CHYBA PO PROSTU JESTEM KRNĄBRNA. Rozmowa z Jagodą Szelc
A następny film?
Następny film nazywa się Delikatny balans terroru. W pewnym sensie – podkreślone w pewnym sensie – jest remakiem Anioła zagłady Luisa Buñuela. Nie wiem do końca, jaki to gatunek. Jestem słynna z tego, że nie rozpoznaję gatunków ani nie rozpoznaję, czy piosenki są wesołe, czy smutne. Chyba najogólniej i prostacko – jest to thriller ekologiczny. Opowiada o tym, w jaki sposób tworzymy systemy w czasach kryzysu. Teraz szukamy piniądza na budżet. Byłoby wspaniale wejść jesienią w zdjęcia, ale mamy jeszcze połowę budżetu do znalezienia, więc zobaczymy, jak będzie. Czuję, że to jest najlepsza rzecz, jaką napisałam do tej pory, więc bardzo bym chciała zrobić ten film. Nie będę robić filmów do końca życia, więc muszę się spieszyć.
Ten czwarty film to remake Chłopów?
Tak, mam na to jakiś bardzo konkretny pomysł, ale nie chcę jeszcze mówić jaki. Wydaje mi się, że dosyć dobry. Poza tym chcę tych wszystkich kolorów, warkoczy, korali, pieśni i błota… To może być przepiękne. Koniec.
Jasne, już przestaję drążyć.
Mogę ci prywatnie powiedzieć.
OK, to wrócimy do tego. A jeszcze jeżeli chodzi o Monument, à propos scenariusza, bardzo mnie interesuje, jak ten ostatni segment wyglądał na piśmie.
On nie wyglądał, dlatego że z założenia był przygotowywany na prawdziwą ceremonię. Choć są tam rzeczy, które wiedzieliśmy, że się wydarzą. Wiedzieliśmy, kto rozpocznie, kto będzie w centrum. To było prowadzone, planowane i trenowane z Anną Skorupą, trenerką aktorską, niesamowitą osobą, która nas przygotowywała do tej ceremonii. To bardzo intymne i trudno o tym opowiedzieć – planowane na akt braku kontroli. Bardzo trudno jest odpuścić kontrolę. Jednym z elementów tego zdarzenia miało być podawanie sobie pieśni, słyszenie i budowanie jej dalej, tworzenie na bieżąco. To może brzmi prosto, ale nie jest. Szczególnie że musisz jeszcze pożegnać się z innymi ludźmi, z którymi byłeś tak blisko przez cztery lata. I to jest zdarzenie, w którym oni się ze sobą żegnają. Dlatego są tym tacy wstrząśnięci. Opowiem ci anegdotę. Znęcałam się nad nimi po planie – śpiewałam im tę pieśń i pytałam ich, skąd znają tę melodię. Odpowiadali, że kojarzą, ale nie pamiętali skąd ani co to jest. To dowodziło, że oni faktycznie nie zapamiętywali, co się wówczas działo. I w tym momencie upewniłam się, że to zostało dobrze zrobione. Pamięć nie grała wtedy roli, nie była włączona, za to było włączone uwalnianie się. Myślę, że dla nas wszystkich było to wielkie przeżycie. Zresztą to, co działo się pod podglądami obrazu, to też jest długa historia. Wszyscy się spłakali. Pamiętam, że jak schodziłam wtedy z planu, to pomyślałam sobie, że warto było się osiem lat uczyć, żeby przeżyć coś takiego. Są takie momenty święte w czasie filmu. Są błyski czegoś świętego. I to był na pewno taki błysk. Jestem ogromnie wdzięczna, że oni to zrobili i że mogłam być świadkiem tego.
Dobrze, to może teraz zmienimy temat na lżejszy. Napisałaś scenariusz do Wieży… i do Monumentu, a w prawie każdym wywiadzie z tobą często padają nazwiska różnych pisarzy. Czy myślisz o napisaniu książki?
Nie, ale myślałam o tym, że w szkołach filmowych nie uczy się logistyki planu, czyli budowania i prowadzenia zespołu. I zastanawiam się nad tym. Teraz jestem bardzo młodym nauczycielem (śmiech), zaczęłam pracę w Szkole Filmowej w Łodzi jako asystent Mariusza Grzegorzka i myślę, że może za parę lat spróbowałabym napisać dwudziestotrzystronicowy podręcznik. Myślę, że ten temat jest traktowany po macoszemu, a to jest bardzo ważne. Absolutnie nie myślę natomiast o pisaniu książek. Nie ten talent. Powiem ci jeszcze, że Filip Bajon mówił nam – i moim zdaniem ma rację – że scenariuszom filmowym i filmom generalnie jest bliżej do poezji niż do literatury, i ja się totalnie z nim zgadzam. Wydaje mi się, że dlatego jest tak mało dobrych adaptacji książek, bo to jest niesłychanie trudne. Film jest czymś zupełnie innym niż literatura.
Podobne wpisy
Jasne, rozumiem. A jakie filmy najbardziej na ciebie oddziałują?
Czasami oglądam filmy, na których się po prostu wzruszam. A te filmy, które zrobiły na mnie największe wrażenie i po których zachorowałam na to [robienie własnych filmów – przyp. red.], to były filmy, które nie grały ze mną na poziomie emocjonalnym, tylko intelektualnym. W tym sensie uważam je za uczciwsze. Wracając do tego, że nie potrafię określić gatunków, jednym z takich filmów, który wydaje mi się totalnym horrorem, ale chyba mało kto by tak powiedział, jest Rosetta braci Dardenne. Pamiętam, że ten film spowodował, że miałam trzy tygodnie depresji. Na pewno kocham filmy Carlosa Reygadasa. Nie wiem dlaczego, ale w mojej pięćdziesiątce najlepszych filmów pierwsze dziesięć miejsc zajmują filmy wojenne. I tak naprawdę trochę od Sasa do Lasa. Pierwsze produkcje Jerzego Kawalerowicza, czyli Pociąg, Matka Joanna od Aniołów i Faraon, to były filmy, które mnie totalnie zmiażdżyły. I do tej pory nie wiem dlaczego. Matka Joanna od Aniołów do tej pory mnie rozstraja jeszcze na bardzo długi czas.
Ma też ten film ogromną siłę oddziaływania.
Nieprawdopodobną. Chyba widziałam go ostatnio tydzień temu. Raz na jakiś czas go oglądam, żeby zrozumieć, co mi się dzieje, jak go oglądam. I kompletnie nie wiem. Ten film to jest jakieś moje laboratorium badań.
Zerkam do notatek: po ostatnim festiwalu w Gdyni Karolina Korwin Piotrowska wróżyła ci Oscara. Czujesz presję po takich wypowiedziach?
Kocham Karolinę. Ale wiesz co… miałam takie uczucie po Wieży… i wydaje mi się, że byłoby nienormalnie, gdybym nie czuła tej presji. Tylko że z nią można bardzo różnie pracować. I ja mogłam zrobić dwie rzeczy. Mogłam się zamknąć na dwa lata i potwornie się bać, co zrobić, żeby podtrzymać swój wizerunek. Jednak postanowiłam uderzyć głową w mur i rzuciłam się w robienie czegoś nowego, żeby zweryfikować, jaka jest moja opinia o samej sobie. I dlatego wydałam sobie datę ważności na robienie filmów, praktykowanie tego. To nie będzie moja najważniejsza tożsamość. Aczkolwiek jest miło dostawać nagrody, być pogłaskanym po głowie. Ale lepiej na to uważać. Jestem za stara, żeby dać się temu uwieść.
A boisz się, że woda sodowa uderzy ci do głowy?
Nie. Najważniejsza jest moja droga i to, czy się czegoś nauczyłam, czy nie. Mariusz Grzegorzek mówił, że nieważne, czy film jest udany, czy nieudany. Ważne, czy wyszedł ze zdrowego autorskiego korzenia. I trzymam się tego. Wygrawerowałam to sobie w duszy. To był moment, kiedy zdecydowałam, że chcę, żeby został moim opiekunem. Ale spytaj mnie za dwa lata, kiedy wszyscy objadą mnie za nowy film.
Bardzo chętnie o tym porozmawiam.
Ja też.
Monument Jagody Szelc już w kinach dzięki dystrybucji Velvet Spoon.