search
REKLAMA
Wywiad

CHYBA PO PROSTU JESTEM KRNĄBRNA. Rozmowa z Jagodą Szelc

Jan Dąbrowski

15 marca 2019

REKLAMA

I też z tego poziomu to jest taki trochę debiut 2.0, dlatego że na innych zasadach powstała Wieża…, a na innych powstał Monument, ale to nadal były filmy pierwsze.

Absolutnie. Monument miał jeszcze jedną ramę – musiał powstać w pół roku. Musieliśmy pracować bardzo szybko. Z Gdyni zjechałam od razu na skauting i dwa miesiące preprodukcji. Zaczynaliśmy wchodzić w próby i w zdjęcia, a potem były dwa miesiące na montaż i udźwiękowienie, aczkolwiek ten film udało się dość precyzyjnie przygotować. Powiedziałabym, że nawet bardzo. Marta Koch, nasza dzielna storyboardzistka, wykonała rysunki do 70% filmu i w związku z tym udało nam się go zmontować z Anną Garncarczyk, o dziwo, w 10 dni. Oczywiście natychmiast dostałyśmy obie zapalenia płuc. Miałyśmy psychosomę i sporą psychomachię. Nie spieszyłyśmy się, film był precyzyjnie zaplanowany. Dużo można mi zarzucić, ale nie zdanie się na przypadek.

Był kręcony chronologicznie?

Nie, raczej to się nie udaje. Ale są sceny, które muszą być w swoim porządku. Lub na końcu, jak na przykład ceremonia. To była rejestracja, a nie scena, i trzeba było to zrobić na samym końcu, ponieważ oni ostatni raz mieli być razem jako grupa. I mój ukochany kierownik produkcji – Witek Franczak – zawsze mnie szanuje w moich fanaberiach. Grunt to dobry zespół. A ja mam do ludzi szczęście.

Chodziło o to, żeby ta ceremonia nie była po prostu kolejną sceną w filmie…

Mówimy na ten film „film tere-fere” albo „film zrobiony rykoszetem”, bo tak naprawdę to jest wypadkowa działania – zabicia tożsamości studenta. Żegnałam się ze szkołą filmową, z którą się bardzo trudno pożegnać. Nie można dostać dyplomu, dać se buzi z panem dziekanem i powiedzieć: „No to nara!”. Myślę, że tak samo mieli studenci Wydziału Aktorskiego, bo są bardzo blisko siebie przez cztery lata. Żeby zamknąć taki etap w życiu, trzeba zrobić wprost proporcjonalną ceremonię. Odchodzenia od tej tożsamości czy zabijania jej. Zatłuczenia.

A w kontekście powstawania Monumentu, biorąc pod uwagę ten terminarz, menadżerka w filmie dostaje z czasem pseudonim “Baba Jaga”. Ty też jesteś taką jędzą na planie?

Nie, ja jestem maciorą na planie. (śmiech) Mariusz Grzegorzek mówi, że jestem maciorą, i bardzo mi się ten termin podoba z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że jestem weganką (śmiech), a po drugie dlatego, że maciora kojarzy mi się z takim dawcą, obkarmianiem i wydaje mi się, że jestem kochaną dziewczyną generalnie. Jestem dobrze przygotowana, ludzie to czują i są spokojni, że mogą pracować. Wiem, czego chcę, a jak nie wiem, to się przyznaję. Jak popełniam błędy, to się przyznaję. Wydaje mi się, że potrafię konstruować zespoły. Robić z ludzi grupę. Dużo czytam o tym, jak liderować. To jest moim zdaniem profesjonalizm. Natomiast babą jagą jestem w tym sensie, że to ja patrzę na ten film. O Wieży… mówię, że lubię obnażać, że film jest filmem. Nie lubię widza oszukiwać, że on doświadczy czegoś prawdziwego. Doświadczy on jednak maszyny zwanej potocznie filmem. Dlatego „raz, dwa, trzy, Baba Jaga patrzy!” – to ja patrzę i ocucam widza z filmu. Jest też taki moment w filmie, w którym bohaterki śpiewają pieśń i nagle słychać, jak one mówią: „Dlaczego to ściszasz”?. „Bo oni jeszcze nie są gotowi na tę pieśń”. One mówią o widzu.

fot Michał Szymończyk

W Wieży… też jest taki motyw. Na początku i na końcu.

Tak! Mówię na początku „teraz”, a na końcu mówię „już”. Wydaje mi się, że to mnie bawi, bo chcę mówić o tym, że jest też inne kino. Chociaż tworzenie tych podziałów jest trochę głupie. Ale domagam się parytetu dla filmów artystycznych, które nie prowadzą nikogo za rączkę! I żeby przestać mówić takie kłamstwo, że my robimy filmy dla widzów, bo to jest potworne patronizowanie widza. Bo to jest zakładanie, że reżyser coś ma im wytłumaczyć i że oni mają wyjść z kina i natychmiast wiedzieć, co obejrzeli, i wszyscy mają widzieć to samo. A wszyscy oglądają inny film. Nawet jak oglądają najbardziej banalną komedię romantyczną. Koniec z tym mitem jedności rzeczywistości. (śmiech)

Możesz mieć problem z widzem, który przez dziesiątki lat był patronizowany i już przywykł do takiego skarlałego traktowania.

Tak, Wajda mówił: „Widz nie rozumie, to się obraża”. Pełna zgoda, tylko że ja bym tutaj nie stawiała kropki, tylko zapytała: OK, to co z tym można zrobić? Może zrobić miejsce na „inne”? Filmy są używane jako wielkie hipnotyzery, a ja bym chciała traktować je raczej jako strzały w pysk. Najbardziej cenię sobie filmy, w których myślę myśli, których wcześniej nie myślałam, i czuję uczucia, których wcześniej nie czułam. Nie idę [do kina – przyp. red.] sobie potwierdzić jakiegoś rodzaju uczuć albo zakresu wartości. Bo to, co ja wiem, to już wiem. Chcę więcej. Chyba po prostu jestem krnąbrna, chyba jestem, kurwa, jakaś krnąbrna.

Ale to chyba działa, bo ja dostałem dwa razy w pysk i wcale nie było gorzej za drugim razem.

Wspaniale! Dobrze dla ciebie.

Nie mogę pójść dzisiaj trzeci raz, ale Monument będzie w kinach już od piętnastego.

Tak. Mamy superdystrybutora, więc jakoś film pohula. Teraz jestem w trasie przez całą Polskę.

A długa ta trasa?

Dosyć długa, bo będę w wielu miastach, z czego się też cieszę. Tylko nie lubię nie spać w domu, bo ja jestem taka wsobna.

I to wszystko pod banderą Velvet Spoon?

Tak, jest wspaniale.

Avatar

Jan Dąbrowski

Samozwańczy cronenbergolog, bloger, redaktor, miłośnik dobrej kawy i owadów.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA