Rozmawiamy z JOWITĄ BUDNIK o filmie PO MIŁOŚĆ
Rozmawiamy z Jowitą Budnik o filmie Po miłość / Pour l’amour, który można oglądać w kinach.
Jan Tracz: Marlena Kobara to główna bohaterka Pani najnowszego filmu pod tytułem Po miłość / Pour l’amour. Kim jest Marlena i jak wygląda jej życie prywatne?
Jowita Budnik: Marlena jest kobietą w średnim wieku, która ma ustabilizowane (i przy okazji monotonne) życie. Poznajemy ją w chwili, w której teoretycznie już nic ciekawego nie może się w nim wydarzyć. Pracuje jako sprzątaczka w szkole, jest zakorzeniona w swojej wiejskiej społeczności, a do tego zmaga się z alkoholizmem męża. Ma również dwójkę dzieci, które wyprowadziły się już z domu – córka na studia, syn do pracy zagranicą – i kontakt z nimi można nazwać sporadycznym. Widz po obejrzeniu kilku pierwszych minut filmu może mieć wrażenie, że już wiadomo, jak życie Marleny będzie wyglądało do samego końca… Jednak moja bohaterka nie chce pogodzić się ze swoim losem, próbuje się buntować. Niemniej, to bunt, który raczej nazwałabym “wadzeniem się z Panem Bogiem”, bo w rzeczywistości Marlena jest świadoma, że niewiele może zrobić.
Jak przebiegały przygotowania do roli? Czerpała pani częściowo z prywatnych doświadczeń, czy jednak mieliśmy tu do czynienia z aktorstwem metodycznym?
Bardzo dużo czasu na przygotowania nie mieliśmy, w sumie kilka wspólnych prób z reżyserem i pozostałymi aktorami, więc skupiłam się głównie na pracy ze scenariuszem. Marlena jest przeciętną kobietą, w średnim wieku, jakich wiele. Nie musiałam szczególnie przyglądać się podobnym życiorysom, znam ich dużo. Jedyne, czego szukałam, to opowieści o kobietach, które przeżyły romanse internetowe bez happy endu. Znalazłam reportaże i inne historie pań, które dały się uwieść w podobny sposób. Poznawałam ich motywację i sposób myślenia.
Musiałam też przygotować układ taneczny inspirowany gimnastyką artystyczną, która była pasją Marleny, kiedy ta była jeszcze bardzo młoda. W życiu nie miałam nic wspólnego z tą dyscypliną, dlatego pracowała ze mną świetna trenerka, która uczyła mnie wszystkiego od podstaw.
Marlena ma w filmie wiele relacji. Pierwszą z nich jest Zbigniew (w tej roli Artur Dziurman), jej mąż i alkoholik. Czy w tym związku jest jeszcze miłość? Czy wypalenie nastąpiło już dawno temu?
Intensywnie rozmawialiśmy na ten temat z reżyserem i samym Arturem. Zależało nam, aby nie opowiadać historii o parze, której zupełnie nic nie łączy. Chcieliśmy pokazać, że ci ludzie kiedyś się kochali, że mieli wiele wspólnego. Natomiast problem Marleny polega na tym, że ona wciąż usiłuję wierzyć, że Zbigniew “sprzed lat”, Zbigniew sprzed nasilenia choroby alkoholowej, jeszcze kiedyś powróci. Czasem udaje mu się przestawać pić np. na kilka dni, cały czas obiecuje poprawę, a Marlena trzyma się tej nadziei, ale oszukuje samą siebie. Niby ciągle się odgraża, że go zostawi, że wyjedzie do dzieci, tylko realnie nie potrafi tego zrobić. Kobiety, które żyją w podobnych związkach, często nie potrafią uciec z tego rodzaju relacji. Nie chcę powiedzieć, że to niemożliwe, ale na pewno dla nich niewyobrażalnie trudne.
Marlena jest także w kontakcie z księdzem Józefem (w tej roli Andrzej Gałła) z lokalnej parafii. Czy duchowny idealista jest światełkiem w tunelu? W końcu ciągle wierzy w to, że Zbigniew wyjdzie z nałogu.
Ten człowiek nie jest najgorszym księdzem, jakiego można sportretować w polskim kinie. Faktycznie, stara się być prawdziwym pasterzem swoich owieczek. Ale nawet jeśli ma całkiem dobre intencje, to w praktyce szkodzi małżeństwu Marleny. Ludzie, którzy mają świadomość, jak wygląda życie osoby współuzależnionej, wiedzą, że rady: “bądź”, “trwaj”, “wspieraj”, “zajmuj się nim/nią”, są fatalne. Każdy terapeuta uzależnień powie, że najlepszym sposobem na pomoc będzie jak najszybsze pozostawienie osoby uzależnionej z konsekwencjami nałogu. Ksiądz nie może powiedzieć nic innego jak “nieś ten krzyż i trwaj przy nim”, bowiem tak nakazuje nauka Kościoła. Ten człowiek stara się na swój sposób, ale jego puste frazesy nie są dla bohaterki żadnym wsparciem, ani tym bardziej rozwiązaniem problemów.
A czy Marlena jest tak naprawdę wierząca? Mam wrażenie, że do kościoła chodzi z pewnego przymusu. Małe miasteczko, hermetyczna społeczność… a więc “wypada”.
Na pewno jest wierząca! Ucieleśnia wiarę bezpośrednią, pozwala sobie na wewnętrzny dialog z Panem Bogiem. Jeżeli czuje, że Bóg daje jej szansę, to ona mu bezgranicznie ufa. Chodzi do kościoła i nawet jeśli jest parafianką “z konieczności”, to jej relacja z Bogiem opiera się na innych, wręcz własnych zasadach.
Tym sposobem dochodzimy do jej spotkania z Bruno Duboisem (w tej roli Mamadou Ba), Senegalczykiem, którego Marlena poznaje przez aplikację internetową (filmowy substytut Facebooka). O czym opowiada ten wątek?
Ważne jest podkreślenie tego, że Marlena spotkała go przypadkiem na platformie społecznościowej, a nie randkowej, nie szukała żadnej miłości, czy romansu, to nie była jej inicjatywa. Pojawił się nagle w jej życiu ktoś, kogo jej bardzo brakowało. Bruno ją adoruje, podziwia jej kobiecość, rozmawia z nią, jak nikt nie rozmawiał, a Marlena dostrzeżona i doceniona zaczyna rozkwitać. Kontynuuje tę internetową znajomość, ponieważ staje się ona źródłem jej szczęścia, uczucia, którego dawno w swoim życiu nie przeżywała. W tym wszystkim nie jest jednak naiwna – nie do końca wierzy, że cała ta historia może być prawdziwa, że ten związek ma przyszłość, ale dalej w to brnie bo właśnie takich emocji potrzebuje!
[SPOILER] Bruno w “pewien” sposób potraktuje Marlenę. Uważa Pani, że był on w pełni złą postacią?
Bruno jest cyniczny, ale dla niego to jest “biznes”. Żeruje na nieszczęściu innych ludzi, za to podkreśla, że w zamian daje im szczęście. Z drugiej strony jest bezlitosny. Mówi wprost do Marleny: “to tylko praca, nie bierz tego do siebie”.
Po miłość to także krytyka współczesności, naszego zafiksowania na technologię. Jakie jest Pani podejście do social mediów? Wierzy Pani w wydźwięk tej produkcji?
Nie sądzę aby nasz film miał wydźwięk ostrzegawczo-edukacyjny. Jestem prawie pewna, że większość słyszała już o podobnych historiach, a mimo to ludzie ciągle dają się nabrać. Bo jeżeli czegoś bardzo potrzebujemy, to będziemy tego podświadomie szukać, nawet kosztem racjonalizowania zachowań autodestrukcyjnych. Moja bohaterka nie weszła w znajomość z Brunem z naiwności, tylko potrzebowała tej relacji aby uwierzyć w lepsze jutro. Ale czy historia Marleny aby na pewno jest znakiem naszych czasów? Wątpię! Kiedyś co prawda nie było internetu, ale w końcu oszuści matrymonialni nie są wymysłem XXI-wieku.
Uważa Pani, że widz ma moralne prawo oceniania decyzji i wyborów bohaterów i (antybohaterów) tego filmu? Pytam, bowiem przedstawione są bardzo skrajne, a wręcz ekstremalne sytuacje. Trudno tu o stwierdzenie marketingowe, że opowiadana historia dotknie trzewi wielu widzów.
Generalnie uważam, że widz w ocenie filmu ma prawo do wszystkiego. To sprawa subiektywna. Nie zgodzę się natomiast, że nasz film jest aż tak ekstremalny. Myślę, że jest w nim wiele elementów, z którymi choćby kobieta w moim wieku może się utożsamiać. Nie musimy przecież przekładać tej opowieści 1:1 na nasze życie, aby traktować ją uniwersalnie. Każdy może znaleźć tam cząstkę siebie, czy raczej swoich potrzeb i pragnień. Albo obejrzeć nasz film tak po prostu.
zdjęcia: Galapagos Films/Sławomir Witek