska śmierci: Kosogłos część 1.”, dość zgrabnie podążają ścieżką wyznaczoną przez dwie poprzednie części. Tyczy się to głównie filmowej formy, która pozostała jednolita pomimo zmiany na stołku reżyserskim po pierwszej części. I w tym zakresie nie ma się nad czym rozwodzić, a już tym bardziej do czego przyczepić. Analogicznie przedstawia się kwestia zespołu aktorskiego, który wzbogacony został o kilka ciekawych nazwisk (z których najważniejszym jest niewątpliwie Julian Moore). Obsada i gra aktorska to z pewnością silny atut całej serii. Typowe jest to, że bez względu na długość ekranowego czasu, każda z prezentowanych postaci potrafi być na tyle charakterystyczna, by wnieść swój wkład do historii, a w konsekwencji, zostać przez nas zapamiętaną. Niebagatelne znaczenie ma fakt, iż film stanowi sposobność do tego, by po raz ostatni móc podziwiać na dużym ekranie Philipa Seymoura Hoffmana. Nie jest to może pożegnanie wielkie, ale z pewnością zasługujące na uwagę, gdyż odgrywana przez niego postać jednego z liderów rebeliantów – Heavensbee, nacechowana jest intrygującą niejednoznacznością. Choć postać to istotna, jej udział w odsłonie finałowej będzie ograniczony, gdyż twórcy nie zdecydowali się bowiem na zastąpienie aktora jego cyfrową wersją – wystarczyć im musi materiał zgromadzony jeszcze przed śmiercią aktora.

531381_2.1

„Kosogłos. część 1” posiada nadto bardzo ważną charakterystykę, która odróżnia ją na tle części poprzednich. Cecha ta wypływa z fabularnych konsekwencji. Katniss, na skutek wydarzeń wieńczących „W pierścieniu ognia”, trafia do mitycznego Dystryktu 13., gdzie przyłącza się do rebeliantów. A jako że tytułowe zawody dobiegły końca, teraz bohaterowie zajęli się skrupulatnym obmyślaniem planu obalenia Kapitolu. Wiąże się to z obniżeniem tempa akcji – skupieniem się na wewnętrznych dylematach bohaterki, a nie jej sprawnych poczynaniach w ogniu walki. Bardzo możliwe, że ci z was, którzy narzekali na brak akcji w poprzednich częściach serii, teraz nie będą w stanie dobrnąć do końca seansu. Ja jednak bardzo dobrze się w tym odnalazłem, albowiem w filmach stanowiących pomost do wielkiego finału, o wiele bardziej interesuje mnie to, co rozgrywa się w ciszy, niż to jak efektownie wygląda właściwa burza (vide casus potterowskich „Insygniów śmierci”).

Jeszcze bardziej osobliwe jest to, co zawiera się w drugim dnie filmu. Tak jak pierwsze dwie części „Igrzysk śmierci” stanowiły swoisty pamflet na współczesne oblicze telewizyjnych reality show, zmierzających ku, jak to nazwałem, „komercjalizacji dzikich instynktów”, tak „Kosogłos. część 1” rozwodzi się nad elementami marketingu politycznego – a ściślej, nad siłą propagandy. Wyraz temu dała  uprzednio wyjątkowa seria plakatów promujących film. Intryga, w centrum której umieszczona została bohaterka frapuje swoją zagadkowością. Nie można mieć bowiem pewności, którą ze stron rozgrywanej politycznie gry, cechuje czystość intencji, a którą wyrachowanie. Należy się zatem wstrzymać z odpowiedzią na pytanie, czy Katniss staje się symbolem walki o pokój, czy też mimowolnie odgrywa rolę zwykłego pionka w rękach cynicznych graczy.

74c31952a1d711e0a79d1a07d66267d5

Tak jak nie da się przeczytać książki do połowy i powiedzieć, że była dobra, tak trudno jest oceniać film, który z założenia stanowić ma jedynie wstęp do właściwej zabawy. Ale na podstawie kolejnego sequela „Igrzysk śmierci” da się wysnuć wnioski, iż twórcy serii bardzo starannie obchodzą się z adaptowanym materiałem, trzymając dramaturgię w ryzach i w sposób przemyślany eksponując najważniejsze walory treści. Ta jakość wyraźnie ukazuje, jak wielka jest przepaść między tą serią, a efektami zapoczątkowanego trendu pokroju „Więźnia labiryntu” czy „Niezgodnej”, które w konfrontacji z przygodami Katniss przybierają formę tanich popłuczyn.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA