Connect with us

Zestawienie

Redakcyjne TOP 5. Osobiste listy NAJLEPSZYCH filmów 2020 roku

Odkryj osobiste TOP 5 NAJLEPSZYCH filmów 2020 roku według redakcji. Zaskakujące wybory i pasjonujące refleksje czekają na Ciebie!

Published

on

Redakcyjne TOP 5. Osobiste listy NAJLEPSZYCH filmów 2020 roku

Poznaliście już wyniki Złotych Krabów 2020. Wiemy już, jakie filmy okazały się według naszej redakcji najlepsze w ubiegłym roku. Teraz pora na osobiste top 5 poszczególnych członków redakcji. Czy zgadzacie się z podsumowaniami naszych redaktorów? A może macie zupełnie inne zdanie na temat premier A.D. 2020? Dajcie znać!

Advertisement

Jacek Lubiński

  1. 1917 – absolutnie fenomenalne, kompletne dzieło. Wizualna maestria potwierdzająca siłę kinowego formatu i wagę seansu na dużym ekranie. Projekt stworzony właśnie po to, by przeżyć go w jak największym formacie. Bardzo się cieszę, iż udało mi się to dwukrotnie, zanim świat stanął na głowie. Wrażenia: bezcenne. Za bilet zapłaciłem MasterCard.
  2. Ukryte życie – Malick w formie, tradycyjnie ujmujący magnetyzującymi zdjęciami oraz poetyką narracji.

    Kino bolesne i trudne do polubienia, a przy tym długie, lecz jakże satysfakcjonujące i spełnione.

  3. Mank – laurka dla starego kina, jakże jednak inna od tego, co sezon wcześniej zaproponował Quentin Tarantino. Bliżej temu do hollywoodzkich przygód Charlesa Bukowskiego niż biografii, na którą chce pozować. Z całą pewnością jest to jednak portret człowieka obracającego się w ówczesnym środowisku filmowym, a nie, jak zwykło się sądzić, jakikolwiek zapis procesu twórczego, który stał za Obywatelem Kane’em.

    Jakkolwiek może więc treściowo rozczarowywać, to jest to kapitalnie zagrana i zrealizowana produkcja o świecie, którego już nie ma.

  4. Kłamstewsko – ciepła i urocza opowieść azjatycka o rodzinie oraz międzypokoleniowych, kulturowych różnicach. Nic odkrywczego, ale ma w sobie ducha Yasujirō Ozu – gdyby żył, być może sam podpisałby się pod tym tytułem.
  5. Dżentelmeni – bodaj najbardziej luzacki i rozrywkowy film, który udało mi się obejrzeć w normalnej dystrybucji i jedynym słusznym do tego miejscu.

    Rzecz nie tak dobra, jak klasyczne tytuły Ritchiego, ale wciąż posiadająca spore zasoby energii, humoru i ciętych dialogów.

Honorowa wzmianka: Ostatni taniec – serial, więc naturalnie musiał zostać pominięty, niemniej to de facto najbardziej emocjonująca rzecz ubiegłego roku obejrzana przeze mnie.

Tomasz Raczkowski

  1. Kłamstewko zjawiskowa opowieść na pograniczu dwóch odmiennych kultur i mentalności. Chińsko-amerykańska reżyserka łączy humor, wzruszenie i prostoduszną lekkość, opowiadając w gruncie rzeczy tragiczną historię o rozstaniu, tęsknocie, z przewrotnym dylematem moralnym w tle. Kłamstewko z całą swoją ambiwalencją emocjonalną świetnie oddaje niepokoje i rozterki mieszkanek i mieszkańców współczesnej globalnej wioski, umiejętnie spinając intymne dramaty z szerszymi tematami społecznymi.

    No, a do tego cały film niesie genialna Awkwafina.

  2. Tam gdzieś musi być niebo – być może najlepsze dotychczasowe dokonanie Elii Suleimana, wybitnego spadkobiercy satyrycznej melancholii Jacques’a Tati i niezrównanego portrecisty tragicznej absurdalności współczesnej Palestyny. W swoim najnowszym filmie Suleiman poszukuje równowagi, harmonii, ucieczki od strapień codzienności. Wydobywa przy tym poetycki urok rzeczywistości, ale i jej dysonanse, popychające do kolejnych poszukiwań.

    Wraz z Suleimanem przeżywamy fundamentalną dziwność, nieforemność świata, zarówno piękną, jak i smutną zarazem. Geniusz Tam gdzieś musi być niebo polega na tym, że zarówno jest, jak i nie jest metaforą.

  3. Domek w górach wypuszczony tylko na platformach streamingowych, ale w tym dziwnym roku to chyba żadna dyskwalifikacja. Film Severina Fiali i Veroniki Franz to pierwszorzędny horror psychologiczny, z zaskakującą świeżością przetwarzający klasyczny motyw zmagań odciętej od świata grupy osób. Tu jest to patchworkowa rodzina, zmagająca się ze świeżą jeszcze tragedią.

    Nieoczywistą protagonistką staje się z kolei „doszywana” do rodzinnego obrazka kobieta o niepokojącej przeszłości. Wszystko to motywy znane, lecz u Fiali i Franz podane z niezwykłym smakiem i wyczuciem. Kamera pięknie i niepokojąco prowadzi nas po tytułowym domku, a fenomenalna Riley Keough wiarygodnie katalizuje napędzające fabułę niepewność, strach i obsesje, wynosząc film do rangi jednego z najciekawszych filmów grozy ostatnich lat.

  4. Jezioro dzikich gęsi – przez długi czas był to ostatni film obejrzany przeze mnie w kinie przed jego zamknięciem (i to dosłownie tuż przed, na ostatnim wieczornym seansie przed lockdownem).

    Już z tego powodu szczególnie odcisnął się w mojej pamięci, ale nie (tylko) dlatego umieszczam go na tej liście. Jezioro Dzikich Gęsi to pierwszorzędne chińskie neo-noir, oferujące to, co najlepsze w tym nurcie – przewrotną intrygę kryminalną, fatalistyczną szamotaninę przetrąconych przez życie postaci i ponurą panoramę społeczną kraju. Misternie skonstruowane, zachwycające fenomenalnymi zdjęciami i choreografią poszczególnych scen Jezioro Dzkich Gęsi to jeden z mocniej zapadających w pamięć filmów zeszłego roku, z zadatkami na współczesnego klasyka lub przy odrobinie pomyślności – kultowy kryminał.

  5. Klimatyzator ten film spodobał mi się tak bardzo, że obejrzałem go aż dwa razy, na dwóch różnych festiwalach. Dzieło angolskiego artysty Fradique’a przynosi frapującą mieszankę kina miejskiego i realizmu magicznego, w której podążamy przez Luandę dotkniętą tajemniczą plagą spadających klimatyzatorów. Choć brzmi to przedziwnie, to był jeden z najbardziej relaksujących seansów w chaotycznym 2020 roku. Okraszony rewelacyjnym jazzowym soundtrackiem i klimatycznymi zdjęciami, angolski film ma w sobie podobnie senny magnetyzm co Cienie Johna Cassavetesa, zabierając widzów w niejednoznaczną podróż przez afrykańską metropolię, sprawiającą wrażenie zawieszonej pomiędzy – przeszłością i przyszłością, południem i północą, jawą i snem.

Special mention: Biały, biały dzień absolutnie jeden z moich ulubionych filmów roku, ale tutaj poza piątką, bo zrobił na mnie takie wrażenie na pokazie festiwalowym, że wymieniałem go już rok temu.

Filip Pęziński

  1. Małe kobietki – przepięknie zekranizowana przez Gretę Gerwig (która wyrasta na prawdziwą mistrzynię niewymuszonego kina feministycznego) opowieść o trudzie miłości, rozczarowaniu życiem i sile rodziny. Prawdziwy aktorski popis znakomitego zespołu, w którym znalazło się miejsce dla tak uwielbianych przeze mnie postaci kina jak Laura Dern, Saoirse Ronan, Florence Pugh czy Timothée Chalamet. Współczesny klasyk.
  2. 1917 niepowtarzalne filmowe przeżycie, w którym Sam Mendes zabiera widza dosłownie w środek wojny i pokazuje jej jakże rzadko obecne na wielkim ekranie oblicze – oderwane od jakiegokolwiek większego celu, romantyzmu, metafory czy patetyczności. W 1917 wojna to walka o każdy oddech, każde bicie serca. Wizualna perfekcja.
  3. Sala samobójców. Hejter – pierwsza na liście (i przy tym ostatnia) datowana na 2020 rok nie tylko datą polskiej dystrybucji, ale też światowej premiery.

    Te jednak pozostają zbieżne, bo Hejter jest filmem polskim, a przy tym jednym z tych mimo wszystko nielicznych, które całkowicie mnie zachwyciły. Mocna historia wpisująca się w trend klasowej walki, którego największym zwycięzcą okazał się koreański Parasite. Świetna realizacja (poza tymi nieszczęsnymi scenami z cyfrowego świata). Perfekcyjny Maciej Musiałowski w centralnej roli. Zostaje w głowie.

  4. Nieoszlifowane diamenty  emocjonalnie wyniszczająca podróż do świata bez nadziei, gdzie każdy krok oddalający głównego bohatera od ostatecznego upadku przynosi dwa kroki do niego zbliżające.

    Elektryzujący i niesamowicie pochłaniający seans. Świetny Adam Sandler. Mocne kino.

  5. Kłamstewko – małe-wielkie kino. Równie wzruszające, co zabawne. Ujmująca historia, wnikliwy portret pokolenia milenialsów, fascynujące spojrzenie w głąb chińskiej kultury. Warto.

Odys Korczyński

  1. Wszyscy moi przyjaciele nie żyją – od czasu Dziewczyny z szafy nie przypominam sobie podobnie doskonałego debiutu filmowego w polskim kinie, który zapewniłby mi tyle wybornej rozrywki i emocjonalnego poruszenia. A przecież film Bodo Koxa miał premierę w 2013 roku. Nie wiem, jak to świadczy o polskim kinie. Wiem jednak, że będę teraz polecał wszystkim produkcję Jana Belcla jako przejaw kreatywnego poruszenia w naszej skostniałej, zjadanej gorzką martyrologią kinematografii.
  2. Niebo o północyfilm, którego trzeba wysłuchać, głęboko, w spokoju, otwierając się na najbardziej podprogowy przekaz, a może i biegnącą równocześnie z seansem własną interpretację. Wielu się znudzi, gdyż powiedzą: cóż to za science fiction. Wielu odrzuci produkcję ze względu na wlekącą się akcję. Rozumiem to. Dla mnie jednak to najbardziej dojrzały film w karierze George’a Clooneya, opowiadający o życiu, które, jeśli nam z jakichś powodów przecieknie przez palce, zwłaszcza z naszej winy, nie pozwoli się już później żadnym sposobem nadrobić.

    Pozostanie nam patrzenie w niebo o północy.

  3. Wychowane przez wilkita dziwaczna mimika ludzkiej miłości zmniejsza nasze bezpieczeństwo – godzinami można analizować to jedno zdanie wypowiedziane przez Matkę i mimo że całość serialu wcale genialna nie jest, to są w nim wątki zmuszające do najbardziej abstrakcyjnego zastanowienia. Tego oczekuję po gatunku science fiction, a tak rzadko to otrzymuję.

    W jakimś sensie próbował tego ostatnio Christopher NolanTenecie, jednak poległ na słabym metodologicznie przekazie.

  4. Nawiedzony dwór w Bly – spodziewałem się horroru, straszydeł i jump scare’ów, a dostałem niespieszną opowieść o relacjach ludzi z duchami.

    Potrzebowałem takiego serialu, żeby odpocząć, a jednocześnie poczuć ów emocjonalny niepokój jak przy najlepszych horrorach. Przez to właśnie mądre i odprężające zestawienie tych dwóch jakże odmiennych światów – pozagrobowego i melodramatycznego – nie przypominam sobie, żebym w ostatnich latach obejrzał coś podobnego, nie tylko w 2020 roku.

  5. David Attenborough: Życie na naszej planecie – pod koniec tak wspaniałego życia i działalności trzeba było je jakoś podsumować.

    Niestety ta piękna życiowa droga Davida Attenborough nie pokryła się ze wspaniałą i godną naśladowania podróżą odbywaną w czasie przez naszą planetę – z naszej przyczyny. Życie na naszej planecie nie jest filmem skomplikowanym ani wymagającym dużej wiedzy biologicznej. Jest osobistą i racjonalną opowieścią o skutkach naszej bytności na Ziemi, która powinna być zrozumiała dla każdego. W tym cała ironia, taka jest, a nic się nie zmienia.

Przemysław Mudlaff

  1. Babyteeth – nie sądziłem, że kiedykolwiek jako jeden z filmów roku uznam taki o śmiertelnie chorych nastolatkach. Tymczasem w 2020 pojawiła się debiutująca za sprawą Babyteeth Shannon Murphy i przy udziale niezwykłej Elizy Scanlen zaprezentowała mi coś wyjątkowego. Historię, która jednocześnie skradła i złamała mi serce. Opowieść, po której chciałoby się krzyknąć: kocham cię, życie!
  2. Nieoszlifowane diamenty – film braci Safdie to w pełni kontrolowany chaos, wwiercający się w mózg nieprzerwany hałas, ciągły szmer, niewygodne zbliżenia i ambiwalentny główny bohater.

    Ciekawszego, bardziej żywiołowego i mocniej działającego na nerwy filmu w 2020 roku nie widziałem.

  3. The Vast of Night – uwielbiam filmy zrodzone z miłości do kina, a za taki właśnie uważam debiut Andrew Pattersona. The Vast of Night to efektownie opowiedziana historyjka science fiction w stylu retro zachwycająca niepodrabialnym klimatem amerykańskich lat 50. Myślę, że gdyby Spielberg napisał dla film.org.pl swoją piątkę ulubionych filmów 2020 roku, to ten tytuł by się nam pokrywał.
  4. Niedosyt cudownie sfotografowany debiut Carla Mirabelli-Davisa to wyjątkowa opowieść o kobiecie zniewolonej przez mężczyzn, która w ramach walki o wolność i kontrolę nad własnym ciałem połyka niejadalne przedmioty. Dzieło odświeżające, pomysłowe, z rewelacyjną główną rolą Haley Bennett.
  5. Relikt – kolejny reżyserski debiut w mojej piątce 2020 roku! Natalie James umiejętnie prezentuje w nim dezorientację oraz strach spowodowany słabnącą pamięcią, demonem demencji.

    Przedstawia również lęk przed genetycznym obciążeniem tą chorobą. Sprytne, inteligentne i cholernie niepokojące kino.

Katarzyna Kebernik

  1. Nasz czas – meksykański film Carlosa Reygadasa był pierwszym, który obejrzałam na wielkim ekranie po otwarciu kin, i już nic innego nie zrobiło na mnie tak silnego wrażenia w roku 2020. Monumentalne dzieło o rozkładzie małżeństwa, rodziny, męskości, kobiecości, cywilizacji; o oderwaniu człowieka od natury i o niemożności powrotu do niej, przy jednoczesnym pozostawaniu od niej uzależnionym. A przy tym tak zachwycające i wysmakowane pod kątem formalnym, że dające nadzieję na to, że sztuka mimo wszystko przetrwa ten czas upadku.
  2. Jezioro dzikich gęsi – powolne, poetyckie neo-noir z Chin to taki trochę Refn w azjatyckim wydaniu, ale z bardziej wyrazistą linią fabularną. Reżyser połączył melancholijny traktat o upadku społeczeństwa i moralności z interesującym kinem gangsterskim i sensacyjnym, tworząc coś, co wstrzeliło się idealnie w mój gust.
  3. JoJo Rabbit – dla mnie najlepszy film Waititiego i najbardziej pokrzepiający film roku. Ciepły, wzruszający: jestem pewna, że jeszcze wielokrotnie do niego wrócę.
  4. Saint Maud – najciekawszy horror tego roku udowadnia, jak wiele do pokazania ma jeszcze ten gatunek. Pokazuje, że nie trzeba nawet straszyć, by mocno zapisać się w podświadomości. Mroczna opowieść o psychotycznej dewocji jest podatna na interpretacje, a pytania zadaje szeptem. Będę wypatrywać zarówno kolejnych filmów Rose Glass, jak i ról Morfydd Clark.
  5. Emma i Małe kobietki – jestem romantyczką, uwielbiam dawne czasy i filmy kostiumowe, a te dwa autorskie, oryginalne spojrzenia na doskonale znaną klasykę sprawiły mi w zeszłym roku ogromną przyjemność, przenosząc w minione epoki, ale ze współczesnym twistem interpretacyjnym.

Bonus: Ukryte życie.

Czy ktoś potrafi mi wytłumaczyć, dlaczego najnowszy film Malicka nie doczekał się powszechnej polskiej dystrybucji?! Liczę na naprawę tego błędu i na to, że będę mogła mimo wszystko ponownie obejrzeć ten piękny film już na wielkim ekranie.

Jakub Piwoński

  1. Ukryte życie – Terrence Malick wrócił do wysokiej formy. W swoim stylu ponownie zaprosił nas do wczucia się w niezwykle emocjonującą opowieść o człowieku łaknącym wolności, o człowieku sprzeciwiającym się wojnie. Igranie z sumieniem widza połączone z niezwykłym klimatem zachwycającej, górskiej przyrody. Niby wszystko to, co w Ukrytym życiu zostało zaprezentowane, dobrze już znamy, bo wpisuje się w unikalny styl reżysera. Ale jest to tak cholernie osobliwe, tak inne, tak głębokie i szczere, że nie sposób ponownie temu nie ulec.
  2. Nieoszlifowane diamenty – A24 powoli staje się dla mnie synonimem jakości. Wszystko, co przez studio jest dystrybuowane, stoi na wysokim poziomie. Tym razem zachwytu dostarczyli bracia Safdie. Niezwykle interesująca, wciągająca fabuła, przybliżająca pokręcone losy pewnego nowojorskiego jubilera, to zarazem scena dla Adama Sandlera, który z okazji skorzystał. Twórcom udało się oddać dekadencję świata, szukającego blasku nie tam, gdzie trzeba.
  3. Niewidzialny człowiek – zaskakująco udany, zaskakująco świeży thriller SF. Leigh Whannella cenię od czasu, gdy pokazał swoje umiejętności scenariuszem Piły.

    Potem było jeszcze lepiej – Naznaczony, Ulepszenie i w końcu Niewidzialny człowiek. Świetna rola Elisabeth Moss, dużo napięcia, dużo emocji. Ten film dostarczył mi więcej, niż się spodziewałem.

  4. Mank – trudny, niełatwy, wymagający film. To nie jest produkcja, którą możemy pokazać na wieczorze ze znajomymi. Z żoną, w ramach wieczornego rozluźnienia, też ogląda się to trudno. Ale jest to zarazem film esencjonalny, autotematyczny, bardzo celnie obrazujący to, czym kino właściwie jest. Zaglądający za kulisy, komentujący proces powstawania dzieła filmowego, uczący nas, widzów, tego, w czym właściwie zawsze przed seansem jesteśmy zieloni – że tworzenie kina to nie przelewki, ale trud i znój.
  5. Czas łowów – niepozorny, acz bardzo zaskakujący kawałek kina koreańskiego. Dystrybuowany przez Netflix. Tworzony z ewidentną pasją. Czego tu nie ma? Kryminał przeplata się z heist movie i czarną komedią, by w konsekwencji osiąść w dreszczowcu, przyprawionym klimatem rasowego science fiction. Iście wybuchowa mieszanka, w dodatku pełna trzymającego za gardło napięcia. Brawo!

Dawid Konieczka

  1. Jojo Rabbitfilm niewątpliwie kontrowersyjny, ale dla mnie jest to nie tylko świeże, lecz przede wszystkim wytęsknione spojrzenie na II wojnę światową. Fakt, dzieło Taiki Waititiego miewa problemy z tonacją i chwilami odrobinę zbyt drastycznie zmienia nastroje, ale mimo to jest to fantastyczna odtrutka na obecne od dekad – zwłaszcza w Polsce – zamiłowanie do płaszczenia się przed tą tematyką i wiecznego umartwiania.

    Waititi robi wspaniałą zgrywę, kpi z absurdów nazizmu, ale chwilami potrafi wzruszyć, a nawet przerazić, ubierając całość w znakomitą estetykę balansującą na pograniczu realizmu i przerysowania.

  2. Niewidzialny człowiek – jedno z największych, jeśli nie największe pozytywne zaskoczenie roku, udowadniające, jak za pomocą zupełnie najprostszych środków wyrazu filmowego stworzyć kapitalny horror. Bo abstrahując od znakomitej roli Elisabeth Moss i wieloznacznej wymowy, Niewidzialny człowiek zachwycił mnie kreowaniem niesamowicie sugestywnej, nieustannie niepokojącej atmosfery zagrożenia za pomocą tak pozornie banalnych chwytów jak filmowanie pustej przestrzeni za plecami bohaterki w absolutnej ciszy czy przemierzanie korytarzy we wspaniale voyeurystyczny sposób.

    Zaskakująco kreatywny, intrygujący i niepozwalający odetchnąć ani na moment.

  3. Może pora z tym skończyć – Charlie Kaufman nie zawiódł. Jeden z najbardziej kreatywnych twórców kina powrócił z filmem jak zwykle wielowarstwowym, pełnym rozmaitych znaczeń, które tylko na pierwszy rzut oka trudno złożyć do kupy. Gdy jednak poświęci się Może pora z tym skończyć odpowiednio dużo czasu i zagłębi w ten groteskowy, przesiąknięty symbolami świat, można (na różne sposoby!) złożyć doskonale przemyślaną, frapującą, a przy tym niezwykle ludzką opowieść, która, choć wymagająca, daje mnóstwo możliwości interpretacji i okazji do zachwytu nad ogromną kreatywnością, mistrzowską inscenizacją i znakomitym aktorstwem.
  4. 30 gramów – trudno się dziwić, że film Saeeda Roustayiego przeszedł w naszym kraju praktycznie bez echa – widzowie raczej nie walą drzwiami i oknami do kin, widząc irański kryminał mało znanego twórcy, w dodatku z tak ograniczoną dystrybucją. Niesłusznie, bo 30 gramów to naprawdę znakomite dzieło z pogranicza surowego filmu kryminalnego i poruszającego dramatu społecznego, w którym nikt nie jest moralnie czysty i gdy wydaje się, że każdego z kapitalnie zagranych bohaterów doskonale już znamy, Roustayi pokazuje, że nie są oni tymi, za kogo ich uważamy.

    Pełno tu niejednoznacznych, kontrowersyjnych decyzji podejmowanych przez zagubione, stłamszone przez irańskie warunki życia postaci, walczące zarówno z czasem, jak i własnym sumieniem. Oscar dla Navida Mohammadzadeha!

  5. Ukryte życie – niełatwo pisze się o tak znakomitym, metafizycznym dziele Terrence’a Malicka, który po kilku średnio udanych projektach, w końcu powrócił z filmem naprawdę wspaniałym. Warto to po prostu przeżyć na własnej skórze. Ukryte życie jest zachwycające na poziomie emocjonalnym, narracyjnym oraz estetycznym; piękne wizualnie i refleksyjne.

    To dzieło zadające trudne pytania natury etycznej i religijnej w sposób bardzo ludzki, zwłaszcza jak na Malicka, ale jednocześnie dające poczucie czegoś więcej, pewnego rodzaju poetyckości.

Michalina Peruga

  1. Nieoszlifowane diamenty – film braci Safdie to szalona, narkotyczna jazda bez trzymanki z doskonałymi dialogami i zjawiskowym Adamem Sandlerem w swojej najlepszej roli w karierze. To pełne napięcia, pulsujące życiem kino, które jest gwarancją udanego seansu.
  2. Nigdy, rzadko, czasami, zawsze – niepozorne, wyciszone kino arthousowe z bardzo mocnym przesłaniem. Reżyserka Eliza Hittman skupia się na swojej bohaterce, licealistce Autumn, która aby przerwać niechcianą ciążę, musi wyjechać do innego stanu z powodu obowiązującego w jej miejscu zamieszkania prawa.

    Niewymuszony, skupiony na emocjach głównej bohaterki film to poruszający dramat z jedną z najlepszych filmowych scen w 2021 roku – sceną wypełniania kwestionariusza w klinice.

  3. Małe kobietki – film Grety Gerwig to bezapelacyjnie najlepsza adaptacja słynnej powieści Louisy May Alcott z dwoma rewelacyjnymi rolami Saoirse Ronan i Florence Pugh. Reżyserce udało się uwspółcześnić przestarzały już XIX-wieczny materiał wyjściowy o przygodach sióstr March, tworząc pełną ciepła historię z przesłaniem, której uroku dodają świetne kostiumy i scenografia.
  4. The Vast of Night – debiutancki film Andrew Pattersona to absolutna tegoroczna perełka. Wypuszczony na platformie streamingowej Amazon Prime Video to kameralne science fiction, którego akcja dzieje się pod koniec lat 50. Operatorka centrali telefonicznej Fay i radiowiec Everett odkrywają tajemniczy dźwięk i próbują dociec jego źródła. The Vast of Night ma wspaniały retro klimat, powoli narastające napięcie i świetne mastershoty.

    To bardzo prosta, ale kapitalnie zrealizowana historia w stylu Strefy mroku.

  5. Święta Frances – film, który rzutem na taśmę pojawił się na HBO GO w grudniu, dzięki czemu mogę zaliczyć go do najlepszych filmów 2020 roku. Trzydziestokilkuletnia Bridget zostaje nianią rezolutnej Frances, córki pary lesbijek. Niewiele jest filmów, które z taką szczerością i bez ogródek opowiadają o istocie kobiecości i macierzyństwa.

film.org.pl - strona dla pasjonatów kina tworzona z miłości do filmu. Recenzje, artykuły, zestawienia, rankingi, felietony, biografie, newsy. Kino klasy Z, lata osiemdziesiąte, VHS, efekty specjalne, klasyki i seriale.

Kliknij, żeby skomentować

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *